Siedmiu prezydentów – Ukrainy, Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Azerbejdżanu i Gruzji, a także przedstawiciele Rumunii, Mołdawii, Słowacji, Kazachstanu, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych – dyskutują w Kijowie o bezpieczeństwie energetycznym. Konkretnie natomiast o tym, jak uciec spod wiszącego miecza Damoklesa w postaci rosyjskiej gry surowcami energetycznymi (jak „remont” rurociągu Przyjaźń oraz odcięcie dostaw ropy do rafinerii w Możejkach). Kolejny szczyt, kolejne deklaracje, gesty, i – zdawałoby się – ważne słowa.
Zdawałoby się, gdyż to wszystko już było. Nie jest to pierwszy szczyt energetyczny, w którym udział bierze prezydent Kaczyński, prezydent Juszczenko i przywódcy oraz przedstawiciele państw regionu. Jest to także kolejny szczyt, w którym udział bierze prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew. Problem w tym, że jest to – znowu – szczyt państw-importerów ropy, z wyłączeniem Azerbejdżanu. Niestety, ale Baku nie zaspokoi wszystkich potrzeb państw międzymorza, czy – jak to się teraz ujmuje – regionu bałtycko-czarnomorsko-kaspijskiego. Azerowie nie posiadają wystarczających złóż, to raz. Po drugie, są już zaangażowani w ropociąg BTC (Baku-Tbilisi-Ceyhan), a ich produkcja sięga ledwie 860 tysięcy baryłek dziennie (dane z 2007 roku). Dla porównania Arabia Saudyjska „rzuciła” w ostatnich dniach na rynek extra 300 tysięcy baryłek, czyli ponad 1/3 całej azerskiej produkcji.
Nie chcę pastwić się nad przywódcami państw regionu, ale ich wysiłki przypominają syzyfową pracę. Dość nieudolnie próbuje się odgórnie wymusić powstanie nowych rurociągów, zakłada się kolejne spółki, stowarzyszenia itp., a tylko o jednym (niestety najważniejszym) się zapomina. Skąd wziąć niezbędną ropę? Stąd kluczowe jest stanowisko prezydenta Nazarbajewa (którego znowu nie ma na szczycie, gości rosyjskiego prezydenta) i Kazachstanu.
Bez największego producenta ropy w regionie kaspijskim nie ma mowy o choćby częściowym uniezależnieniu się od rosyjskiej ropy. Azerska ropa może nawet popłynąć na północ, być może nawet rurociągiem z Brod do Płocka (powstaje, powstaje a końca – w zasadzie to startu budowy – od dekady nie widać), ale trzeba się zastanowić, ile z tej ropy dotrze do, dajmy na to, Estonii. Potrzeby energetyczne państw położonych pomiędzy Azerbejdżanem a Estonią sprawią, że najpewniej ani kropla surowca nie dopłynie do Estonii.
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Przywódcy powinni o tym pamiętać. Bez Kazachstanu układanka się rozsypuje. Rozsypuje się także bez poważnych partnerów biznesowych. Powoływany tu wcześniej ropociąg BTC od początku cieszył się ogromnym wsparciem zarówno amerykańskiej administracji, jak i wielkiego biznesu. Głównym udziałowcem rurociągu jest British Petroleum, a za partnerów w konsorcjum brytyjski gigant ma m.in. Chevron, Eni, Total oraz państwowy azerski SOCAR. W przypadku rury Brody-Płock chętnych jakoś nie widać. Bez zainteresowania biznesu, sukcesu nie będzie. A biznes nie będzie zainteresowany, dopóki nie będzie zapewnionych dostaw ropy…
Sytuacja jest więc klarowna i dość prosta. Wiadomo, co trzeba zrobić. Niestety, nie będzie to proste. Kazachstan, pozornie próbujący rozgrywać Rosjan przeciwko Amerykanom (a nawet dogadujący się z Chińczykami) jest dość mocno zależny od Rosji. Oczywiście, dziwna koincydencja wizyt prezydentów Putina w zeszłym roku, a Miedwiediewa obecnie w Kazachstanie pokazuje, że Kazachowie nie są całkowicie zwasalizowani i Moskwa musi kontrolować swojego sąsiada. Jednak nie przeceniałbym, póki co, chęci Kazachów do „wybicia się na niepodległość” w kwestii energetycznej, czyli de facto odzyskania (uzyskania?) pełnej suwerenności. Prezydent Nazarbajew nie będzie rządził wiecznie – i tak rządzi już dwie dekady – i bardziej w głowie mu teraz zapewnienie spokojnej sukcesji, niż irytowanie Rosji, aby sprzedawać ropę na Ukrainę, do Polski czy na Litwę.
Piotr Wołejko