Wojna? Ale jaka wojna? Prowadzona przez kogo? Z kim/z czym? I co dalej? Takie pytania zadają sobie teraz analitycy oraz decydenci w kilkudziesięciu państwach świata, a także miliony „kanapowych admirałów” rozgrywających globalne konflikty w swoich myślach. Jak pokonać Państwo Islamskie/ISIS?
Inspiracją do podzielenia się własnymi spostrzeżeniami jest opinia Davida Ignatiusa, komentatora Washington Post. Stawia on tezę, iż pokonanie Państwa Islamskiego/ISIS zajmie bardzo dużo czasu. Może nawet dekady. Uzasadnia to tym, że:
- strasznie ciężko jest stworzyć sunnickie oddziały lądowe zdolne do stawienia czoła ISIS – nie tylko do pokonania przeciwnika, lecz również do utrzymania zdobytego terytorium;
- sunniccy przywódcy plemienni w Iraku i Syrii nie mają zaufania do Stanów Zjednoczonych, Zachodu, ani praktycznie do nikogo (z wyjątkiem finansujących ich monarchii z Zatoki Perskiej – problem w tym, że różne monarchie finansują różne plemiona);
- żaden z aktorów zewnętrznych zainteresowanych (przynajmniej werbalnie) pokonaniem ISIS nie kwapi się do wykorzystania w tym celu własnych sił lądowych…
- …z czym związany jest brak deklaracji długoterminowego zaangażowania w stabilizowanie sytuacji i odtwarzanie ładu społeczno-politycznego (czy tworzenie go na nowo, a więc nation-building na którym Amerykanie i ich sojusznicy sparzyli się zarówno w Afganistanie, jak i w Iraku);
- podjęte przez Zachód działania (naloty, szkolenie opozycyjnych bojowników) nie przynoszą żadnego skutku.
Jednocześnie na łamach tego samego dziennika, a zatem Washington Post, kilka miesięcy wcześniej wypowiedział się emerytowany gen. David Deptula, jeden z najbardziej prominentnych zwolenników teorii prymatu sił powietrznych oraz gorący orędownik samolotów bezzałogowych. Generał Deptula, co można było przewidzieć, zapewnia w swoim komentarzu, iż siły powietrzne stanowią najlepszą odpowiedź na pytanie: jak pokonać Państwo Islamskie/ISIS. Potrzeba tylko użyć je na zmasowaną skalę – rzędu kilkuset, a nawet ponad tysiąca nalotów dziennie – a nie, jak dotychczas, na żałosną skalę rzędu kilkunastu nalotów dziennie. Podawał przy tym przykłady kampanii lotniczych, które dewastowały przeciwnika w krótkim czasie – od 3 tygodni do 3 miesięcy. Generał Deptula podkreśla jednak, że siły powietrzne muszą mieć zezwolenie na uderzenie w przeciwnika – nie mogą ugrzęznąć w rozbudowanych „rules of engangament„, czyli zasadach określających to, kiedy można, a kiedy nie można atakować i co można uznać za uzasadniony cel. Mówiąc wprost – celem jest szybkie zniszczenie przeciwnika, a nie dopieszczanie każdej operacji podczas kampanii. Tak zwany „collateral damage” jest dopuszczalny w imię wyższego celu. Tak jak podczas II Wojny Światowej lotnictwo po prostu zrzucało bomby, bez specjalnego zastanowienia się nad tym, czy mogą zginąć cywile, czy nie.
W niedawnym wpisie poświęconym samolotom bezzałogowym sporo miejsca poświęciłem teorii prymatu lotnictwa oraz przekonaniu, iż siły powietrzne mogą wygrywać wojny bez większego zaangażowania innych rodzajów wojsk. Poglądy takie głosił włoski generał Giulio Douhet około dziewięciu dekad temu, lecz do cieszą się one dużą popularnością.
