„W tym momencie przed reżimem stoi kilka wyzwań: powszechne rozczarowanie, fragmentacja elity władzy, presja międzynarodowa i trudności ekonomiczne. Posiada on także pewne możliwości stosowania przymusu i nie ma przesłanek do twierdzenia, że jutro upadnie” – opisuje sytuację Islamskiej Republiki Iranu Ray Takeyh z Council on Foreign Relations.
Słowa te Takeyh wypowiedział 11 lutego br., ale równie dobrze pasują do irańskiej rzeczywistości z 1990 roku. Rok po śmierci ajatollaha Chomeiniego, przywódcy Rewolucji z 1979 roku, a także rok po zakończeniu dewastującej, ośmioletniej wojny z Irakiem, Islamska Republika miała przed sobą podobne do dzisiejszych problemy. Lata wojny nie tylko wyniszczyły społeczeństwo i gospodarkę, ale także podkopały lojalność obywateli do teokratycznego reżimu. Śmierć Chomeiniego spowodowała, że spierające się dotychczas frakcje wyszły spod przysłowiowego dywanu i rozpoczęła się twarda rywalizacja o wpływy i władzę.
Fragmentacja elity rządzącej oddziałuje destabilizująco na skomplikowany system polityczny Islamskiej Republiki. Ajatollah Chomeini siłą swego autorytetu rozstrzygał spory i powstrzymywał silniejsze w danym momencie frakcje przed eliminowaniem słabszych. Chciał, żeby wszystkie grupy lojalne wobec islamskiej formy rządów uczestniczyły w sprawowaniu władzy, miały swój udział w zarządzaniu państwem. Wraz ze śmiercią charyzmatycznego przywódcy w niebyt odeszła jego idea inkluzywnego rządu.
Nowy rahbar (najwyższy przywódca) – Ali Chamenei – nie dysponował nawet cieniem autorytetu swego poprzednika. Jako kandydat kompromisowy godził główne frakcje elity władzy. Szybko związał się z konserwatystami, a oni znaleźli w nim wiarygodnego sojusznika. Chamenei zmodyfikował sposób sprawowania urzędu rahbara, skupiając się głównie na bieżącym zarządzaniu (miał doświadczenie, gdyż pełnił wcześniej urząd prezydenta), wchodząc w kompetencje wybieranego w powszechnych wyborach prezydenta, a także wraz z Radą Strażników blokował modernizacyjne i reformatorskie pomysły kolejnych parlamentów.
Pod rządami Chameneiego konserwatyści systematycznie zyskiwali wpływy, a kulminacja ich siły nastąpiła po wyborach z 12 czerwca 2009 r., gdy ostatecznie przejęli wszystkie bastiony władzy. Niestety dla nich, społeczeństwo jest coraz mniej zadowolone z konserwatywnych rządów, skupiających się bardziej na podtrzymaniu surowych nakazów i zakazów w sferze obyczajowej, niż na rozwoju gospodarczym i tworzeniu miejsc pracy. Gospodarka irańska nie rozwija się wystarczająco szybko, aby zapewnić wystarczającą ilość miejsc pracy dla młodej populacji, a PKB per capita nadal jest niższe od tego sprzed Rewolucji w 1979 roku.
Sankcje ekonomiczne nałożone na Iran utrudniają reformy gospodarcze. Nie jest to jednak instrument, który może zmusić mocno okopany reżim do ustępstw, rzucić władze kraju na kolana czy wywołać powszechną rewoltę przeciwko rządzącym. Islamska Republika nauczyła się żyć z bagażem sankcji ekonomicznych, a co sprytniejsi gracze (także państwowi) nauczyli się dobrze zarabiać na pomocy Teheranowi w omijaniu sankcji oraz handlu z Iranem.
Podobnie jak sankcje, presja międzynarodowa zdaje się nie mieć większego wpływu na elitę władzy. Obecnie wydaje się nawet, że rządzący konserwatyści celową podkręcają temperaturę sporu, aby wykorzystać zagraniczne naciski i retorykę na własną korzyść. U władzy znajdują się ludzie, dla których antyamerykanizm i – szerzej – przeciwstawianie się Zachodowi to podstawa legitymacji, ich własnej oraz Islamskiej Republiki. Dlatego właśnie Stany Zjednoczone stoją przed bardzo trudnym i mało atrakcyjnym wyborem: odrzuceniu pogróżek o opcji militarnej i trwaniu przy otwartości na negocjacje albo przygotowaniu się nawet na użycie siły, czyli zbombardowanie irańskich instalacji nuklearnych.
Można się obawiać, że reformatorzy (dzisiejsza opozycja, choć nadal część elity władzy) znajdą się pod silną presją w razie wprowadzenia w życie opcji militarnej. Może dojść do represji na wielką skalę. Chamenei i konserwatyści prowokują atak, moim zdaniem, głównie w celu rozprawy z opozycją. Nie na darmo od czerwca przedstawia się Zielony Ruch jako agentów Wielkiego Szatana (Ameryki) i zgniłego, dekadenckiego Zachodu. Chomeini przeprowadził podobny manewr, gdy wybuchała wojna iracko-irańska. Przyjął on wieść o agresji Saddama Husajna z radością. Mógł skonsolidować władzę, wyeliminować coraz bardziej wrogie elementy koalicji, która obaliła szacha oraz liczył na eksport rewolucji poza granice Iranu.
Teraz celem konserwatystów jest tylko utrzymanie się przy władzy, a nic bardziej im nie pomoże niż skupianie uwagi społeczeństwa oraz świata na programie atomowym. Odwraca to uwagę publiki wewnątrz kraju od problemów gospodarczych (choć jest co coraz mniej skuteczne) i daje nadzieję na przedłużenie okresu rządów w wypadku amerykańskiego lub izraelskiego ataku. Zachęcający do wojskowego rozwiązania wieloletnich dyskusji nad irańskim programem nuklearnym powinni mieć przedstawiony powyżej obraz sytuacji na uwadze.
Piotr Wołejko