Od wczoraj Ukraina ma nowego prezydenta. Obowiązki głowy państwa przejął Petro Poroszenko, który zwyciężył w pierwszej turze wyborów w dniu 25 maja br. Nowy przywódca zdążył odbyć liczne spotkania ze swoimi zagranicznymi odpowiednikami jeszcze przed zaprzysiężeniem – gościł w Warszawie podczas obchodów 25-lecia wolności, a także we Francji podczas upamiętnienia lądowania aliantów na plażach Normandii. W swoim inauguracyjnym wystąpieniu w Kijowie Poroszenko zapowiedział, że jego celem jest integracja z UE, lecz za podstawowe zdanie uznaje przywrócenie stabilności wewnętrznej. Wezwał rosyjskich najemników do opuszczenia kraju. I co dalej?
Skuteczna „rebelia”?
Rosjanie, co nie jest żadnym zaskoczeniem, z lekceważeniem przyjęli zapowiedzi Poroszenki. O żadnych układach i wycofywaniu się do Matki Rosji nie ma mowy. W Słowiańsku znowu trwa regularna bitwa, a rosyjskie media ścigają się w doniesieniach nt. cywilnych ofiar (w domyśle faszystowskiego reżimu w Kijowie). Ukraińska armia od tygodni nie potrafi sobie poradzić z rosyjskimi najemnikami. Ci natomiast nie dalej jak co drugi-trzeci dzień zestrzeliwują ukraińskie helikoptery wojskowe. Taka wojna z rosyjską partyzantką może trwać jeszcze wiele miesięcy. Kluczem do pokonania rosyjskich najemników jest odcięcie ich od wsparcia ze strony Rosji. Dopóki Rosjanie mogą swobodnie dostarczać na Ukrainę dodatkowych najemników i uzbrojenie, dopóty Ukraińcy nie odzyskają kontroli nad swoim terytorium. A im dłużej będzie się utrzymywała się obecna sytuacja, tym mniejsze są szanse na odzyskanie tej kontroli w pełnym wymiarze.
Zewnętrzne wsparcie jest podstawą skutecznej wojny partyzanckiej – stwierdził po przeanalizowaniu setek takich sytuacji Max Boot w książce „Invisible Armies„. Bez takiego wsparcia rebelie najczęściej są rozbijane bądź wygasają. Jak można pozbawić wsparcia rebelię we wschodniej Ukrainie? Opcję militarna, czyli zablokowanie granicy przez ukraińską armię zdecydowanie odrzucam, widząc jak nieudolnie próbuje ona pobić rosyjskich najemników w ostatnich tygodniach. Alternatywą jest decyzja Kremla, by wygasić rebelię. Nie należy jednak spodziewać się takiej decyzji w krótkim terminie. Jak pisałem pod koniec maja, Władimir Putin nie ma żadnego powodu, by rezygnować z atutu, jakim jest dla niego kontrola nad fragmentami wschodniej Ukrainy. Co więcej, Putin próbuje umywać ręce od „rebeliantów” mówiąc, że nie ma na nich wpływu. A skoro nie ma na nich wpływu, to nie może nakazać im wycofania się.
Z ukraińskiej lekcji wnioski wyciąga tymczasem Aleksander Łukaszenka. Białoruski satrapa uważnie śledzi wydarzenia na Ukrainie, gdyż dają one pogląd na to, co może czekać jego samego bądź jego następcę w przyszłości. Stąd ostrożna, ale proukraińska postawa i wypowiedzi o braterstwie z Ukrainą. Łukaszenka na pewno zastanawia się, jak nie dopuścić do jakichkolwiek „separatyzmów”.
Dyplomatyczne manewry
Wracając do tytułowego pytania, odpowiedź na nie brzmi – tak długo, jak będzie tego chciał Władimir Putin. Przed prezydentem Poroszenką niełatwa gra, w której musi doprowadzić do wygaszenia rebelii i wycofania się rosyjskich najemników, a z drugiej strony nie utracić kontroli nad wschodnią częścią kraju. Tutaj poznamy jego zdolności dyplomatyczne i negocjacyjne. Jeśli kolejność zdarzeń będzie następująca – najpierw wycofają się najemnicy, później porozmawiamy o zmianach ustrojowo-politycznych, Poroszenko odniesie zwycięstwo. Żeby znaleźć się w punkcie, w którym wynegocjowanie z Moskwą takiego scenariusza stanie się realne, konieczne jest zmuszenie najemników do odwrotu poprzez użycie siły militarnej. Jak widać, sporo tutaj „ale” i „jeśli”. Atuty nadal znajdują się po stronie Rosji. Co gorsze, Europa najwyraźniej zmęczyła się już ciężką pracą nad marnymi sankcjami i dramatycznie szybko spadają szanse na jakiekolwiek nowe kroki w tym zakresie. Bez presji ze strony Unii Europejskiej pozycja Władimira Putina będzie jeszcze mocniejsza. A wtedy Poroszenko może nie mieć wyjścia, jak tylko zgodzić się na moskiewskie warunki.
Piotr Wołejko