Nieudana próba zamachu na nowojorskim Times Square ponownie sprowadziła uwagę świata na afgańsko-pakistańskie pogranicze, gdzie niedoszły zamachowiec – posiadający amerykańskie obywatelstwo Pakistańczyk – spędził kilka miesięcy w jednym z wielu obozów szkoleniowych terrorystów walczących w imię swoistej interpretacji dżihadu. Jak twierdzi na łamach Washington Post znawca tematyki talibsko-terrorystycznej Ahmed Rashid, sytuacja jest gorsza niż w Afganistanie przed zamachami z 11 września 2001 roku.
Pakistan po stronie talibów
Mimo ofensywy pakistańskich wojsk w sześciu z siedmiu jednostek administracyjnych FATA (Federalnie Administrowanych Terytoriów Plemiennych), siódma pozostaje poza operacjami antytalibskimi i antyterrorystycznymi. Pakistańczycy twierdzą, że nie są w stanie prowadzić akcji zakrojonej na tak szeroką skalę, rezygnując z prowadzenia działań na terytorium Północnego Wazyrystanu. Rashid podaje jednak inny powód takiego stanu rzeczy – w Północnym Wazyrystanie znajdują się bazy propakistańskich ugrupowań Dżalaluddina Hakkaniego i Gulbuddina Hekmatjara, którzy mają bliskie kontakty z armią, a zwłaszcza jej wywiadem ISI.
Ze względów strategicznych Pakistan nie zerwał całkowicie kontaktów z Hakkanim czy Hekmatjarem, którzy mają zadbać o propakistańskie nastawienie Afganistanu po opuszczeniu go przez Amerykanów i ich koalicjantów. W momencie, gdy armia pakistańska zapewnia, że nie dysponuje wystarczającymi siłami do prowadzenia ofensywy w Północnym Wazyrystanie, pod granicą z Indiami przeprowadza potężne manewry wojskowe z udziałem kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy. Manewry te w oczywisty sposób pokazują, że Pakistan nadal uznaje Indie za swojego największego wroga. Talibowie i inne radykalne ugrupowania mogą być natomiast przydatne.
Bezpieczna przystań dla terrorystów
Zdaniem Rashida, Północny Wazyrystan to obecnie najlepsza pod słońcem przystań dla wszelkiej maści terrorystów. Poza jakąkolwiek kontrolą rządu w Islamabadzie lub armii, działa tam ogromna liczba grup terrorystycznych, rebeliantów etc. Żaden wywiad świata nie ma pojęcia, co się tam dzieje, jakie przygotowuje się spiski i jakie zamachy są w danej chwili przygotowywane. Eliminacja liderów rozmaitych ugrupowań przy wykorzystaniu bezzałogowych samolotów (dronów) jest tylko częściowo skuteczna, gdyż pozbycie się co ważniejszych przywódców w żaden sposób nie powstrzymuje ich podwładnych.
Kiedy w marcu ubiegłego roku nieżyjący już talibski przywódca Beitullah Mehsud zapowiadał przeprowadzenie na amerykańskiej ziemi zamachu, który wstrząśnie światem, większość urzędników i specjalistów ds. terroryzmu kręciła głowami i ironicznie się uśmiechała. Jak widać, bardzo niewiele zabrakło, aby niedorzeczna wizja brodacza z pakistańskich gór zmaterializowała się w sercu globalnej metropolii jaką jest Nowy Jork. Ilu podobnych do Fajsala Szahzada przygotowuje się do podobnych operacji na terytorium afgańsko-pakistańskiego pogranicza, a ilu znajduje się już na amerykańskiej czy brytyjskiej ziemi?
Skutki odwrotne od zamierzonych
Jeśli ktokolwiek spyta, czy dzięki operacji afgańskiej świat czy Ameryka stały się bezpieczniejsze, racjonalna odpowiedź brzmi – w żadnym wypadku. Miliardy dolarów wyrzucono w błoto tylko po to, aby terroryści stali się jeszcze sprytniejsi i trudniejsi do powstrzymania. W świetle nieudanego zamachu na Times Square bardzo ciekawie brzmi poruszona przez Toma Ricksa na jego blogu The Best Defense kwestia amerykańskiej strategii. Ricks przywołał słowa doradzającego wysokim urzędnikom administracji Marka Lewisa, który – powołując się na amerykańską konstytucję – stwierdził, że zawiera ona strategię dla państwa i ta strategia jest skierowana do wewnątrz.
Ricks przytoczył także fragment listu swojego przyjaciela, byłego podwodniaka Johna Byrona, w którym pyta on, czy nie lepiej (i taniej) było zadbać o bezpieczeństwo wewnątrz kraju, zamiast atakować wrogów poza granicami, przyczyniając się przy tym do powstania i rozwoju wielu ugrupowań terrorystycznych?
Piotr Wołejko