Zacznijmy od cytatu, który sprowokował powstanie niniejszego wpisu: „Gdy jawni zwolennicy wymazania państwa żydowskiego z mapy świata zostają przyłapani w wydrążonych we wnętrzach gór bunkrach, w laboratoriach pełnych uranu i plutonu, w wyobraźni liderów i sojuszników Izraela musi się rodzić apokaliptyczna wizja grzyba atomowego nad Tel Awiwem. Gdy stanie się jeszcze bardziej realna, nic nie powstrzyma państwa żydowskiego przed atakiem prewencyjnym dla oddalenie groźby nowego Holokaustu.”
Powyższy fragment pochodzi z artykułu „Czekanie na wojnę” autorstwa politologa i amerykanisty Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa, opublikowanego w 41 numerze tygodnika Newsweek Polska z br. Ten krótki fragment zawiera jedną nieprawdę, na której opiera się cały artykuł. Iran nie ma zamiaru atakować Izraela, a irańscy decydenci nie są zwolennikami „wymazania” Izraela z mapy świata. I choć to sami Irańczycy na stronie internetowej własnej agencji prasowej użyli angielskiego zwrotu wipe out, w oryginalnym przemówieniu prezydenta Ahmadineżada padło inne sformułowanie, w dodatku użyte w specyficznym kontekście. Nawet jeśli przyjmiemy, że propaganda irańska celowo puściła w eter nieprawdziwą informację, musimy mieć wzgląd na fakty.
W swoim artykule Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, idąc ścieżką wytyczoną przez „wymazanie” z mapy, popełnia błąd, o którym warto powiedzieć więcej. Politolog stwierdza bowiem, że Iran wybrał „niezależność, islam i islamizm” oraz „Izrael i Stany Zjednoczone nie zaakceptują sytuacji, w której każdego dnia mogłoby się okazać, że wiara w racjonalność ajatollahów zawiodła i apokalipsa jest bliska spełnienia.” W skrócie, Kostrzewa-Zorbas uważa, że w Iranie rządzą psychopatyczni islamiści spod znaku „wojowniczego fundamentalizmu islamskiego”, owładnięci żądzą zniszczenia Izraela i dokonania drugiego Holokaustu. Jak wykażę poniżej, jest zupełnie inaczej, a Izrael spełnia w retoryce irańskiej rolę czysto propagandową, skierowaną do zwykłych ludzi (w samym Iranie oraz krajach muzułmańskich, głównie arabskich).
Zanim przejdę do obalania głównego założenia Kostrzewy-Zorbasa, poczynię małą uwagę techniczną. W złym kontekście używa się sformułowania „fundamentalizm”. Fundamentalizm oznacza powrót do podstaw i nie ma nic wspólnego z radykalizmem islamskim, świętą wojną przeciwko niewiernym czy terrorystami. Fundamentaliści są także wśród chrześcijan oraz innych religii i wyznań. Trudno także zrozumieć, co oznacza pojęcie „wojowniczy fundamentalizm”.
Wracając do głównej myśli, należy skupić się na racjonalności, a konkretnie na racjonalności władz irańskich. Najlepiej przeegzaminować ją na przykładach działań islamskiej republiki. W zasadzie tylko w pierwszych kilkudziesięciu miesiącach Rewolucji można było uważać, że jednym z celów Chomeiniego i jego przybocznych jest eksport rewolucji poza granice Iranu. Ajatollah ogłosił to na początku wojny z Irakiem, ale jednolity front państw arabskich uniemożliwił jakiekolwiek postępy. Co więcej, mogło to być ze strony Chomeiniego czysto propagandowe zagranie, mające na celu mobilizację społeczeństwa. Po zakończeniu wojny eksport rewolucji stał się nieaktualny. Więcej, zszedł z agendy.
Warto zwrócić uwagę, że eksport szyickiej rewolucji siłą rzeczy był i jest bardzo utrudniony. Na wschód od Iranu znajduje się Afganistan. Zaledwie 1/5 populacji to szyici, choć ok. połowa obywateli posługuje się odmianą języka perskiego – dari. Grunt pod ekspansję jest, jednak problemem pozostaje Pakistan, traktujący Afganistan jak własne podwórko. Pamiętajmy, że Teheran był bodaj najbardziej zagorzałym przeciwnikiem wspieranego przez Islamabad reżimu talibów. Talibowie zaś to wychowankowie sponsorowanych przez Arabię Saudyjską medres, szkół koranicznych, w których wykłada się najostrzejszą odmianę sunnickiego odłamu islamu – wahabizm.
Pozostałe kierunki geograficzne wcale nie są dla Iranu łatwiejsze jeśli chodzi o eksport rewolucji. Na północy ogromne wpływy ma Rosja, zwalczająca zaciekle wszelkie przejawy radykalizmu religijnego, głównie islamskiego. Południowy kierunek utrudnia Zatoka Perska, ale i bez niej rzeczywistość jest nieubłagana – Arabowie, sunnici. Do niedawna także znajdujący się na zachód od Iranu Irak nie pozwalał na ekspansję. Zmieniła to inwazja USA na ten kraj, ale nie obserwujemy ekspansji irańskiej teokracji a zwiększanie politycznych wpływów Iranu nad Eufratem i Tygrysem.
