Afera Snowdena nie chce się skończyć. Co kilka dni media ujawniają kolejne informacje o skali i zasięgu globalnej inwigilacji prowadzonej przez amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA). Choć największe wrażenie na opinii publicznej zrobiły doniesienia o podsłuchiwaniu ponad 30 przywódców, w tym Angeli Merkel, nie można sprowadzać dyskusji o działalności NSA tylko do tego aspektu. Problem jest znacznie poważniejszy, a jego reperkusje są wielowymiarowe.
Czytających ten tekst zapewniam, że pojmuję istotę działania służb. Wszyscy szpiegują wszystkich, raczej bez wyjątku. Nieważne, wróg czy sojusznik. O ile biały wywiad (OSINT) może zapewnić dużo informacji, pewna część danych może być zdobyta tylko dzięki działalności szpiegowskiej (HUMINT, SIGINT). Szpiedzy to mistrzowie w łamaniu prawa, a ich działalność z istoty rzeczy jest nielegalna. Oburzanie się na szpiegostwo nie ma więc sensu. Nie oznacza to jednak, że mamy przyjąć do wiadomości – i przejść do porządku dziennego – to, że szpiegować można wszystkich i w dowolnym zakresie. Że nie ma już sfery prywatnej.
Dość już Putina w debacie o inwigilacji
Zanim przejdziemy do meritum chciałbym zauważyć, że argument o używaniu Snowdena przez Putina jako narzędzia dyskredytacji USA oraz wbicia klina między USA a Europę na mnie nie działa. To, że Putin wykorzystuje Snowdena nie jest równoznaczne z tym, że można rewelacje młodego informatyka zlekceważyć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że przez Snowdena rozpadnie się NATO, a europejscy sojusznicy USA rzucą się w otwarte ramiona Władimira Putina. Zostawmy rosyjskiego prezydenta na boku i skupmy się na konkretach.
Dlaczego informacje ujawnione przez Snowdena są ważne?
Inwigilacja prowadzona przez NSA, jak zaznaczyłem we wstępie, wywołała implikacje na wielu poziomach.
- zacierają się granice prywatności, a NSA zbiera informacje zarówno o Amerykanach (co jest niezgodne z amerykańskim prawem) oraz obywatelach państw trzecich. Kompilowane są dane o ilości, długości trwania oraz lokalizacji uczestników rozmów telefonicznych; monitorowani są użytkownicy Internetu; NSA wymusiła współpracę głównych firm technologicznych i telekomunikacyjnych (zbieranie i przekazywanie danych), a gdy to nie wystarczało, włamywała się do ich systemów informatycznych.
- współpraca NSA z firmami sektora ICT zagraża rozwojowi tej branży w USA, gdyż wiarygodność amerykańskich firm została podważona. Jak powierzać swoje dane amerykańskim firmom, skoro mogą one trafić prosto do amerykańskich służb? To oddawanie walkowerem gospodarczego pola silniejszemu rywalowi. Nic dziwnego, że chociażby Eric Schmidt (ex-CEO Google) zareagował z oburzeniem na rewelacje Snowdena i ostro skrytykował NSA. Schmidt wie, że europejscy i azjatyccy konkurenci bez mrugnięcia okiem wykorzystają słabość swoich amerykańskich konkurentów. Jaka jest gwarancja, że alternatywne rozwiązania (głównie tzw. chmury obliczeniowe) są wolne od inwigilacji? Żadna. Jest natomiast powszechne przekonanie, że amerykańskie rozwiązania nie są bezpieczne.
- zachwiane zostało zaufanie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami z Europy Zachodniej. Szpiegostwo i podsłuchy to norma, nikt się na to nie oburza (choć koniunkturalnie wykorzystuje się informacje Snowdena to zaatakowania USA i zdobycia punktów w sondażach). Jednak podsłuchiwanie liderów, do tego – jak się wydaje – permanentne, to inna para kaloszy. To kwestia osobista. Podsłuchiwanie liderów sojuszniczych państw to poważny błąd. Oni powinni być immunizowani od podsłuchów. Ich doradcy i współpracownicy mogą być celem działalności szpiegowskiej, to wystarczy, żeby zdobyć odpowiednie informacje. Ale liderzy? Nawet jeśli służby działały tutaj bez wiedzy prezydenta Obamy, podsłuchiwanie ponad 30 przywódców państw obciąża właśnie jego. Jeśli wiedział, to skandal, że się na te podsłuchy zgodził. Jeśli nie, to nie ma odpowiedniego nadzoru nad swoimi służbami. Sam nie wiem, która z alternatyw jest gorsza.
