Upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers, praktyczna nacjonalizacja gigantów hipotecznych Freddie Mac i Fannie Mae oraz przejęcie przez państwo kontroli nad ubezpieczeniowym behemotem American International Group (AIG) to tylko najnowsze przykłady ogromnych problemów amerykańskiej gospodarki. Jeśli nic się nie zmieni, być może wkrótce skończy się era wielkich banków inwestycyjnych – mimo stosunkowo dobrej kondycji wartość akcji Morgan Stanley i Goldman Sachs spadaj na łeb na szyję. Nowa administracja, która wprowadzi się do Białego Domu w styczniu 2009 roku, będzie miała co robić.
Tymczasem, ani Barack Obama ani John McCain nie są ekspertami w dziedzinie ekonomii. Pierwszy zaledwie trzeci rok jest senatorem i, co wypomnieli mu republikańscy mówcy podczas konwencji w St. Paul, nie jest autorem żadnej ustawy, ale napisał o sobie dwie książki. Co więcej, na co zwrócił uwagę Rudy Giualini, Obama podczas ponad stu głosowań w stanowym senacie w Illinois głosował present (obecny), zamiast opowiedzieć się za albo przeciw.
John McCain sam przyznał swego czasu, na początku swojej kampanii, że ekonomia nie jest jego najmocniejszą stroną. Wraz z niesławnym już bomb Iran, słowa te ciągle odbijają się senatorowi z Arizony czkawką. McCainowi nie pomoże też raczej wypowiedź, choć celna i prawdziwa, z jednej z prawyborczych debat, kiedy ripostował Mittowi Romneyowi, że liderem trzeba być, a managerów można wynająć. Trzeba przyznać wprost, że w obliczu obecnych problemów amerykańskiej gospodarki to właśnie Romney, bogaty biznesmen, zdolny manager i ex-gubernator, sprawdziłby się najlepiej na stanowisku prezydenta.
Obaj kandydaci nie są specjalistami, ale sytuacja gospodarcza oraz skupienie się większości wyborców na kulejącej gospodarce wymusiły na nich przygotowanie jako-tako kompleksowych rozwiązań ekonomicznych. Program wyborczy znajduje się na stronach internetowych McCaina i Obamy, choć z oczywistych względów są to raczej hasła, niż szczegółowe i obszerne plany.
Program Demokraty opiera się głównie na podniesieniu podatków dla najbogatszych, zarabiających ponad 250 tysięcy dolarów rocznie, a ulżeniu klasie średniej. Statystyki wskazują, że w latach 2002-2006 najbogatsi (1 procent społeczeństwa) co rok zarabiali o 11 procent więcej, podczas gdy pozostałe 99 procent społeczeństwa musiało zadowolić się wzrostem na poziomie 1 procenta. Trzy czwarte zysków z obniżek podatków Georga W. Busha trafiło do jednego procenta najbardziej zamożnych podatników, którzy otrzymują teraz największą część wspólnego dochodu od lat dwudziestych ubiegłego wieku. Z drugiej strony, jak możemy przeczytać w raporcie dwóch ekonomistów z Uniwersytetu w Chicago, napływ tanich towarów z Chin w poważnym stopniu przyczynił się do zmniejszenia nierówności.
Obama proponuje także nałożenie tzw. windfall tax na ogromne zyski koncernów naftowych. Wpływy stąd uzyskane zamierza przeznaczyć na 1000-dolarowe rabaty dla podatników, aby ulżyć im w obliczu wysokich cen paliw. Dodatkowo Obama obiecuje stworzenie pięciu milionów zielonych miejsc pracy, pompując w rozwój ekologicznych technologii 150 miliardów dolarów w ciągu najbliższej dekady. W obliczu kryzysu na rynkach finansowych Demokrata głosi konieczność wprowadzenia ostrzejszych regulacji, krytykując McCaina za jego niechęć do regulacji i oskarżając go o hołdowanie tej samej filozofii co urzędujący prezydent Bush.
Ciężko zrozumieć jedno – jak Obama zamierza jednocześnie zmniejszyć obciążenia podatkowe klasy średniej i sfinansować swoje plany, jak chociażby upowszechnienie opieki zdrowotnej. Około 47 milionów Amerykanów nie ma ubezpieczenia zdrowotnego, a koszty zapewnienia sobie opieki zdrowotnej są straszliwie wysokie. O problemach związanych z zdrowiem oraz imigracją pisałem na początku stycznia. Warto nadmienić, że propozycje Obamy dotyczące imigracji są bardzo ogólnikowe i nie wykraczają poza zabezpieczenie granic, likwidację zachęt do nielegalnej imigracji i współpracę z Meksykiem.
McCain swego czasu przygotował wraz z demokratycznym senatorem Edwardem Tedem Kennedy’m ustawę, która de facto legalizowała istniejący stan rzeczy, przyznając nielegalnym imigrantom prawo do pozostania w Ameryce. Ustawa przepadła jednak w kontrolowanym wówczas przez Republikanów Senacie. Dziś McCain odcina się częściowo od swoich poglądów i twierdzi, że najpierw należy zabezpieczyć granice, a dopiero potem zająć się imigrantami. W kwestii opieki zdrowotnej republikański kandydat na prezydenta stawia na rozwiązania wolnorynkowe i sprzeciwia się wprowadzeniu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego.
Senator z Arizony od lat jest obrońcą wolnego rynku i handlu, co nieustannie podkreśla w trakcie kampanii. Ostro krytykował Baracka Obamę za jego ataki na układ handlowy NAFTA. Poparcie dla wolnego handlu i globalizacji, w chwili gdy większość Amerykanów jest do nich sceptycznie nastawiona, należy uznać za godny pochwały akt odwagi oraz stałości własnych przekonań. Niestety, w kilku kwestiach John McCain okazał się mniej zdecydowany, a nawet uderza w populistyczne tony.
Piotr Wołejko