Rosja reaguje na nie alergicznie. Mieszkańcy z czasem się rozczarowują i obracają przeciwko niedawnym idolom. Kolorowe rewolucje – różana w Gruzji oraz pomarańczowa na Ukrainie – wywołały gniew Moskwy i zachwyt na Zachodzie. Dziś w Tbilisi atmosfera nie jest tak świąteczna, jak chociażby rok, czy dwa lata temu. Czwarta rocznica różanej rewolucji jest raczej smutnym spektaklem. W 3 lata po złożeniu (niewiążącej) przysięgi prezydenckiej przez Wiktora Juszczenkę przed Radą Najwyższą, na Ukrainie – po wielu zawirowaniach – do władzy powracają pomarańczowi koalicjanci. Jest to jednak bardziej koalicja z rozsądku, niż z wyboru.
Zarówno w przypadku Gruzji, jak i Ukrainy, Zachód wiązał ogromne nadzieje z oddolnymi ruchami prodemokratycznymi. Młodzi, prężni i charyzmatyczni liderzy poprowadzili masy społeczne i doprowadzili do upadku skorumpowanych, quasi-autorytarnych reżimów. Władzę objęli Micheil Saakaszwili oraz Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko. O ile w Gruzji udało się zrobić wiele, zwłaszcza w dziedzinie gospodarki, to na Ukrainie sukcesów jest relatywnie niewiele. Największy to chyba przeprowadzenie w tym roku demokratycznych i uczciwych wyborów, które wyniosły do władzy – ponownie – dawnych liderów pomarańczowej rewolucji. Do przywrócenia pomarańczowego aliansu potrzebnych było wiele miesięcy, a także koalicja dawnych rywali Juszczenki z Janukowyczem. Stracono w dużej mierze dwa i pół roku, aby powrócić do sytuacji wyjściowej.
W Tbilisi tymczasem narasta niezadowolenie z prezydenta Saakaszwilego, który zdaniem coraz większej części społeczeństwa „zagalopował się” w swoich rządach. Oskarża się go o „chodzenie na skróty”, łamanie i naruszanie procedur. Jego byli koledzy i współpracownicy wytaczają przeciwko niemu ciężke armaty – korupcja, nepotyzm, planowanie morderstw politycznych oponentów. Przywódca wybrany przez ponad 90% głosujących w wyborach cztery lata temu, użył siły przeciwko opozycji (nie zdobył się na to Eduard Szewardnadze, który równo cztery lata temu ustąpił z funkcji prezydenta), a następnie przystał na jej żądania – zgadzając się na wcześniejsze wybory.
Efekty rządów demokratycznych w Tbilisi i Kijowie w najlepszym przypadku można uznać za marne. Powtarzane jak mantra słowa o integracji z Unią Europejską i NATO to bajki bez pokrycia. Jeszcze wiele lat minie, zanim ktoś z tej dwójki będzie gotów do wstąpienia do „zachodniego klubu”. Owszem, są pewne pozytywy – GUAM, twardsza postawa wobec Moskwy (główie Saakaszwili) oraz prozachodnie nastawienie. Jest to jednak bardzo niewiele, zwłaszcza w przypadku Ukrainy. Wiele mówi się co prawda o tym, że nasz wschodni sąsiad wejdzie do Światowej Organizacji Handlu (WTO) wcześniej, niż Rosja, ale jest to marne pocieszenie.
W tą smutną rocznicę warto zadać sobie pytanie, co nie udało się w Gruzji i na Ukrainie. Czemu posiadający społeczny mandat demokratyczni liderzy protestów nie poradzili sobie z władzą i oczekiwaniami obywateli? Dlaczego wkrótce po „rewolucjach” do władzy ponownie dochodzą (na Ukrainie nawet doszli i rządzili) dawni beneficjenci poprzedniego systemu rządów? Czy to nieudolność demokratów? Czy to konflikty ambitnych przywódców uniemożliwiają porozumienie po osiągnięciu sukcesu? Czy też trudne warunki wewnętrzne oraz rola Rosji sprawiają, że próby demokratyzacji napotykają na ogromne problemy? Czy może istnieją jakieś inne przyczyny, które spowodowały ogólne fiasko kolorowych rewolucji?
Wiele pytań, mało odpowiedzi. Czwarta rocznica różanej rewolucji przebiegnie w smutnej, przygnębiającej atmosferze. Symboliczne wsparcie polskiego prezydenta, nieprzypadkowo odwiedzającego Micheila Saakaszwilego akurat dzisiaj, może nie wystarczyć do utrzymania społecznego przekonania o konieczności podążania dalej tą samą drogą. Saakaszwili może wygrać zbliżające się wybory, ale o poparciu rzędu 90% może zapomnieć. Co ważniejsze, może zapomnieć o masowym poparciu – jego mandat będzie dużo słabszy niż poprzednio.
W Kijowie sytuacja z pozoru wydaje się stabilniejsza. Ponownie doszło do porozumienia pomarańczowych liderów z Majdanu Niezależności i zawarcia koalicji rządowej. Jednak taka koalicja już była i zakończyła się dymisją Julii Tymoszenko i przejęciem władzy przez Partię Regionów. Pomarańczowi partnerzy nie pałają do siebie miłością, a rywalizacja między Tymoszenko i Juszczenką jeszcze nie raz wystawi ich współpracę na ciężką próbę.
Jedno jest pewne – Gruzini i Ukraińcy spodziewali się więcej. Zachód też. Oby zawód obywateli demokratycznymi rewolucjami nie doprowadził do kontrrewolucji (czyli cofnięcia reform i jakieś formy powrotu do poprzedniego stylu rządzenia). Bardzo starają się o to zarówno Władimir Putin, jak i lokalni satrapowie z Uzbekistanu, Kazachstanu i Turkmenistanu. Niedawne źródła eksportu demokracji w regionie stały się powodem do wstydu dla wspierającego je Zachodu. Raz sprawiony zawód mocno zabolał. Kolejny może oznaczać porażkę ostateczną – ucierpią na tym mieszkańcy byłych radzieckich republik, którzy nie będą mieli żadnej alternatywy dla autokratycznych i represyjnych reżimów.
Piotr Wołejko