- brak nadzoru nad działalnością służb specjalnych (chociaż np. Edward Lucas twierdzi, że nadzór nad służbami to mocna strona amerykańskiego wywiadu). To jest moim zdaniem clue problemu. Pojawiał się on już znacznie wcześniej niż doniesienia Snowdena, ale mało kto zwracał na to uwagę. Wątpliwości pojawiły się bowiem przy znaczącej ekspansji programu zabójstw dokonywanych przez samoloty bezzałogowe (drony i targeted killing) w Pakistanie, a później także w Somalii i Jemenie. Kryteria podejmowania decyzji o „pociągnięciu za spust” były zbyt luźne. W Jemenie wystarczyło być mężczyzną w wieku poborowym, by zginąć, jeśli w pobliżu znajdował się cel uznany za powiązany z terrorystami. Kiedy słyszę, że w Pakistanie tylko 3% ofiar nalotów dronów to cywile, przecieram oczy ze zdumienia. Brzmi to bowiem niczym slogan z broszury reklamowej producentów dronów. Coś z tymi danymi było nie tak. Bardziej wiarygodne dane znajdziemy na stronach The Bureau of Investigative Journalism. Wracając do nadzoru, administracja Obamy (władza wykonawcza) twórczo rozwinęła koncepcję Georga W. Busha, znacząco poszerzając uprawnienia służb i ograniczając cywilny nadzór nad ich działalnością. Kongres otrzymuje strzępy informacji, docierają one tylko do wąskiego kręgu wybranych deputowanych (członkowie komisji ds. służb), a nierzadko przekazuje im się nieprawdziwe informacje. Jeszcze kilka miesięcy temu nadzorujący wszystkie amerykańskie służby James Clapper stwierdził na wysłuchaniu w Senacie, że służby te nie zbierają żadnych danych o obywatelach USA. Cóż, skąd mógł wiedzieć, że wkrótce prawda ujrzy światło dzienne.
- znaczący spadek amerykańskiego soft power. Miękka siła to nieocenione, chociaż często niedoceniane narzędzie, które pozwala osiągać cele niewielkim bądź żadnym wręcz kosztem. Stanowi doskonałe uzupełnienie hard power, czyli siły militarnej. Soft power opiera się na wartościach, przekazie kulturalnym (zarówno tym kierowanym do elit, jak i do mas), atrakcyjności państwa (np. docenianie osiągnięć technologicznych) etc. Soft power można porównać do wizerunku – jej tworzenie trwa długo (i zależy zarówno od instytucji publicznych, jak i prywatnych), natomiast jej utrata może nastąpić bardzo szybko. Zmasowana krytyka poczynań NSA osłabiła amerykańskie soft power i wzmocniła przeciwników Stanów Zjednoczonych w Europie. Trudniej będzie realizować własne interesy.
Strach przeciw wolności
O ile clue problemu jest nadzór nad służbami, to z punktu widzenia zwykłych obywateli, najważniejsze jest co innego – zagrożenie prywatności. Pod pozorem zagrożenia terroryzmem inwigilacja zatacza coraz szersze kręgi i jest coraz głębsza. Mechanizmy zbierania danych (i nie tylko) zostały dobrze opisane w prezentacji Guardiana. Temat zagrożenia dla wolności w ramach przesadzonej odpowiedzi na ryzyko związane z terroryzmem ciekawie przedstawił Edwin Bakker, holenderski profesor specjalizujący się w sprawach terroryzmu i bezpieczeństwa.
Orwell i Rok 2014
Nie powinno być zgody na pozbawianie nas prywatności. Chyba, że dążymy do świata znanego z powieści Georga Orwella, „Rok 1984”. Niespełna 30 lat od wskazanego przez pisarza terminu jesteśmy naprawdę niedaleko od opisanej przez niego wizji braku prywatności. Kolejny krok to strach przed myślozbrodnią, czyli wypowiadaniem w naszej głowie nieprawomyślnych treści. Zamiast teleekranów we wszystkich pomieszczeniach, donosicielstwa i wszechobecnych agentów Ministerstwa Miłości, informacje na nasz temat zbierane są dzięki naszym telefonom, tabletom i komputerom. Przenośne teleekrany. Orwell, mimo swego geniuszu, na to akurat nie wpadł.
Piotr Wołejko