Decyzja prezydenta USA Donalda Trumpa o uznaniu Jerozolimy za stolicę Izraela i polecenie rozpoczęcia prac zmierzających do przeniesienia tam z Tel Awiwu amerykańskiej ambasady, spotkała się z powszechną krytyką społeczności międzynarodowej. Najgorętsze protesty miały i nadal mają miejsce w krajach muzułmańskich, gdzie zarówno politycy – z przyczyn politycznych – jak i mieszkańcy – z przyczyn religijnych – zdecydowanie sprzeciwiają się… nazwaniu rzeczy po imieniu. Czy Jerozolima nie jest stolicą Izraela?
Burza w szklance wody
Każdy powinien wiedzieć, iż Jerozolima od dekad pełni funkcję izraelskiej stolicy. Znajdują się tam praktycznie wszystkie najważniejsze państwowe instytucje – siedziba rządu, prezydenta, sądu najwyższego, większość ministerstw. Od 1967 r. to Izrael kontroluje całą Jerozolimę, dokonując jej faktycznej aneksji poprzez rozbudowę nielegalnych osiedli mieszkaniowych w części miasta, którą poprzednio kontrolowali Arabowie. Nielegalnie, gdyż zgodnie z prawem międzynarodowym nie uznano nigdy władztwa Izraela nad Wschodnią Jerozolimą, tak samo jak nad Zachodnim Brzegiem Jordanu, czyli terytoriami zdobytymi przez Izrael w wyniku wojny, kosztem Jordanii. Podobnie rzecz ma się z syryjskimi Wzgórzami Golan.
Na wszystkich tych obszarach od dekad, w wyniku silnej presji najpierw niewielkiej (ale bardzo zdeterminowanej) grupy obywateli, trwa proces osadniczy. Dziś osadników na okupowanych arabskich terytoriach są już setki tysięcy. I, co można w zasadzie tylko zaakceptować, zdecydowana większość z nich tam pozostanie. Izrael prowadzi politykę faktów dokonanych i poprzez osadnictwo oraz tzw. barierę bezpieczeństwa (czyli mur oddzielający Izrael od ziem znajdujących się pod kontrolą Autonomii Palestyńskiej) wyznaczył de facto granice przyszłego Państwa Palestyńskiego. W grę wchodzą oczywiście pewne korekty, w niektórych miejscach mogą one być nawet całkiem spore, lecz dopóki bilans sił (zarówno własnych, jak i wsparcia sojuszników – głównie USA) się nie zmieni, to Izrael będzie rozdawał karty i decydował o kształcie przyszłego porozumienia.
Przyszłego i niepewnego porozumienia, gdyż Izraelowi bardzo wygodnie jest tak, jak jest – czyli w mętnej wodzie. Z jednej strony mamy faktyczną kontrolę Izraela nad terytorium teoretycznie przynależnym Palestyńczykom, z drugiej mamy prawo międzynarodowe (i odwieczne pytanie o to, kto i w jaki sposób je wyegzekwuje), emocje i autentyczne krzywdy Palestyńczyków, generalną zgodę i szczegółowe różnice (wynikające z licznych rozbieżnych interesów poszczególnych państw) państw arabskich oraz szerzej – wspólnoty państw muzułmańskich. Supremacja Izraela nad Palestyńczykami i lokalnymi państwami arabskimi jest tak wielka, że nikt już nie kiwnie palcem by bronić palestyńskich interesów. Chyba, że w postaci kwiecistego wystąpienia na konferencji prasowej.
Prawo siły
Decyzję Donalda Trumpa trudno potępiać. Sam powiedział – odsyłam do treści jego wystąpienia – że po prostu uznaje oczywisty fakt. Dla Chińskiej Republiki Ludowej takim samym faktem jest doktryna „Jednych Chin„, czyli suwerenność Pekinu nad Tajwanem. I praktycznie wszyscy się do tej doktryny stosują, choć dobrze wiemy, że Tajwan to de facto niezależne państwo, które nie jest kontrolowane przez komunistów z Pekinu. Dla Rosji taką samą fikcją jest suwerenność Moskwy nad Krymem, który nie tak dawno zabrała Ukrainie, dokonując sprzecznej z prawem międzynarodowym aneksji. Czy ktoś wyegzekwuje prawo międzynarodowe i przywróci integralność terytorialną Ukrainy? Nie widać lasu rąk i mnogości deklaracji chętnych do podjęcia takich działań. Przykłady, gdy o statusie prawnym decyduje: status faktyczny; siła podmiotu twierdzącego, że jest tak, a nie inaczej; powszechnie akceptowana fikcja bądź inne czynniki, można mnożyć.
Mając na uwadze powyższe, uznanie „fikcji” za fakt w postaci akceptacji Jerozolimy jako stolicy Izraela oraz zapowiedź podjęcia działań zmierzających do przeniesienia tam amerykańskiej ambasady, rzeczywiście wydaje się oczywiste. I choć podniósł się rwetes – co też jest oczywiste – to paradoksalnie krok ten nie powinien przyczynić się do tego, że i tak leżący na łopatkach proces pokojowy między Izraelem a Palestyńczykami ostatecznie wyzionie ducha. Dla mnie jest to wyraźny sygnał ze strony głównego zagranicznego sponsora tychże negocjacji, iż czas pożegnać się z sentymentami i przejść do „biznesu”. Można to zrzucać na karb trumpowskiego przyzwyczajenia do zawierania „deali”, lecz nie był to raczej jedyny czynnik determinujący decyzję ogłoszoną przez amerykańskiego prezydenta na początku grudnia br. Podobnie interpretuje to także portal Defence24, który – wbrew narzucanej w mediach narracji – dostrzegł faktyczne implikacje decyzji ogłoszonej przez Donalda Trumpa. Warto przeczytać krótki, acz treściwy artykuł, do którego link znajdziecie powyżej.
Jak wznowić negocjacje, gdy jedna strona nie chce negocjować?
Co dalej? Najwięcej miejsca w mediach zajmuje propaganda i narracje „pijarowskie”, pochodzące głównie od krajów arabskich i muzułmańskich. Wielu przywódców z chęcią ogrzeje się przy „ciepełku” płynącym z odległej Jerozolimy, ujmując się za ciężkim losem zupełnie obcych (ale przecież należących do ummy) ludzi. Gdy przyjdzie co do czego, czyli do decyzji politycznych, kluczowi gracze nie będą podążać za „głosem ulicy”, lecz uczynią to, co leży w ich interesie. Dziś Jerozolima, a jutro – kto wie. Jeśli Palestyńczycy i Izrael nadal będą pozorować dialog, to Izrael zgarnie pełną pulę. Ma do tego wszelkie środki. Dlatego Izraelczycy nie są przesadnie skorzy do negocjacji. Tutaj główną rolę muszą odegrać Amerykanie. Wysłali już sygnał ostrzegawczy do Palestyńczyków – żarty się skończyły. Jaki będzie, o ile w ogóle się pojawi, sygnał dla Izraela? Jak zmobilizować premiera Netanjahu, który jest osobiście niechętny negocjacjom pokojowym, do rozmów i ustępstw na rzecz Palestyńczyków? To jest kluczowy dylemat w Ziemi Świętej. Uznanie faktu w postaci tego, że Jerozolima jest i będzie stolicą Izraela, to przy tym pikuś.
Piotr Wołejko