Omówiliśmy już konsekwencje ewentualnego Brexitu dla Wielkiej Brytanii. Referendum zaplanowano na 23 czerwca, teraz rozkręca się kampania za pozostaniem oraz ta przeciw dalszemu członkostwu. Jeśli Brytyjczycy zdecydują się na rozwód z Brukselą, to jaki wpływ będzie to miało na Unię Europejską?
Mniej liczni, mniej zasobni
Na wstępie liczby – bez Wielkiej Brytanii Unia Europejska traci 1/6 swojego PKB oraz niemal co siódmego obywatela. Potężna strata w potencjale ekonomicznym i demograficznym, której nie uda się załatać nawet przyjmując pozostające poza euroklubem państwa bałkańskie. Ubytek ludnościowy mogłaby próbować wyrównać Ukraina bądź Turcja, ale pod względem gospodarczym państwa te nie wytrzymują porównań do Wielkiej Brytanii. Oczywiście nie jest też tak, że będąc poza UE Brytyjczycy i brytyjski biznes nie mieliby z Europą wiele wspólnego. Wręcz przeciwnie, więzy są zbyt silne. Natomiast pozbawiona Wielkiej Brytanii zjednoczona Europa byłaby zdecydowanie słabsza gospodarczo. I mniej zjednoczona.
Ten ostatni argument jest kluczowy, bowiem w dobie powstającego świata multipolarnego, liczyć będą się tylko silni – militarnie, gospodarczo, pod względem demograficznym. Bez Unii Wielka Brytania będzie się liczyć znacznie mniej. Unia bez Wielkiej Brytanii też straci (przypomnę – 1/6 unijnego PKB, 1/7 populacji), lecz nadal będzie odgrywać istotną rolę. Wiadomo, że w Unia nie jest ważnym podmiotem w globalnej geopolityce – gdzie poszczególne państwa preferują realizację własnych interesów, zamiast wspólnotowego podejścia, lecz w kwestiach gospodarczych nie sposób jej pomijać. Nawet bez Londynu gospodarka unijna będzie druga na świecie (mowa o nominalnym PKB), a jeśli zostanie zawarte porozumienie TTIP ze Stanami Zjednoczonymi (ale bez Wielkiej Brytanii), to pozycja UE umocni się (a Londynu odpowiednio osłabi).
Brexit to tylko początek?
Niektórzy twierdzą, że wyjście Brytyjczyków z UE zostałoby przyjęte w Brukseli oraz niektórych stolicach z ulgą. Wreszcie ci wkładający kij w szprychy europejskiej integracji Brytyjczycy przestaliby przeszkadzać. Możliwa stałaby się realizacja idei „ever closer union”, czyli integrowania się państw członkowskich na wielu rozmaitych płaszczyznach. Czy aby na pewno argument ten ma sens? Wydaje się, że Brytyjczycy oprócz uporu wykazywali często zwyczajnie zdrowy rozsądek. Wątpili, pytali, pobudzali do refleksji. Nie poddawali się kolejnym pomysłom, które podrzucają zarówno unijne instytucje, jak i poszczególne państwa członkowskie. Londyn niby zawsze stał trochę na uboczu, lecz miał oko na najważniejsze inicjatywy. Brytyjczycy bronili też szeregu wartości, za którymi warto się ujmować, alergicznie reagując na wszechobecne w UE poczucie wszechwiedzy i wszechwładzy technokratów. Wiary w to, że wszystko można – a nawet trzeba! – uregulować. Bez Wielkiej Brytanii takiego głosu rozsądku, czy też kija wsadzanego w szprychy, może zabraknąć. I bardzo by go brakowało.
Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej z pewnością wywołałoby poważny kryzys tożsamości w Brukseli, poddając w wątpliwość ideę europejskiej integracji. Co gorsze, inne państwa członkowskie mogą – chociażby pod presją lokalnych radykałów i nacjonalistów – pójść w ślady Brytyjczyków. Już dziś francuski Front Narodowy grozi Franxitem i zapowiada referendum w sprawie dalszego członkostwa w UE. Nacjonaliści pod kierunkiem Marine Le Pen domagają się analogicznych do brytyjskich ustępstw. To jest coś, o czym wspominałem we wcześniejszym wpisie oraz na profilu na Twitterze. Cameron, uginając się pod naciskiem części polityków z własnej partii, otworzył ogólnoeuropejską puszkę Pandory.
Europa podzielona
Unia Europejska po ewentualnym Brexicie stanie przed poważnym dylematem – jak i czy w ogóle funkcjonować dalej? Konieczna będzie głęboka refleksja, a czasy wyjątkowo nie sprzyjają namysłowi na ten akurat temat, gdy Europę zalewa fala imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, kryzys finansowy nadal jest odczuwalny i ciągle może powrócić, a Ukraina może w każdej chwili implodować gospodarczo i politycznie. W obliczu tak poważnych dylematów Unia musiałaby jednak znowu zająć się sama sobą, sięgając znacznie głębiej niż przy pracach nad ostatnimi traktatami – zapewne aż do Ojców Założycieli Wspólnoty. Nastąpiłby paraliż decyzyjny, a Unia byłaby co najwyżej administrowana. Efekty są łatwe do przewidzenia – państwa członkowskie byłyby coraz mniej zadowolone ze sposobu funkcjonowania UE, co z kolei przekładałoby się na elektoraty w tychże państwach. Narastałyby nastroje eurosceptyczne i po jakimś czasie, raczej krótszym niż dłuższym, mogłoby się okazać, że nie ma czego ratować, bo nikt w zasadzie już tej Unii nie chce. Zbyt wielu zaczęłoby się wydawać, że najlepiej im będzie samodzielnie, bez Unii i jej grubych tomów zawierających liczne nakazy i zakazy.
Implozja Unii Europejskiej wywróciłaby do góry nogami porządek polityczny, gospodarczy i społeczny w Europie, tworząc ogromną lukę. Kto by ją wypełnił? Quasi-unia państw, które wbrew reszcie chcą się integrować i doceniają zalety współpracy oraz współdziałania? Rosja? Stany Zjednoczone? Chiny? A może zapanowałoby bezkrólewie, w którym silniejsi (Niemcy, Francja) mogliby, jednak w pewnych granicach, wyrwać „co swoje”. A reszta? A o kim mowa? O małych bądź niezbyt zamożnych państwach, z których część znajduje się w orbicie zainteresowań Rosji. Rozpad zjednoczonej Europy położyłby kres anomalii w postaci dominacji Starego Kontynentu i przyspieszył proces przenoszenia serca świata do Azji – gdzie gospodarki rozwijają się dynamicznie, podobnie jak liczba ludności. Europa byłaby nadal zasobna, lecz podzielona i zwyczajnie stara. Kraina schyłku z atrakcyjnymi zabytkami i kulturą, kilkoma silnymi – także militarnie – państwami, które niechybnie będą jednak słabnąć i tracić na znaczeniu.
Lepiej razem, czy osobno?
Czarnowidztwo? Być może. Czasem warto w analizie pójść o dwa kroki za daleko, niż zatrzymać się w pół drogi. Unia bez Wielkiej Brytanii na pewno miałaby przynajmniej przejściowe problemy, ale obstawiam że byłyby one długotrwałe i poważne. Niekoniecznie doprowadziłoby to do rozpadu UE, lecz z pewnością do istotnych zmian instytucjonalno-prawnych, a więc do przeformułowania idei Unii, jej zadań, celów i możliwości działania. Czy powstałaby z tego lepsza Unia? Nie można tego wykluczyć, gdyż eurosceptyczni Brytyjczycy zaburzają spójność wewnętrzną. Trzeba pamiętać, że bardziej jednolita i homogeniczna struktura wcale nie musi być obiektywnie lepsza. Siła tkwi jednak w różnorodności.
Piotr Wołejko