Parlament Europejski przyklepał Jose Manuela Barroso na drugą kadencję przewodniczącego Komisji Europejskiej. Za głosowało 382 deputowanych, przeciw było 219, od głosu wstrzymało się 117 osób. Do odnowienia mandatu Portugalczykowi wystarczyła zwykła większość – przekroczono ją minimalnie.
Kiedy zsumujemy głosy przeciw oraz wstrzymujące się, okaże się, że nowy mandat starego przewodniczącego jest dość słaby. Niepokoi w szczególności ilość deputowanych wstrzymujących się od głosu – aż 117! Nie wiemy, czy są oni za, czy przeciw proponowanej przez Barroso wizji Europy oraz Komisji. Blisko jeden na sześciu deputowanych Parlamentu Europejskiego nie ma zdania w kluczowej dla Wspólnoty sprawie.
Odnowiony mandat Barroso jest słaby, tak jak pozycja nowego-starego przewodniczącego w Unii Europejskiej. Polityka nie narażania się wielkim graczom – głównie Francji i Niemcom – pozwoliła mu pozostać na stanowisku. Już wkrótce testem niezależności Barroso oraz jego rzeczywistej siły będzie dochodzenie w sprawie pomocy publicznej Berlina dla Opla, koncernu motoryzacyjnego przejmowanego właśnie przez kanadyjską firmę Magna oraz rosyjski Sbierbank.Sprawa ta z daleka „pachnie” polityką, tym bardziej, jeśli za kilka tygodni odbędą się wybory do Bundestagu. Trudno spodziewać się, aby kanclerz Merkel pozwoliła na uznanie pomocy publicznej dla ratowanego Opla za niezgodną z zasadami prawa europejskiego.
Słaby Barroso idealnie pasuje do dzisiejszych czasów, w których w Paryżu i Berlinie rządzą wielkie osobowości, politycy którzy chcą realizować własne pomysły. Potrzebna jest Komisja bezwolna i posłuszna, która nie będzie czepiać się rozmaitych pomysłów, głównie gospodarczych (i większości protekcjonistycznych) powstających w głowach Sarkozy’ego i Merkel. Kluczowi europejscy decydenci potrzebują, aby szef Komisji ustępował im pola, by można było sterować nim z tylnego siedzenia.
Jedyną, choć niewielką nadzieją jest to, że druga kadencja jest dla Barroso bez wątpienia ostatnią. Zazwyczaj politycy pozbawieni możliwości reelekcji starają się zapisać w historii. Dotyczy to głównie amerykańskich prezydentów, ale można przełożyć tą zasadę również na warunki europejskie. Problem w tym, że Barroso nie dysponuje zapleczem politycznym, a rządy państw członkowskich oddelegują do Komisji (którą teoretycznie tworzy samodzielnie, ale może co najwyżej obsadzać przydzielonymi mu ludźmi odpowiednie teki)osoby, które będą pilnować interesów tychże państw.
Jaki lider, taka Europa – pozwoliłem sobie, dla niektórych zapewne prowokacyjnie, zatytułować niniejszy wpis. Niestety, taka jest rzeczywistość. Przywódcy oraz europejscy decydenci ostatnie lata stracili w dużej mierze na negocjowanie nowego traktatu, który ma zastąpić obowiązujący traktat z Nicei. Wkrótce Irlandczycy zdecydują, czy tzw. traktat lizboński (w rzeczywistości dość wierna kopia odrzuconej w 2005 roku przez Francuzów i Holendrów „Konstytucji Europejskiej”) będzie mógł wejść w życie, czy pozostanie tylko świstkiem papieru – symbolem klęski europejskiego przywództwa i paneuropejskiej myśli politycznej.
Rzekomo wzmacniający Unię traktat lizboński, nawet jeśli wejdzie w życie, może nie przynieść spodziewanych rezultatów. Jak to z prawem bywa, nie chodzi o to, aby wszystko w sposób precyzyjny i łatwy do zrozumienia zapisać – jest to dalece niewystarczające. Trzeba jeszcze chcieć się do postanowień aktów prawnych stosować. Musi być po temu wola polityczna państw członkowskich. Tymczasem, wbrew propagandzistom głoszącym, że pod rządami traktatu nicejskiego Unii grozi paraliż i katastrofa, już dziś można by działać lepiej, skuteczniej i bardziej spójnie. Można by, gdyby państwa tego chciały.
Brak woli politycznej sprawia, że poszczególne państwa wolą samodzielnie dogadywać się z państwami trzecimi, pomijając europejskie mechanizmy i instytucje.Prym wiodą tu oczywiście najwięksi i najsilniejsi. I żaden traktat nie zmusi ich, aby działali inaczej. Mimo ust pełnych frazesów urzędnicy w Paryżu, Berlinie czy Rzymie nie zawahają się ani sekundy, gdy staną przed wyborem: interes narodowy czy europejski. Zawsze postawią na pierwszy. Drugi ma szanse tylko wtedy, gdy jest spójny z pierwszym.
Szkoda, że europejscy liderzy, najważniejsi decydenci, stawiają na słabego przewodniczącego Komisji, słabą Komisję i słabą Europę. W wielu sprawach przydałaby się większa spoistość i solidarność, o której mówił zarówno Jose Barroso, jak i polski przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Solidarność i współpraca w takiej dziedzinie jak energetyka (interkonektory, dostawy surowców, zielone technologie) jest naprawdę pożądana. Jednak słaby lider nie podoła.
Obym się mylił, ale druga kadencja sympatycznego i rozsądnego Portugalczyka oznacza dla Europy stagnację polityczną. A słaba, nie umiejąca współdziałać Europa, nie będzie w stanie zmierzyć się z wyzwaniami XXI wieku. Zamiast od dziś przygotowywać się do nowych wyzwań i problemów, fundujemy sobie kilkuletni urlop od polityki kreatywnej, twórczej, mogącej inspirować nie tylko ludzi na Starym Kontynencie.
Piotr Wołejko