Rządy jednej partii bądź grupy ludzi nieuchronnie prowadzą do korupcji. Władza nie musi się przecież obawiać jakiejkolwiek opozycji, a zdanie społeczeństwa można najczęściej ignorować. Kto się za bardzo odsłoni z krytyką zostanie w odpowiedni sposób potraktowany przez służby bezpieczeństwa. Ot, wlepi się na przykład wyrok za zagrażanie bezpieczeństwu publicznemu czy wzywanie do buntu. Paragraf zawsze się znajdzie, jak mawiał wujaszek Stalin. Niemniej, co bardziej światli członkowie układu rządzącego zdają sobie sprawę, że korupcja stanowi też istotne zagrożenie dla nich samych, dla całego systemu.
Na takiego światłego człowieka ze szczytu elit rządzących próbuje się kreować ustępujący wkrótce premier Chin Wen Jiabao. Agencja Reutera cytuje, za rządowym portalem, słowa Wena wypowiedziane do odpowiednika polskiej Rady Ministrów: „Jeśli ta sprawa [korupcja – przyp. P.W.] nie zostanie rozwiązana, natura władzy politycznej może ulec zmianie”. Złość obywateli na skorumpowanych urzędników (zarazem partyjnych aparatczyków) może przełożyć się na demonstracje. Już dziś Chiny zalewa fala protestów i wybuchów społecznych, jak chociażby głośny ubiegłoroczny przypadek miejscowości Wukan. Władze chińskie przyznają, że co rok odbywa się 80-90 tys. demonstracji. A może jest ich o połowę lub dwukrotnie więcej? Czy można zaufać statystykom władz? Nawet jeśli tak, to skala protestów jest ogromna, biorąc pod uwagę ogrom Chin – zarówno wielkość terytorium, jak i liczbę obywateli.
Rozpasana korupcja to nie tylko przypadłość Chin. Ba, jest liczne grono państw, gdzie sytuacja jest jeszcze gorsza. W opracowywanym przez Transparency International rankingu percepcji korupcji Chiny zajmują (w 2011 r.) 75. pozycję, lądując za plecami Brazylii (73.). Tylko sześć miejsc wyżej od Chin plasują się Włochy, czwarta gospodarka Europy i założycielski członek Unii Europejskiej. Tymczasowy bezpartyjny premier Mario Monti ma co robić. Nie tylko musi radzić sobie ze skutkami kryzysu finansowego, lecz również wyeliminować jego przyczyny. Korupcja zajmuje wśród nich jedno z głównych miejsc. Wystarczy podać ostrożne szacunki mówiące o ok. 500 mld euro unikających opodatkowania. Bez korupcji skala procederu nie mogłaby być tak ogromna.
Wróćmy jednak do grupy BRICS, której inny członek, Rosja, także boryka się z problemami wynikającymi z korupcji. Tutaj również mamy jednego światłego człowieka na wysokim stanowisku, który potrafił zidentyfikować skalę problemu i zagrożenia dla rozwoju państwa. Mowa oczywiście o ustępującym prezydencie Dmitriju Miedwiediewie. Napisał on artykuł zatytułowany „Naprzód, Rosjo!” [wrzesień 2009 r., wersja angielska na stronie Kremla], w którym zwraca uwagę na powagę sytuacji. Już we wstępie pyta, czy „prymitywna gospodarka oparta na surowcach naturalnych i endemicznej korupcji powinna towarzyszyć nam w przyszłości?”.
Miedwiediew zauważa, że korupcja to zjawisko głęboko zakorzenione w rosyjskiej historii, wynikające po części także z koncepcji silnego, paternalistycznego państwa. Lekarstwem na wyrządzane przez korupcję zło ma być rozwój technologii informatycznych, które sprzyjają poszerzaniu zakresu swobód obywatelskich, m.in. wolności słowa i zgromadzeń. Po części Miedwiediew przewidział to, co wydarzyło się po wyborach do Dumy w grudniu 2011 r., czyli bardzo duże, jak na Rosję, demonstracje – zorganizowane w dużej mierze przy wykorzystaniu portali społecznościowych.
Warto dodać, że we wspomnianym rankingu Transparency International Rosja zajmuje 143. miejsce i znajduje się w towarzystwie Mauretanii, Togo, Ugandy oraz… Ukrainy (152. pozycja).
Dobrze. Zapytacie teraz, co z tych rozważań wynika. Czy Rosja, Chiny i inne państwa, w których korupcja stanowi poważny problem, a często główny czynnik hamujący rozwój i modernizację, wydadzą jej bezwzględną walkę? Wiarę w taki obrót spraw mają chyba wyłącznie naiwni idealiści. Władze zaczną coś zmieniać w chwili, gdy zostaną do tego zmuszone. Zawsze można wtedy wyjąć jednego, dziesięciu czy stu (zależnie od potrzeb) skorumpowanych urzędników/polityków/biznesmenów i pokazowo skazać. Czy to oznacza, że de facto nic nie można zrobić? Nie do końca. Jednak zmiany nadejdą powoli, wraz ze wzrostem społecznej świadomości (percepcji właśnie) korupcji i jej skutków.
Reżimy nie upadają z powodu korupcji, lecz przyczynia się ona do przekroczenia punktu społecznego niezadowolenia. Jest kroplą, która wierci skałę bądź jednym z kamyczków wywołujących lawinę. Dlatego Wen i Miedwiediew słusznie prawią. Czynią to jednak nie z troski o dobro państwa czy obywateli, a z własnego interesu. Poskramiając korupcję przedłużają okres rządów swoich towarzyszy.
Piotr Wołejko