Koniec sierpnia br. przyniósł dobrą nowinę w postaci zawarcia przez kolumbijski rząd układu pokojowego z lewacką organizacją FARC. Jeśli układ ten zostanie zatwierdzony w referendum, które odbędzie się na początku października, nastąpi koniec niezwykle brutalnej i wyniszczającej wojny domowej. Trwała ona ponad pół wieku, pochłaniając ponad 220 tysięcy ofiar, a także zmuszając miliony do opuszczenia swoich domów. Jak każdy efekt negocjacji, także układ z FARC ma swoich zagorzałych przeciwników (z byłym prezydentem Alvaro Uribe na czele). Czy porozumienie kończące wojnę domową można uznać za jednoznaczny sukces? A może jest to porażka, bo lepiej było „dokończyć” dzieło i pokonać FARC na polu bitwy?
- Po stronie rządu w Bogocie na zawarcie układu z FARC nalegał głównie prezydent Juan Manuel Santos. To były minister obrony w rządzie prezydenta Alvaro Uribe. Santos w kampanii prezydenckiej zapowiadał kontynuację twardego kursu swojego przełożonego, lecz po krótkim czasie (wybór w 2010 r., początek rozmów z FARC w 2012 r.) zmienił front i postawił na dyplomację. Dlaczego? Według Uribe i jego, nadal licznych, zwolenników, Santos zmiękł i zamiast „dorżnąć watahę”, postanowił skapitulować przed leżącym niemal na łopatkach przeciwnikiem. Santos widział to inaczej i uważał, że siłą nie uda się rozwiązać do końca konfliktu, którego podłoże ma przyczyny społeczno-ekonomiczne. Postulaty FARC to m.in. reforma rolna i troska o los biedniejszych warstw społecznych.
- Powyższe nie zmienia postaci rzeczy i nie czyni z FARC organizacji walczącej o prawa człowieka. Wręcz przeciwnie, FARC dokonywał zbrodni – porwania, tortury, morderstwa, a także zajmował się handlem narkotykami. U szczytu potęgi kontrolował kilkadziesiąt procent terytorium Kolumbii, a jego roczne przychody mogły wynosić nawet kilka miliardów dolarów – choć bardziej prawdopodobne są szacunki zakładające kilkaset milionów. Była to potęga, z którą należało się liczyć. W obliczu nieporadności państwa powstały nawet skrajnie prawicowe, zwalczające FARC, bojówki AUC (Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii). One zostały już rozbrojone w ubiegłej dekadzie, za kadencji Alvaro Uribe. AUC podpisał z rządem w Bogocie porozumienie o rozbrojeniu i demobilizacji. Wzbudziło i nadal wzbudza to szereg kontrowersji, a niektóre argumenty można niemalże wprost spotkać w dzisiejszej dyskusji na temat porozumienia z FARC. Zarzuty takie jak: pobłażanie przestępcom, kapitulacja wobec bojówkarzy, brak wystarczającej sprawiedliwości za popełnione zbrodnie, to tylko najbardziej pasujące do aktualnej sytuacji historyczne twierdzenia.
- Dlatego warto w rozważaniach na temat układu z FARC mieć na uwadze historię demobilizacji bojówek zjednoczonych w AUC. Do dziś za byłym prezydentem Uribe ciągną się oskarżenia o bliskie związki z AUC. Gdy chodziło o prawicowych bojówkarzy, prawicowy Uribe nie był tak twardy, jak w przypadku lewicowego FARC. Nie był wtedy maksymalistą dążącym do twardej rozprawy z przeciwnikiem – a AUC było znacznie słabsze od FARC pod względem zarówno liczebności sił, jak i środków finansowych. AUC broniło jednak bogatej elity, głównie posiadaczy ziemskich i ich interesów.
- Maksymalistyczne żądania Uribe, by Santos nie pobłażał FARC, tylko postawił na rozprawę militarną, wydają się mocno przesadzone. Organizacja ta została osłabiona przez działania Uribe i można było wykorzystać inne niż wojna narzędzia, do osiągnięcia tego samego celu – pokoju dla Kolumbii. Widać to zresztą w porozumieniu z FARC, które przewiduje nie tylko włączenie FARC w proces polityczny – obserwatorzy w parlamencie, a później także zagwarantowane miejsca dla kilkorga deputowanych przez dwie kadencje – jak i zaadresowanie problemów społecznych, głównie dotyczących obszarów wiejskich. O ile narzędzia militarne pozwoliły na rozpoczęcie rozmów z FARC, to nie mogłyby przynieść żadnego pozytywnego efektu na polach społecznym, ani gospodarczym.
- Co więcej, prezydent Santos zdecydował się na bardzo sprytne posunięcie– jednocześnie szalenie ryzykowne, gdyż może wywrócić cały układ do góry nogami – w postaci poddania rezultatów negocjacji pod ocenę społeczeństwa. Deal musi zostać zatwierdzony w ramach referendum. W znaczący sposób ograniczyło to pole manewru w obszarze ustępstw po stronie rządu, a także wymusiło na FARC rezygnację z szeregu „księżycowych” żądań, chociażby takich dotyczących produkcji koki, czy pełnej amnestii dla członków FARC. Poniosą oni odpowiedzialność, skalę której ocenią specjalne trybunały. Ramy czasowe wyroków bezwzględnego więzienia zostaną jednak ograniczone, co wywołuje niezadowolenie części społeczeństwa. Trzeba jednak zrozumieć, że ceną za demobilizację FARC i koniec przemocy musiała być rezygnacja ze standardowego trybu i reguł prawa karnego. Taka jest bowiem cena pokojowej transformacji. Może nie immunitet, ale ograniczenie wymiaru kar. Czy z tego powodu warto odrzucać cały układ? Sondaże przedreferendalne przynoszą rozbieżne wyniki, a niskie poparcie dla prezydenta Santosa może źle wróżyć największemu dziełu jego prezydentury. Zdrowy rozsądek wskazuje jednak, że wybór wojny w sytuacji, gdy pokój jest w zasięgu ręki, byłby czymś gorszym niż zbrodnia – byłby błędem. I kto jak to, ale Uribe – sponsor demobilizacji prawicowych bojówek AUC – dobrze o tym wie. Jeśli jest mężem stanu, nie powinien opierać się demobilizacji FARC w zamian za ustalone koncesje ze strony państwa. Kapitał polityczny nie jest wart kolejnych ofiar i wielu lat walk.
Piotr Wołejko