Miesiąc temu pisałem o Cipi Liwni jako o nowej premier Izraela. Rzeczywistość okazała się jednak inna i Liwni, wybrana we wrześniu liderem największej partii w parlamencie, nie zostanie szefem rządu. Kilka tygodni negocjacji koalicyjnych nie przyniosło pozytywnego rezultatu w postaci zapewnienia premier-in-spe Liwni większości umożliwiającej rządzenie. Tym samym obecna minister spraw zagranicznych w rządzie premiera Ehuda Olmerta (w stanie dymisji) stała się niedoszłą panią premier, a Olmert pozostanie na stanowisku przynajmniej do końca lutego, a może i kilka tygodni dłużej.
Fiasko rozmów Liwni z potencjalnymi partnerami koalicyjnymi wynika, jak przedstawia to liderka Kadimy, z jej sprzeciwu wobec zwiększania wydatków rządowych, których domagała się kluczowa dla zapewnienia rządowi większości religijna partia Shas. Druga sprawa, która uniemożliwiła Shasowi poparcie Liwni to kwestia jedności Jerozolimy. Niedoszła premier nie chciała zgodzić się na warunek stawiany przez Shas w postaci zadeklarowania niepodzielności świętego miasta trzech monoteistycznych religii.
Sytuacja Liwni nie była różowa, o czym dobitnie świadczą jej własne słowa: „Jest cena, którą można zapłacić i cena, którą inni są gotowi zapłacić – ale ja nie zapłacę jej kosztem państwa i obywateli tylko po to, aby zostać szefem sparaliżowanego rządu„. W opozycji do Kadimy ustawił się nie tylko ortodoksyjny Shas, ale także część jej własnej partii. Na czele buntowników stanął pokonany o włos w wyborach na lidera partii Shaul Mofaz, a towarzyszył mu minister finansów Ronnie Bar-On.
Prezydent Peres ma trzy dni na konsultacje z liderami partii posiadających swą reprezentację w Knessecie (teoretycznie istnieje możliwość porozumienia i stworzenia koalicji rządowej), a następnie musi rozpisać przedterminowe wybory parlamentarne. Do jednoizbowego Knessetu dostaną się wszystkie partie, które przekroczą 2-procentowy próg wyborczy. System ten sprawia, że kolejne parlamenty są straszliwie rozdrobnione, a koalicje to niestabilne wielogłowe twory, złożone często z partii o przeciwnych poglądach.
Ostatnie sondaże wskazywały na zwycięstwo prawicowego Likudu, na którego czele stoi Beniamin Netanyahu. Zwycięstwo to jednak pojęcie dość względne, gdyż na więcej niż 40 mandatów nie ma raczej co liczyć. Być może Likud będzie zmuszony zawrzeć koalicję z Kadimą bądź Partią Pracy, czyli partiami obecnej centro-lewicowej koalicji. Z drugiej strony, partie religijne – niechętne procesowi pokojowemu (jakkolwiek komicznie, wobec braku postępu, to brzmi) zyskują poparcie i mogą zapewnić Likudowi spokojne rządy.
Wiemy już, że kampania Kadimy pod wodzą Cipi Liwni będzie opierać się na przesłaniu: kraj przede wszystkim, dość zakulisowych układów politycznych kosztem obywateli. Liwni chce się zaprezentować jako twardy lider z zasadami, polityk zdecydowany, mąż stanu. Raczej nie będzie podpierać się „osiągnięciami” rządu, którego jest członkiem, gdyż powszechnie odbierany jest on jako nieudolny i skompromitowany aferami wokół premiera Olmerta.
„Bibi” Netanyahu natomiast oprze kampanię na krytyce „procesu pokojowego” i wycofania ze Strefy Gazy. Po zwycięstwie Likudu wszelkie namiastki negocjacji z Mahmudem Abbasem zostaną zamrożone bądź zerwane. Rząd Izraela przyjmie wówczas pozycję zdecydowanie antypalestyńską, a administracja amerykańska, jeśli miałaby wolę kontynuowania rozmów izraelsko-palestyńskich, zostałaby postawiona w trudnej sytuacji.
Obecne przesilenie w Izraelu oraz zbliżające się wybory w Stanach zdaje się wykorzystywać Syria. Jak donosi bowiem portal Debka, powiązany z izraelskim wywiadem, Syryjczycy zgromadzili wzdłuż granicy z Libanem cztery dywizje wojska (po kliknięciu mapka powiększy się) i szykują się do wkroczenia na terytorium Kraju Cedrów. Zdaniem Debki Stany Zjednoczone o wszystkim wiedzą i puszczają oko do prezydenta Syrii Baszara Asada, licząc na odwrócenie sojuszy i zerwanie przez Damaszek sojuszu z Teheranem.
Jak komentuje Debka, jest to wyjątkowo naiwne ze strony administracji Busha posunięcie, które może zakończyć się ponownym przejęciem kontroli nad Libanem przez Syrię. Tę samą, która zaledwie trzy lata temu w upokarzający sposób wycofywała się z Libanu pod presją Waszyngtonu. W obliczu powyższych doniesień inne światło pada na informację o ataku powietrznym sił Stanów Zjednoczonych na obiekt po syryjskiej stronie granicy z Irakiem. Czyżby było to ostrzeżenie dla Syrii, aby nie ważyła się wkraczać do Libanu?
Trzeba przyznać, że jeśli Syria zamierza wrócić do Libanu w sposób oficjalny, lepszego momentu niż obecny nie mogła sobie wymarzyć. Izrael w politycznej rozsypce, a Ameryka tuż przed zmianą prezydenta.
Piotr Wołejko