Od miesiąca trwa ofensywa pakistańskiej armii w Północnym Waziristanie, czyli mekce talibów, Al-Kaidy i innych radykalnych ugrupowań na terytorium Pakistanu, przy granicy z Afganistanem. Jak na razie operacja przyczyniła się do opuszczenia domów przez ok. 350 tys. osób oraz śmierci kilkuset bojowników. Choć niektórzy pakistańscy generałowie straszą, że będzie to najpoważniejsza ofensywa od lat, trudno spodziewać się wyrugowania talibów z tego regionu.
Chodzi raczej o wysłanie im sygnału, iż nie mogą bezkarnie atakować celów położonych poza terytoriami plemiennymi w Pakistanie, jak chociażby lotniska międzynarodowego w Karaczi w kwietniu br. Wówczas talibowie dokonali spektakularnego przejęcia kontroli nad częścią lotniska, które utracili po wielu godzinach ciężkich starć. Trzy lata wcześniej terroryści z Al-Kaidy zaatakowali bazę pakistańskiej marynarki wojennej w Karaczi. Miasto to jest jednym z ulubionych celów islamskich radykałów.
Radykalny islam jako narzędzie przeciwko Indiom
Rozpoczęta w maju ofensywa, której miesięcznica wybija właśnie dziś, nastąpiła w efekcie załamania się prowadzonych od miesięcy negocjacji pokojowych z rządem premiera Nawaza Szarifa. Idea porozumienia z pakistańskimi talibami w ogóle wydaje się osobliwa, gdyż zrywają oni wszelkie umowy szybciej, niż zdąży wyschnąć tusz na papierze, na którym je podpisano. To raczej wyraz słabości państwa i niechęci do rozprawienia się z bojownikami. A ci są tworem pakistańskiej armii, która już od lat 70. flirtowała z radykalnym islamem, wspierając rozmaite ugrupowania pieniędzmi, bronią oraz tworząc obozy szkoleniowe. Działo się to jeszcze przed wojną w Afganistanie i dżihadem przeciwko Sowietom. Celem wspieranych przez Pakistańczyków grup, a wspierali oni te najbardziej radykalne, były – i są do dziś – Indie. Efekty widzimy od czasu do czasu w postaci zamachów na parlament w Nowym Dehli czy hotele w Mumbaju w 2008 r. Nic dziwnego, że po tych ostatnich zamachach Indie poważnie rozważały wojnę z Pakistanem – zostały bowiem zaatakowane przez grupę wspieraną przez Pakistan (Lashkar e-Taiba – LeT), której przywódca swobodnie porusza się i agituje po terytorium Pakistanu.
Talibowie stanowią dla Pakistanu narzędzie wpływu na sytuację w sąsiednim Afganistanie. Mimo ponad dekady współpracy Islamabadu z Waszyngtonem w trakcie okupacji Afganistanu przez Stany Zjednoczone, Pakistańczycy nigdy nie zerwali kontaktów z talibami ani innymi ugrupowaniami (m.in. z grupą Hakkaniego) o radykalnym charakterze. Potrafili wytrzymać amerykańską presję nawet w sytuacji, gdy dowody na zabijanie amerykańskich żołnierzy przez pakistańskich protegowanych były oczywiste. Zapewnieniem dobrych układów z talibami i innymi radykałami zajmuje się specjalny departament S w ISI, czyli pakistańskim wywiadzie. Oficjalnie taki departament nie istnieje, ale dobre układy ISI oraz pakistańskiej armii z talibami czy grupą Hakkaniego są tajemnicą poliszynela. Pakistańczycy zdają sobie sprawę z tego, że Amerykanie prędzej czy później wyniosą się za ocean, a pakistański interes narodowy jest stały i niezmienny – Indie są zagrożeniem dla istnienia niepodległego Pakistanu, a talibowie et consortes stanowią niezbędne zaplecze dla wojny asymetrycznej, a Afganistan „strategiczną głębię” na wypadek konfliktu zbrojnego. Pakistańscy generałowie doskonale zdają sobie sprawę, że w otwartej konfrontacji nie mają szans z Indiami, stąd sięgają po ugrupowania terrorystyczne i bojówki islamistyczne. Praktyka ta jest sprawdzona w spornym regionie Kaszmiru. Dopóki między dwoma sąsiadami nie wybuchnie konflikt nuklearny, radykalne ugrupowania mogą odgrywać bardzo istotną rolę.
Scenariusz zdarzeń jest już znany?
Mając na uwadze powyższe, wszelkie ofensywy pakistańskiej armii w Waziristanie czy w innych regionach pakistańskich terytoriów plemiennych są niczym „pic na wodę, fotomontaż”. Dopóki w świadomości pakistańskich elit Indie stanowią śmiertelne zagrożenie dla istnienia Pakistanu, dopóty żadnej rozprawy z talibami, Hakkanim czy LeT nie należy się spodziewać. Wręcz przeciwnie. Z łatwością można więc przewidzieć scenariusz zdarzeń – wkrótce zapał pakistańskiej armii zmaleje, pojawią się ofiary wśród żołnierzy, wzrośnie presja społeczna na zakończenie siłowego rozwiązania i poszukanie wyjścia z konfliktu w postaci porozumienia. Takie porozumienie zostanie zawarte, choć może nie wprost. Rozumiem przez to brak pisemnego układu i powrót do status quo ante. Talibowie przydadzą się Pakistanowi w nowym rozdaniu w Afganistanie, do którego coraz bliżej. Barack Obama co prawda opóźnił ostateczny termin wycofania się amerykańskich wojsk z tego kraju o 2-3 lata, lecz cóż to jest w obliczu prawie 13 lat trwania obecnego konfliktu? Pakistan i talibowie poczekają na swoją kolej.
Warto w tym miejscu nadmienić, iż przed majową ofensywą pojawiły się liczne doniesienia o rozłamie wśród pakistańskich talibów. Mieli się oni rzekomo podzielić na dwie frakcje – mniejszą, otwartą na negocjacje z rządem w Islamabadzie, oraz większą, niechętną jakimkolwiek układom. Chwilowo jest to bez znaczenia, gdyż pakistańska armia postanowiła siłą zmusić talibów do powrotu do stołu rokowań.
Piotr Wołejko