Po napisaniu wczoraj notki o problemach finansowych Grecji naszła mnie smutna refleksja. I nie chodzi wcale o to, że druga faza kryzysu uderza w państwa, a nie prywatne przedsiębiorstwa, choć związek pomiędzy tym faktem a moją refleksją jest oczywisty. Otóż mam na myśli kulturę bezkarności wśród politycznych decydentów, którzy doprowadzili swoje państwa do trudnej sytuacji finansowej.
Politycy schowali się za plecami bankierów
Bawiła mnie nagonka na menedżerów instytucji finansowych i populistyczna krucjata skierowana w wielki biznes. Nie umniejszając skali wynaturzeń, których efektem był kryzys finansowy, prywaciarze ryzykowali prywatną kasę. Tymczasem politycy zarządzają publicznymi pieniędzmi, ściągniętymi od swoich obywateli. Instytucje finansowe urządziły sobie, w ramach obowiązujących regulacji (za których istnienie – lub brak, jak kto woli – odpowiadają ci sami politycy, o których za chwilę będzie mowa) globalne kasyno z ogromnymi wygranymi. Politycy natomiast okazali się idącymi na łatwiznę mięczakami, niezdolnymi do podejmowania trudnych decyzji.
Zazwyczaj niezależnie od koniunktury rządy i parlamenty zwiększały wydatki, redystrybuując pieniądze budżetowe. Szastanie przywilejami na prawo i lewo, ustępstwa wobec grup nacisku zdolnych do tupnięcia nogą i walki o „swoje” i patologiczna niechęć do zdroworozsądkowego wyrównania wydatków z przychodami zaprowadziły wiele państw na skraj finansowej katastrofy. Dziś Grecja, jutro być może Hiszpania, Portugalia lub Irlandia. A może Włochy? Może również Polska, która wcale nie jest do końca zieloną wyspą na tle czerwonej Europy. Owszem, nasz dług w porównaniu do zadłużenia innych jest mniejszy, ale jesteśmy od nich sporo biedniejsi. W dodatku reform ograniczających wydatki nie widać, tak samo jak większości, która mogłaby je przygotować i poprzeć.
Grecję będą ratowały kraje strefy euro, a kto uratuje Polskę? Unia Europejska? A może Międzynarodowy Fundusz Walutowy? Nieważne, może uda się uniknąć potrzeby ratowania. Nie w tym rzecz. Problemem jest kultura bezkarności polityków, którzy dla doraźnych korzyści w postaci utrzymania poparcia w sondażowych słupkach w zdecydowanej większości przypadków nie podejmą trudnych, acz koniecznych decyzji. Kultura bezkarności może jeszcze bardziej rozkwitnąć w obliczu pomocy udzielanej Grekom przez kraje należące do strefy euro. Jak zmusić Ateny do drastycznych reform budżetowych? Czy można ufać planom reform oraz deklaracjom greckich polityków? Tych samych, którzy przez dekady fałszowali statystyki i kłamali jak najęci?
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego?
Nie ma żadnych mechanizmów międzynarodowych, które zmusiłyby upadłych (takich jak Greków) do zmiany zachowania. W efekcie kryzysy i załamania będą się powtarzać. Bezkarność jednych uderza w innych, niezależnie od ich aktualnego statusu. Problemy Grecji stały się problemami Unii Europejskiej, a poważne zdenerwowanie wywołały głównie wśród innych upadających (Hiszpania, Portugalia). Gdy kilkanaście miesięcy temu Węgry musiały zwrócić się o pomoc finansową, inwestorzy nie rozróżniali pomiędzy Polską, Węgrami, Słowacją czy Łotwą – wycofali duże ilości pieniędzy z całego regionu. Efekty bezkarności jednego rozłożyły się na wiele państw.
Reasumując, warto rozważyć propozycje Obamy, który chciałby ponownego rozłączenia bankowości detalicznej od inwestycyjnej – niech bankierzy powalczą o pieniądze na rynkach finansowych, a nie posiłkują się depozytami gwarantowanymi przez państwo. Inne rozsądne propozycje powstrzymania globalnej spekulacji oraz powstawania instytucji „zbyt dużych by upaść” także są warte rozważenia.
Od propozycji do regulacji droga jednak daleka. Widać ją gdzieś na horyzoncie, a to już lepiej niż w przypadku budżetowej nierozwagi państw. Nie widać chętnego ani pomysłów, które pozwoliłyby powstrzymać narastającą spiralę zadłużenia. Trudno liczyć w tej kwestii rozsądek polityków. Zdaje się, że w najbliższym czasie duży deficyt budżetowy i rosnący dług publiczny będą dominującym standardem międzynarodowym.
Piotr Wołejko