Ostatnie dni w polskiej polityce zdominowane zostały przez porównania nowego szefa SLD do rozpoczynającego swoją drugą kadencję na stanowisku premiera Hiszpanii, lidera socjalistów, Jose Luisa Zapatero. Hiszpania przez ostatnie lata przeżywała prawdziwy boom gospodarczy, opierający się głównie na łatwo dostępnym kredycie oraz rozwijającym się dynamicznie budownictwie. Madryt, czwarta gospodarka strefy euro, wypracował nawet 2-procentową nadwyżkę budżetową – coś, o czym mogą tylko marzyć ministrowie finansów z Berlina czy Paryża.
Hiszpania nie okazała się jednak odporna na zawirowania na rynkach finansowych, wywołane kryzysem hipotecznym w USA. Dynamicznie rozwijający się sektor budowlany z atutu stał się teraz balastem, który ciągnie Hiszpanię w dół. Ceny domów spadają, wzrasta bezrobocie, drastycznie spadła liczba nowych domów. Dobrze, że Pedro Solbes dysponuje wspomnianą wcześniej nadwyżką budżetową – ma więc pole manewru. Najpewniej Zapatero zdecyduje się na wielkie inwestycje infrastrukturalne finansowane przez państwo. Złagodzi to kryzys na rynku nieruchomości.
Niestety dla lidera socjalistów, kolejne problemy piętrzą się przed jego rządem w szybkim tempie. Szalejące ceny ropy naftowej, sięgające jeszcze wczoraj blisko 140 dolarów (dziś „zaledwie” nieco ponad 134 dolarów) za baryłkę sprawiły, że Hiszpanii – a być może i Europie – grożą największe od wielu lat strajki. Z powodu cen ropy po kieszeni dostają rybacy i transportowcy. Ci ostatni zwierają szeregi i organizują coraz bardziej paraliżujące strajki, domagając się obniżenia cen paliw w dystrybutorach.
Przezorni Hiszpanie ustawiają się w kolejkach żeby zatankować swoje auta. Wiele stacji benzynowych w Katalonii, regionie dotkniętym fatalną w skutki suszą, sprzedało dostępne paliwo w całości. W obliczu spowalniającej gospodarki wzrastające koszty paliw (energii) doprowadzają do rozpaczy rybaków, a wkrótce protesty rozpoczną zapewne rolnicy – dla których cena ropy nie pozostaje przecież bez znaczenia.
Przy cenach ropy na poziomie 130 dolarów za baryłkę wydaje się, że niezbędna jest ogólnoeuropejska akcja obniżania cen. Tylko jak to pogodzić z chęcią walki z ociepleniem klimatu? Przecież wysokie ceny benzyny i oleju napędowego miały być istotnym elementem strategii unijnej dotyczącej promowania ekologicznych źródeł energii.
Czy można jednak pozwolić sobie na wysokie ceny paliw (i w perspektywie jeszcze wyższe) – co oznacza de facto wzrost cen podstawowych produktów konsumpcyjnych, czyli – mówiąc po polsku – przerzucenie cen na zwykłych obywateli? Obywateli, którzy także muszą płacić za paliwo do własnych aut, a następnie w sklepach dopłacać z powodu wyższych cen paliw dla rolników, transportowców etc.? Jak zwalczać inflację w tak niekorzystnych okolicznościach? Jak utrzymać wysoki wzrost gospodarczy? Na te pytania musi odpowiedzieć sobie nie tylko Zapatero. Zwalanie winy na Europejski Bank Centralny, w czym przodował do niedawna Sarkozy (a teraz powtarza to Zapatero) nic nie da.
Piotr Wołejko