Pod auspicjami ONZ rozpoczął się w Rzymie szczyt żywnościowy, którego zadaniem jest wypracowanie globalnych kierunków działań, które należy podjąć, aby zapobiec rosnącym cenom żywności. Szybujące ceny żywności, zwłaszcza ryżu, były w ostatnich tygodniach powodem poważnych niepokojów we wszystkich częściach świata. Z powodu wzrostu cen do dymisji podał się m.in. premier Haiti, a wiele państw zakazało lub drastycznie ograniczyło eksport ryżu.
Kilka tygodni temu w The Economist znalazła się sugestia, jakoby rozważana była możliwość połączenia trzech oenzetowskich organizacji zajmujących się żywnością, a które mają siedziby właśnie w stolicy Włoch – FAO, WFP oraz IFAD. Taka fuzja pozwoliłaby na ograniczenie biurokracji oraz drastyczne zmniejszenie kosztów funkcjonowania (które nie są małe) – czyli przeznaczanie pieniędzy na pomoc potrzebującym, a nie wydawanie ich na tzw. administrację. Pomysł sensowny i wart rozważenia, ale – jak w przypadku ONZ bywa – praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Ileż to synekur zostałoby zlikwidowanych w razie połączenia trzech organizacji w jedną!
Oczywiście obwinianie wyspecjalizowanych agend ONZ za wysokie ceny żywności czy głód w poszczególnych państwach byłoby hipokryzją. Reforma agend to zaledwie malutki fragment większego projektu, który musi być zrealizowany, aby ludzie mieli co jeść. Przez pół dnia w polskich mediach przewijała się magiczna liczba 30 miliardów dolarów, które są niezbędne, aby w tej chwili móc zapobiec klęsce głodu. Kto może zapewnić taką kwotę? Nie ma się co oglądać na Zachód. Niech kraje rozwijające się, takie jak Chiny (największe rezerwy pieniężne na świecie) czy Arabia Saudyjska (kilkudziesięciomiliardowa nadwyżka budżetowa rocznie) wezmą część odpowiedzialności za świat. Globalny balans sił przesuwa się nieustannie w kierunku dynamicznie rozwijających się gospodarek azjatyckich oraz zasobnych w ropę państw arabskich. Nadszedł czas, żeby te właśnie państwa zajęły się rozwiązywaniem problemów, a nie czekały na działania Waszyngtonu czy Brukseli.
Nie wiem jednak skąd wzięło się owe 30 miliardów, ani specjalnie mnie to nie interesuje. Wydanie 30, 50 czy 75 miliardów ma sens tylko wtedy, gdy zostaną podjęte zgodne decyzje na forum globalnym. Po pierwsze, należy zaprzestać przetwarzania żywności na energię w postaci biopaliw – działania takie należy uznać za zbrodnię przeciwko ludzkości. Jak można ratować ludzkość przed globalnym ociepleniem, głodząc ją na śmierć? Koloryzuję trochę, ale wystarczyło, że Stany Zjednoczone postawiły na biopaliwa z kukurydzy, a jej cena gwałtownie podskoczyła, a w Meksyku najuboższe rodziny musiały płacić dużo więcej za tortillę, podstawowy produkt żywnościowy. Co więcej, Ameryka działa podwójnie szkodliwie, gdyż subsydiując biopaliwa z kukurydzy, nakłada zaporowe cła na tańsze biopaliwa z trzciny cukrowej produkowane w Brazylii. Tymczasem, subsydiowani na każdym kroku amerykańscy farmerzy bogacą się w błyskawicznym tempie, a roczny przychód rodziny farmerskiej wynosi ponad 80 tysięcy dolarów! Między innymi o tym pisałem 20 kwietnia w tekście zatytułowanym „Ograniczenie subsydiów powstrzyma wzrost cen żywności?„.
Po drugie, należy jak najszybciej zmniejszyć liczbę ograniczeń eksportowych i importowych, które hamują handel żywnością. Żywności wcale nie jest za mało, natomiast ograniczenia w obrocie nią sprawiają, że miliony ludzi głoduje. Sprawa ograniczeń jest niezwykle istotna, gdyż obejmuje wrażliwy dla większości państw obszar protekcjonizmu rolniczego, polegającego na sztucznym wspieraniu własnych rolników. Subsydia amerykańskie czy Wspólna Polityka Rolna UE są naprawdę szkodliwe i warto zastanowić się poważnie nad ich reformą. Może udałoby się ożywić wtedy tzw. rundę Doha w negocjacjach handlowych w ramach WTO. Należy jednak oddać sprawiedliwość krajom zachodnim – kraje rozwijające także nie są skore do rezygnacji z licznych barier, które same stosują (głównie w usługach i przemyśle).
Po trzecie wreszcie, należy skończyć z hipokryzją (kieruję te słowa do Brukseli oraz, niestety, do Warszawy w szczególności) i rozpocząć wykorzystywanie na przemysłową skalę roślin genetycznie zmodyfikowanych. GMO są jedyną nadzieją na zapewnienie szybkiego przyrostu plonów przy zmniejszającym się areale ziemi uprawnej (powszechny trend na całym świecie) z jednej, a mniejszymi zasobami wody pitnej (a więc także wody używanej w rolnictwie) z drugiej strony. Zielona rewolucja z lat 60. ubiegłego wieku pokazała, że otworzenie się na osiągnięcia nauki i techniki pozwalają na odniesienie spektakularnych efektów. GMO to odpowiednik zielonej rewolucji w warunkach XXI wieku.
Żeby nie zabrakło polityki sensu stricto, dodam czwarty warunek, który jest najmniej realny, ale moralnie i politycznie tak samo słuszny jak trzy poprzednie – należy wywierać bardzo silną presję na wszystkie rządy (ergo, państwa), które są nieudolne i ich polityka wywołuje lub sprzyja głodowi mieszkańców. Mam tu na myśli np. Zimbabwe, niegdyś spichlerz południa Afryki, czy też Koreę Północną, która przeznacza większość swych bardzo ograniczonych zasobów na armię oraz luksusowe życie wąskiej elity władzy. Czas skończyć z polityką patrzenia przez palce na nieudolne reżimy. Kwestie humanitarne powinny stanowić podstawę do międzynarodowej ingerencji, przynajmniej humanitarnej, bez patrzenia się na stanowisko danego rządu. Oczywiście o takim postulacie można zapomnieć – Chiny i Rosja bardzo cenią sobie suwerenność, nawet jeśli ceną jej poszanowania jest życie milionów ludzi. Wątpliwe, aby szczyt w Rzymie przyniósł przełomowe decyzje. Choć większość decydentów zdaje sobie sprawę, że powyżej przedstawione postulaty są słuszne, są one również niepopularne dla części wyborców. Niestety, ale politycy są tchórzliwi, stąd wielkich szans na poważne wzięcie się za rozwiązywanie problemu nie widzę.
Piotr Wołejko