Niektórzy stwierdzą, że zwłaszcza Hezbollah, a częściowo Hamas są typowymi narzędziami eksportu rewolucji. Nie wytrzymuje to jednak starcia z faktami. Obie organizacje, choć głównie Hezbollah z racji reprezentowania szyitów w Libanie, służą Iranowi do trzymania Izraela w szachu. Chodzi o to, żeby – wykorzystując i umiejętnie podsycając niezadowolenie z polityki Izraela – móc dokuczyć państwu żydowskiemu, skoro żadna inna możliwość nie wchodzi w grę. Klasyczny schemat tzw. proxy war, wojny prowadzonej przy wykorzystaniu zastępczych sił, choć nie mamy tu żadnej wojny, a delikatne podszczypywanie.
Teorii o eksporcie rewolucji kłam zadaje także fakt bliskich relacji ze świecką Syrią. I właśnie w tym momencie najlepiej można podważyć tezę o braku racjonalności władz irańskich. Sojusz Teheranu z Damaszkiem modelowo wręcz obrazuje podstawową zasadę irańskiej dyplomacji – pragmatyzm. Porozumienie syryjsko-irańskie wcale nie musiało nastąpić. Mogło także przestać funkcjonować z biegiem lat. Jednak dla obu państw jest ono korzystne, zwiększając ich wpływy w regionie. Iran zyskał możliwość projekcji wpływów aż do Morza Śródziemnego, Syria zaś może przetrzymać izolację sąsiadów oraz niechęć wielu przywódców państw arabskich.Oba kraje balansują także wymierzone w nie działania Waszyngtonu.
Iran potrafi także porozumieć się z teoretycznie sojuszniczymi państwami Stanów Zjednoczonych, Katarem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, z którymi prowadzi lukratywne interesy. Ze strony tych państw jest to przy okazji bardzo realistyczne podejście, jeśli zwrócimy uwagę na różnice w populacji i sile militarnej oraz niewielką odległość między nimi a Iranem. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, tym razem w wersji biznesowo-politycznej.
Jak zauważyli już prawie dwa lata temu analitycy z Council on Foreign Relations, Vali Nasr i Ray Takeyh, „Iran nie jest, wbrew powszechnemu przekonaniu, mesjanistyczną potęgą zdeterminowaną do wywrócenia regionalnego porządku w imię wojowniczego islamu; jest niezwykle oportunistycznym państwem starającym się zapewnić sobie dominację w najbliższym sąsiedztwie„. Teheran nie zamierza osiągać tej dominacji zbrojnie ani poprzez ekspansję własnego modelu polityczno-społecznego, co zostało dowiedzione przez 30 lat istnienia islamskiej republiki.
Jednym z elementów przywracania właściwego statusu Iranu w regionie jest dążenie do zdobycia broni jądrowej. Jej posiadanie podniosłoby prestiż kraju i uniemożliwiłoby zewnętrznym potęgom (głównie Ameryce, ale także Rosji) rozgrywanie własnej gry bez zważania na lokalnych graczy. Iran, chociażby ze względu na swoją populację (w porównaniu do innych państw Bliskiego Wschodu) jest naturalnym kandydatem na regionalną potęgę. Taka jest jego rola i trudno się dziwić, że władze w Teheranie dążą do przywrócenia naturalnego stanu rzeczy (warto pamiętać, że w dokładnie tej samej roli widziały Iran Stany Zjednoczone zanim obalono szacha).
Mając powyższe na uwadze, można zarysować dwie alternatywy. Albo pogodzić się z rzeczywistością i starać ugrać jak najwięcej na powrocie Iranu na należne mu miejsce albo kopać się z koniem i starać się spowolnić marsz Teheranu, pozwalając jednocześnie innym czerpać z tego korzyści. Nie podzielam konstatacji Kostrzewy-Zorbasa oraz części komentatorów, że słusznym rozwiązaniem „problemu” okaże się wojna (naloty na irańskie instalacje nuklearne). Atakujący niewiele na tym skorzystają. Wiedzą o tym ci, którzy zakulisowo pchają Izrael i Stany Zjednoczone do ataku (Rosja), nie wiedzą „jastrzębie” z okolic neokonerwatystów. Dla nich uderzenie w Iran to logiczne następstwo usunięcia Saddama Husajna. Marzy im się obalenie irańskiej teokracji siłą oraz, dalekosiężnie, budowa demokratycznego Iranu. Niczego nie nauczyły ich doświadczenia irackie.
Równowaga strachu przed atomową odpowiedzią może idealnie powstrzymać Iran przed użyciem broni jądrowej do jakiejkolwiek ofensywy, tak jak powstrzymuje potęgi atomowe od chwili pierwszej radzieckiej próby jądrowej. Zdarzały się w historii momenty gorące, ale zawsze górę brał zdrowy rozsądek. Warto na niego postawić również teraz.
Piotr Wołejko