W pierwszych powszechnych wyborach prezydenckich w Turcji zwyciężył Recep Tayyip Erdogan, dotychczasowy premier tego kraju. Erdogan zdobył nieco ponad 50 procent głosów, dzięki czemu uniknął drugiej tury głosowania.
Zwycięstwo Erdogana nie jest żadnym zaskoczeniem – od momentu objęcia funkcji premiera w 2003 r. w zasadzie zmonopolizował scenę polityczną i nikt nie może się z nim równać pod względem rozpoznawalności ani poparcia. Zaskakuje raczej to, że poparcie okazało się tak niskie. Kandydat głównych partii opozycyjnych sięgnął po niespełna 40 procent głosów, a około 10 uzyskał reprezentant mniejszości kurdyjskiej. To kolejny znak czasów i istotna zmiana w kraju, który przez dekady zwalczał kurdyjskość. Erdogan zrobił na tym polu sporo, lecz zatrzymał się w połowie drogi. Czy jako prezydent dokończy dzieła i zapewni Kurdom prawa należne mniejszości w demokratycznym państwie?
Sukcesy i porażki Erdogana
Demokracja i Erdogan? Czy to się nie wyklucza? Cóż, Erdogan to człowiek pełen paradoksów. O ile na „odcinku” kurdyjskim osiągnął więcej niż wszyscy poprzedni przywódcy Turcji, to gdy w ubiegłym roku wybuchły protesty w stambulskim parku Gezi, Erdogan wybrał ich dość brutalną pacyfikację. Z biegiem lat Erdogan stawał się coraz bardziej buńczuczny i arogancki, przekonany o własnej słuszności. Hardości nigdy mu nie brakowało. Kolejne wybory przynosiły mu bezapelacyjny mandat do rządzenia i zmieniania Turcji według jego koncepcji. Islamizacja czy przywracanie tradycji jej naturalnego miejsca? Zapewne po trosze i jedno i drugie. Dekada rządów Erdogana przyniosła radykalną zmianę dotychczas laickiej Republiki Tureckiej. Rola religii znacząco wzrosła, lecz Turcję nadal dzielą lata świetlne od Arabii Saudyjskiej.
Na polu polityki zagranicznej Erdogan był elastyczny i zmieniał priorytety. Jego entuzjazm dla członkostwa w Unii Europejskiej raczej się ulotnił, lecz ścisłe stosunki z Waszyngtonem pozostały fundamentem tureckiej dyplomacji. Prezydent Obama miał swego rodzaju gorącą linię właśnie z Erdoganem w chwili, gdy Arabska wiosna zmieniała krajobraz polityczny w Afryce Północnej, w szczególności w Egipcie. Jednak Erdogan przeliczył się i jego poparcie dla rządów Bractwa Muzułmańskiego przynoszą mu dziś więcej szkód niż pożytku. W Kairze od roku nie rządzi już wywodzący się z Bractwa prezydent Mursi, tylko kolejny przedstawiciel armii – były marszałek Sisi. Poważnie ograniczyło to wpływy Turcji w regionie. Podobnie jak ochłodzenie relacji z Izraelem, które nastąpiło po izraelskim ataku na statek Mavi Marmara w 2010 r. Erdogan coraz bardziej skłaniał się ku Palestyńczykom i Hamasowi, a oddalał od Izraela. Zmiana o charakterze fundamentalnym, gdyż sojusz turecko-izraelski wywodził się jeszcze z czasów Zimnej Wojny. Dziś między oboma państwami panuje raczej zimny pokój, a szans na nowe otwarcie i bardziej pragmatycznej podejście nie widać.
Fiaskiem zakończyła się natomiast tzw. polityka zero problemów z sąsiadami. Koncepcja ta była forsowana przez Ahmeta Davutoglu, najpierw doradcę, potem szefa dyplomacji, a wkrótce – być może – następcę Erdogana na stanowisku premiera. Według niego Turcja miała skupiać się na rozwoju relacji handlowych i unikaniu sporów o charakterze politycznym z państwami regionu. Początkowo przynosiło to świetne efekty, lecz wraz z wybuchem rebelii przeciwko Baszarowi al-Assadowi w Syrii, koncepcja poszła do kosza, a Ankara zaangażowała się po stronie rebeliantów. Dalszy ciąg znamy – Assad nadal rządzi częścią Syrii, a Islamskie Państwo Iraku i Lewantu powołało do życia kalifat, z którym Turcja graniczy.
Wracając do spraw wewnętrznych Turcji, za rządów Erdogana kraj cieszył się wysokim wzrostem gospodarczym. Oznaki modernizacji są widoczne praktycznie wszędzie, a znakiem firmowym premiera (prezydenta in spe) stały się wielkie projekty infrastrukturalne, jak tunel pod Cieśniną Bosfor. W planach są inne ogromne inwestycje, jak chociażby nowe lotnisko w Stambule. Mania wielkości? Zapewne. Erdogan ma chęć przejścia do historii jako ktoś większy od ojca współczesnej Turcji – Mustafy Kemala Paszy „Ataturka”. Od ponad dekady zmienia Turcję na swoją modłę i według swojego pomysłu. Czy zmienia ją w autokrację, gdzie jedynym zwycięzcą wszelkich możliwych wyborów będzie on sam? Trudno zarzucić dotychczasowym elekcjom, z prezydenckimi włącznie, jakieś poważne uchybienia.
Satrapa na granicy kontynentów?
Jednak atmosfera w Turcji gęstnieje. Dla niektórych, nawet w Polsce, Erdogan i jego Turcja stały się punktem odniesienia. Zamiennikiem Węgier Wiktora Orbana, który zasłynął niedawno przepowiadaniem kresu liberalnej demokracji jako ustroju nieefektywnego, a więc szkodliwego dla narodu. Czy Erdogan podpisałby się pod słowami Orbana? A może porównywanie ich nie ma większego sensu, bo obaj działają w innych, nieporównywalnych warunkach. Należy podkreślić jednak, że sprzeciw wobec autokratycznym ciągotom Erdogana narasta. Zeszłoroczne potraktowanie demonstrantów w parku Gezi i wielu innych miejscach dla jednych było kolejnym sygnałem potwierdzającym diagnozę, ale dla niektórych było niczym podniesienie klapek zasłaniających oczy. Niskie poparcie dla Erdogana w wyborach prezydenckich wskazuje, że jego siła może zacząć znikać, a pierwsza kadencja prezydencka okaże się zarazem ostatnią.
Zanim to jednak nastąpi zapewne doczekamy się zmiany konstytucji i przyznania głowie państwa dodatkowych uprawnień. Dotychczasowy model prezydentury nie odpowiada ambicjom i woli kreowania nowej Turcji, jakie posiada Recep Tayyip Erdogan. Czeka go mnóstwo pracy, tym bardziej że problemy z Kurdami i Islamskim Państwem wymagają długoterminowego zaangażowania. Erdogan będzie musiał się tym zająć, chociaż zdecydowanie bardziej wolałby dalej zmieniać swój kraj i prześcignąć Ataturka.
Piotr Wołejko