Niemożność zapewnienia bezpieczeństwa cywilnym samolotom w przestrzeni powietrznej Korei Północnej, czyli de facto groźba zestrzelenia statków powietrznych szybko przestało być tematem numer jeden, jeśli chodzi o Koreę Północną. Phenian złapał nastrój na groźby, stroszenie piórek i prężenie muskułów – teraz grozi wojną. Z adekwatną odpowiedzią muszą liczyć się ci (czyli Amerykanie), którzy spróbują w jakikolwiek sposób przeszkodzić północnokoreańskiemu testowi rakiety balistycznej Taepodong-2.
Test rakiety ma nastąpić w najbliższych dniach. Phenian oczywiście przekonuje, że nie chodzi o test rakiety a wystrzelenie na orbitę okołoziemską satelity telekomunikacyjnego. Jest to wytłumaczenie dobre dla dzieci z trzeciej klasy, i mówię tu o podstawówce. Podobne tłumaczenia towarzyszyły testowi rakiety Taepodong-1 w 1998 roku. Wtedy także chodziło o satelitę, a wrogie siły reakcji w Waszyngtonie, Seulu i Tokio śmiały nazywać rzecz po imieniu.
Phenianowi nie podobają się także rozpoczynające się jutro manewry armii amerykańskiej i południowokoreańskiej. Półtoratygodniowe manewry są, dla Phenianu otwartą prowokacją, dla sił Wujka Sama i Seulu corocznym sprawdzianem umiejętności, rutyną bardziej niż wyjątkowym wydarzeniem. Do tej pory Północ nie wymachiwała tak wysoko szabelką z powodu manewrów, podczas których Amerykanie starają się pokazać reżimowi Kim Dzong-Ila, co czeka go w razie ataku na Południe, zapowiadanego rytualnie co jakiś czas.
Jak pisze na łamach Asia Times doświadczony dziennikarz Donald Kirk, zaostrzenie retoryki Północy ma kilka przyczyn. Po pierwsze, zmianę polityki Południa, odkąd prezydentem został Lee Myung-bak aka Buldożer. Nowy, konserwatywny prezydent wyrzucił do lamusa „Słoneczną Politykę” swoich dwóch liberalnych poprzedników. Doszedł bowiem do słusznego wniosku, że nie osiągnęła ona swojego celu, a kosztuje sporo pieniędzy. Lee uzależnił wysokość pomocy dla Phenianu od poczynań reżimu i twardo trzyma się obranego kursu. Nie trzeba dodawać, jak bardzo irytuje to przyzwyczajonych do otrzymywania prezentów z Południa przywódców Północy.
Druga przyczyna to przygotowania do testu rakiety Taepodong-2, która mogłaby dosięgnąć Alaski. Jeśli test się uda, Korea zyska potężny atut w negocjacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Kolejny nieudany test będą ogromną propagandową klęską, ośmieszającą buńczuczną Koreę Północną na arenie międzynarodowej. Tymczasem reżim jest bardzo wyczulony na wszelką krytykę i spadek prestiżu państwa.
Na koniec warto wspomnieć o zdrowiu Ukochanego Przywódcy, który podobno przeszedł zawał w sierpniu ubiegłego roku. Chodzą słuchy, że wkrótce namaści on swojego najmłodszego syna na następcę i powoli będzie usuwać się w cień. Dla stabilności reżimu ważne jest, aby proces wyznaczenia następcy przebiegł sprawnie i gładko, a przede wszystkim szybko. Stąd zapewne wielka nerwowość Phenianu w ostatnich tygodniach, przejawiająca się wyjątkowo ostrą retoryką i groźbami pod adresem Południa oraz Stanów Zjednoczonych.
Zapewne nie ma się czego obawiać, ale ostrożności nigdy za wiele. Reżim północnokoreański jest nieprzewidywalny i nigdy nie wiadomo, kiedy posunie się do działania; i co konkretnie zrobi. Praktycznie nikt nie spodziewał się testu broni atomowej, nawet Chiny – bez których reżim dawno by już upadł – były zaskoczone. Teraz jednak wszyscy spodziewają się jakiegoś „incydentu”, więc raczej możemy być spokojni, że nic się nie wydarzy. Kiedy opadnie kurz, wtedy może nastąpić niespodzianka.
Z pewnością nie będzie to jednak atak na Południe – po Phenianie można spodziewać się wiele, ale z pewnością nie samobójczych kroków. Reżim wie, że strunę można naciągać tylko do pewnego momentu. Obecnie jest naciągnięta prawie do granic wytrzymałości.
Piotr Wołejko