Niemal dokładnie trzy lata temu (o czym pisałem tutaj) Katar otrzymał podobny cios do tego, który aktualnie wymierzyła mu Arabia Saudyjska oraz kilka innych państw regionu, m.in. Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Egipt (nie ma powodu uwzględniać na tej liście kabaretowych „rządów” Jemenu, Libii czy mikropaństw jak Komory). W 2014 r. wycofano ambasadorów i przywołano Katar do porządku, a powody były takie jak dziś – wspieranie nie tych sił, co Rijad (czyt. prowadzenie niezależnej polityki i to wbrew interesom Arabii Saudyjskiej). Katar wówczas nie zrealizował w pełni wszystkich żądań i problem powrócił. Czy tym razem uda się stłamsić Dohę i pozbawić ją wypracowanych w ostatnich latach wpływów?
O co chodzi?
Spór między Katarem a Arabią Saudyjską i jej sojusznikami (w teorii wszystkie te kraje są sojusznikami w ramach Rady Współpracy Zatoki) dotyczy trzech rzeczy: relacji z Iranem (Katar utrzymuje dość bliskie związki z Teheranem, który jest głównym regionalnym rywalem Rijadu); popierania Bractwa Muzułmańskiego/Hamasu i siostrzanych organizacji, także w Syrii; wykorzystywania telewizji Al Dżazira przeciwko monarchiom Zatoki, w tym promowanie Bractwa Muzułmańskiego i jego ideologii. Jak widać, motyw Bractwa wykracza poza jeden obszar problemowy – i nie ma w tym nic dziwnego. Rijad był najbardziej zagorzałym krytykiem tzw. Arabskiej Wiosny i jej efektów, m.in. obalenia prezydenta Mubaraka w Egipcie. Saudowie cenią sobie status quo i z niepokojem spoglądają na wszelkie ruchy i ugrupowania, które opowiadają się za wywrotowymi zmianami, czytaj: za zastąpieniem skorumpowanych i zdegenerowanych moralnie monarchii inną formą rządów. Tymczasem Katar takie ruchy promował, finansował i zapewniał im czas antenowy w Al Dżazirze.
Jakby tego było mało, Katarczycy coraz bardziej flirtowali z Iranem – zaprzysięgłym wrogiem Arabii Saudyjskiej i lokalnych sunnickich monarchii. Doha odgrywała rolę okna na świat dla Teheranu w latach ścisłych sankcji nałożonych na Iran przez Stany Zjednoczone i ich zachodnich sojuszników. Oba państwa łączą bliskie relacje gospodarcze oraz eksploatacja ogromnego pola gazowego. Chociażby interesy energetyczne sprawiają, że Katar nie mógł przybrać kategorycznej antyirańskiej postawy, jakiej oczekuje od lokalnych arabskich monarchii hegemon z Arabii Saudyjskiej.
Kwestia przekazania okupu za członków rodziny panującej w Katarze, porwanych w Iraku – a mowa o nawet 1 miliardzie dolarów! – wydaje się nie mieć kluczowego znaczenia. Fakty są bowiem takie, że zarówno Katar, jak i Arabia Saudyjska oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie, przekazywały gigantyczne pieniądze na rzecz rozmaitych ugrupowań walczących w wojnie domowej w Syrii. Niejednokrotnie zdarzało się, że wspierani przez oficjalnych sojuszników (Rada Współpracy Zatoki) rebelianci stawali naprzeciw siebie. Cóż, takie sytuacje to codzienność w Syrii, gdzie trwają tzw. proxy wars między lokalnymi i globalnymi potęgami.
Choć teraz sytuacja Kataru jest bardziej skomplikowana, gdyż oprócz wycofania ambasadorów nastąpiła de facto blokada terytorium Kataru, to czy można oczekiwać pełnego spełnienia listy żądań Rijadu? Chyba nie, gdyż do gry wkracza m.in. Turcja (rozważa wysłanie do Kataru, gdzie ma bazę wojskową, swoich żołnierzy), która wraz z emirem Kataru wspierała zmiany następujące w wyniku Arabskiej Wiosny i podobnie jak Katar przegrała na tym po obaleniu prezydenta Morsiego przez egipskie wojsko. Zamieszanie wokół Kataru to świetny pretekst dla prezydenta Erdogana, by przypomnieć o roli Turcji w regionie.
Powtórka z rozrywki
Na czym tym razem skończy się konflikt saudyjsko-katarski? Zapewne podobnie jak poprzedni – Katar przystanie na saudyjskie warunki, ale w wersji mniej bądź bardziej rozwodnionej. W Dosze znają proporcje i wiedzą, że nie sposób stawać okoniem Rijadowi. Jednak mając tak ogromne pieniądze, wypracowane kontakty, medium w postaci Al Dżaziry oraz duże ambicje, trudno spodziewać się, żeby Katar pokornie przyłączył się do prowadzonego przez Arabię Saudyjską stada arabskich monarchii. Dlatego po załagodzeniu obecnego kryzysu można raczej spokojnie stawiać na wybuch kolejnego.
Piotr Wołejko