Niestety, kampania lotnicza nie rozwiązuje problemu, nawet gdyby osiągnęła wymiar postulowany przez gen. Deptulę w jego komentarzu dla WaPo. Nie tędy droga, można powiedzieć. Dlaczego? A widział ktoś wojnę powietrzną na pełną skalę wymierzoną w hybrydę organizacji terrorystycznej, ugrupowania paramilitarnego i struktur parapaństwowych? Mimo sukcesów w postaci wyeliminowania setek dowódców, w tym tych najwyższych, Al-Kaidy czy talibów w Afganistanie, przeciwnik wcale nie został pokonany. Wręcz przeciwnie – na miejsce zabitych liderów przychodzili następni, którzy zazwyczaj stanowili większe wyzwanie (a zatem także i zagrożenie) od poprzedników.
Pokonanie Państwa Islamskiego/ISIS wymaga czegoś więcej, niż użycia zmasowanej siły powietrznej. Czego? Niech poniższa lista, przykładowa – nie enumeratywna, stanowi częściową odpowiedź:
- zajęcia i utrzymania terytorium;
- porozumienia z lokalnymi strukturami plemiennymi;
- odtworzenia ładu społeczno-politycznego (w tym przypadku dotyczy to zarówno wewnątrzirackiej, jak i wewnątrzsyryjskiej rywalizacji szyicko-sunnickiej, a także uregulowania pozycji mniejszości kurdyjskiej);
- pokazania, iż istnieje alternatywny wobec oferowanego przez Państwo Islamskie/ISIS model społeczno-polityczny. Jest to powiązane z powyższym punktem, lecz z racji wagi zagadnienia postanowiłem je wyodrębnić. Aktualnie ISIS przedstawia się jako jedyna organizacja zdolna obronić sunnitów przed szyicką agresją (Iran, Hezbollah, Assad, Maliki, al-Sadr etc.);
- podjęcia długoterminowych działań propagandowych, które w wiarygodny sposób będą zbijać argumenty i propagandę Państwa Islamskiego/ISIS, także – a może nawet w szczególności – w przestrzeni wirtualnej.
Czy konieczne jest wysłanie przez zewnętrznych aktorów kontyngentu lądowego, aby zrealizować punkt pierwszy z powyższej listy? Nie jestem co do tego przekonany. Nie sądzę, by kolejna próba zaprowadzenia porządku w regionie za pomocą obcych żołnierzy mogła się powieść. Być może powinno nastąpić krótkotrwałe zaangażowanie w celu oczyszczenia i chwilowego, to słowo klucz, utrzymania terenu, lecz docelowo powinno być to wykonane przez siły miejscowe, wiarygodne i dużo bliższe lokalnym społecznościom.
To z kolei sprowadza nas z grubsza do punktu wyjścia, bo skoro różni aktorzy mają swoich faworytów – wspierają swoje ugrupowania i realizują własne interesy – to jak można stworzyć wiarygodny, jednolity front przeciwko Państwu Islamskiemu/ISIS? Jest to kwestia polityki, a przez to dyplomacji. I podobnie jak w kwestii irańskiego programu atomowego, w przypadku którego część ekspertów i polityków widziała tylko jedno rozwiązanie – naloty na irańskie instalacje jądrowe, sukces mogą osiągnąć negocjacje. Owszem, kompromis musi się komuś nie podobać, ktoś będzie bardzo niezadowolony, ale tylko wspólne podejście daje szanse na sukces.
Najtrudniejsze nie będzie jednak pokonanie bojowników ISIS, ani nawet utrzymanie odbitego z ich rąk terytorium. Najwięcej czasu i wysiłku kosztować będzie, i tu zgadzam się z Davidem Ignatiusem odnośnie przewidywanej długości trwania tego procesu, pokonanie Państwa Islamskiego/ISIS na froncie propagandowym. To on stanowi kluczowe pole bitwy podczas tej wojny i to od sukcesów na tym polu zależy to, czy różnego rodzaju odpryski Państwa Islamskiego/ISIS – i związane z tym zagrożenia, jak chociażby inspirujący się ISIS terroryści w krajach zachodnich – będą podnosić głowę i siać terror w różnych częściach świata.
Piotr Wołejko