To nic nowego, otrzymaliśmy po prostu kolejne potwierdzenie tego, o czym od dawna wiedzieliśmy. Izraelski premier Benjamin „Bibi” Netanjahu mija się z prawdą w sprawie irańskiego programu jądrowego. Dane Mossadu, uważanego za jeden z najlepszych wywiadów na świecie, mają się nijak do licznych wypowiedzi Netanjahu. Gdy Bibi w co drugim zdaniu, gdziekolwiek by się znalazł – ot, chociażby na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w Nowym Jorku – powtarza androny o niemal namacalnym zagrożeniu ze strony irańskiej broni jądrowej, jego własny wywiad uspokaja – nie ma się czego obawiać, twierdzi Mossad.
Nieprzypadkowo wspominam o nowojorskim wystąpieniu Netanjahu, które przeszło do historii z powodu posługiwania się przez izraelskiego premiera godną Zwariowanych melodii grafiką. Bardzo obrazowemu przekazowi towarzyszyła jasna narracja – Iran jest bardzo blisko skonstruowania bomby jądrowej i musimy go powstrzymać. Czytelnicy Dyplomacji dobrze wiedzą, że podobnych wezwań było już bardzo wiele. Analogicznie przedstawia się sytuacja z terminami domniemanych ataków na Iran, które miały powstrzymać postępy w pracach, które Irańczycy niewątpliwie osiągają. Niemniej jednak są na tyle sprytni, żeby nie można było oskarżyć ich wprost o prace nad skonstruowaniem broni jądrowej. Najpewniej mają na celu osiągnięcie takiego poziomu rozwoju swojego programu, by w razie potrzeby mogli szybko broń zbudować, gdyby zaszła taka potrzeba. Na razie Irańczycy przywołują nawet argumenty religijne, byle tylko udowodnić światu, że bomba atomowa nie jest ich św. Graalem.
Wracając do Netanjahu, warto zwrócić uwagę, iż polityk ten już długie lata jedzie na „irańskiej bombie”, strasząc wyborców i wywierając presję na państwa zachodnie, w szczególności na Stany Zjednoczone. Tymczasem ujawnione właśnie dokumenty Mossadu pokazują, że twierdzenia o bliskim zagrożeniu ze strony Iranu są wierutną bzdurą i zwyczajnym kłamstwem. Jednak klasyk twierdził, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, a przypadek Netanjahu potwierdza słuszność tej maksymy. Bibi tak często mówi o „irańskiej bombie”, że kojarzy się w zasadzie z tym jednym stwierdzeniem. Stał się politykiem jednej sprawy, jednego zagadnienia, a w zasadzie wycinka tegoż zagadnienia. I to w zupełności wystarcza, żeby wygrywać kolejne wybory i lądować na stanowisku szefa rządu (pełni je od 2009 r., wcześniej w latach 1996-1999).
Reasumując, należy podchodzić bardzo ostrożnie do wszelkich wypowiedzi człowieka, który w jednej konkretnej sprawie, konsekwentnie od lat mija się z prawdą. Nawet jeśli pozwala mu to utrzymać się przy władzy, to kompromituje zarówno jego, jak i sprawę, o którą walczy. Zrozumieli to Amerykanie, którzy od kilkudziesięciu miesięcy prowadzą z Iranem bezpośrednie negocjacje w sprawie programu atomowego. Są to rozmowy trudne, wielowątkowe i stąd nieustanne przekładanie kolejnych terminów ich zakończenia. Zmierzają jednak w dobrym kierunku, tzn. ku porozumieniu, które powinno wstrzymać prace w ramach programu, w pewnych jego obszarach, a w zamian przynieść ukojenie gospodarcze w postaci zniesienia sankcji nałożonych na Iran licznymi rezolucjami RB ONZ i decyzjami amerykańskich oraz europejskich władz. Oczywiście o ile administracja prezydenta Obamy zdąży przed końcem kadencji. Jeśli do Białego Domu powrócą bliscy Netanjahu Republikanie, irańskie kłamstwo znowu będzie górą. Bo wątpliwe wydaje się to, by Bibi przestał być premierem w rezultacie zaplanowanych na 17 marca br. wyborów parlamentarnych.
Piotr Wołejko