Politycy nie mają łatwo. Ci u władzy tym bardziej. I chociaż władza się zawsze wyżywi, to niedługo czas jej trwania może znacząco się skrócić. Nie mówię nawet o krajach, w których chwiejne rządy to niemal element tradycji narodowej (Włochy, Japonia), lecz generalnie. Chwiejność dotyka zarówno demokracji, jak i dyktatur. Ostatnie lata pokazują, że społeczeństwa w coraz większym stopniu są zdolne do publicznego demonstrowania swojego niezadowolenia.
Prawdziwe przyczyny największych wybuchów niezadowolenia
Arabska wiosna, hiszpański ruch oburzonych, Okupuj Wall Street, coraz liczniejsze protesty w Chinach (mowa o dziesiątkach tysięcy protestów), majowo-czerwcowe protesty w Turcji, czerwcowe demonstracje w Brazylii, czerwcowo-lipcowe protesty w Egipcie. Wydarzenia tak różne i wielowątkowe. A jednak można je na różne sposoby spinać, łączyć ze sobą i wyciągać wnioski. Główny jest taki: ludzie mają dość – bezsilności i nieudolności władzy, korupcji, nepotyzmu, pustych obietnic. Arabska wiosna rozpoczęła się nie od protestu przeciwko autorytarnym rządom prezydenta Ben Alego w Tunisie, lecz z powodu poczucia braku nadziei na lepsze jutro młodego sprzedawcy, któremu nie pozwolono zarobić na życie. Ówczesne wysokie ceny żywności oraz długotrwała stagnacja społeczno-gospodarcza w krajach arabskich, w połączeniu z kolejnym przejawem arogancji funkcjonariuszy publicznych (w tym przypadku policji) okazały się iskrą, która wysadziła w powietrze lekko stęchły porządek polityczny świata arabskiego.
Hiszpańscy oburzeni oraz ich amerykańscy koledzy z ruchu Okupuj Wall Street sprzeciwiali się natomiast przerzuceniu kosztów kryzysu na społeczeństwo. Polityka ratowania stojącego na głowie świata tzw. rynków finansowych na koszt podatnika nie znalazła społecznej akceptacji. Trudno odgadnąć, dlaczego protesty te nie miały bardziej masowego ani gwałtownego charakteru. Może wybuch niezadowolenia nastąpił przedwcześnie? Niemniej, główne zarzuty oraz postulaty (z tymi trochę gorzej, bo oburzeni po obu stronach Atlantyku nie mieli jasno określonych przywódców) protestujących są nadal aktualne. Polityka tzw. luzowania fiskalnego, tego mitycznego dodruku pieniądza (dziś to bardziej pieniądz wirtualny, inaczej prasy drukarskie mogłyby nie dać rady narzuconemu tempu), nie poprawiła sytuacji realnej gospodarki, a więc także społeczeństwa. Środki te stanowią kapitał spekulacyjny, który zmienia obszary zainteresowania niczym rękawiczki, na zmianę windując bądź spuszczając ceny surowców bądź poszczególnych giełd. A co stało się, gdy szef Fedu Ben Bernanke delikatnie zasygnalizował możliwość wygaszania „dodruku pieniądza”? Panika na rynkach finansowych. Zupełnie nieuzasadniona, bo akurat pieniędzy mamy (w zasadzie to rynki mają) aż nadto. Czas wykorzystać je bardziej produktywnie niż na granie na zwyżkę cen ropy czy spadek cen kakao.
Wreszcie Turcja i Brazylia. Kraje rozwijające się, wschodzące gwiazdy i przyszłe potęgi obecnego stulecia. Ile to nasłuchaliśmy się o wspaniałych perspektywach tych dwóch państw. Wszystko to zamulało ogląd sytuacji tym, którzy patrzyli tylko na wykresy, tabelki i słupki statystyk, a nie pofatygowali się zajrzeć pod dywan. Nie było przecież żadną tajemnicą, że w Brazylii i Turcji napięcie społeczne jest duże, a modernizacja gospodarcza nie rozwiązała wielu fundamentalnych problemów. Wręcz przeciwnie, niektóre z nich stały się jeszcze bardziej palące. Powstały kontrasty, które kłuły w oczy, powodowały frustrację, gniew, a wreszcie doprowadziły do wybuchu w postaci licznych protestów.
Myśl lokalnie, działaj globalnie
W Turcji wybuch miał (jak początek Arabskiej wiosny w Tunezji) charakter stricte lokalny. Ot, mieszkańcy okolicy parku Gezi w Stambule zaprotestowali przeciwko arogancji władz, które bez konsultacji postanowiły zamienić teren zielony w nowoczesną betonową pustynię. Ten lokalny protest szybko zyskał dodatkowy kontekst ogólnonarodowy – opór wobec aroganckiej władzy umiarkowanie islamistycznej partii AKP, która sprawuje władzę już trzecią kadencję z rzędu. Władza demoralizuje, a władza absolutna… Premierowi Erdoganowi i jego partii jeszcze sporo do władzy absolutnej brakuje, lecz pozycja AKP jest bardzo silna, a sam premier nie grzeszy skromnością. Zdaje się zresztą, że w ogóle nie zrozumiał istoty niedawnych wydarzeń, a jego wypowiedzi w trakcie kryzysu tylko dolewały oliwy do ognia. Protesty wywołane zamieszaniem wokół parku Gezi przerwały jednak beztroski sen Erdogana – opór społeczny wobec jego polityki (i jego samego osobiście) jest duży i, chociaż sondaże na razie pokazują na bezpieczną przewagę nad opozycją, szef rządu ma z kim przegrać.
Sytuacja w Brazylii była jeszcze większym zaskoczeniem niż wydarzenia w Turcji. Oto do kraju zjechali mistrzowie poszczególnych kontynentów w uwielbianej przez Brazylijczyków piłce nożnej. Zamiast radosnej fiesty podczas wielkiego turnieju, a zarazem sprawdzianu przed przyszłorocznym mundialem, były demonstracje i ostra krytyka władz. Brazylia nie przestała nagle kochać futbolu. Iskrą, która wywołała pożar była podwyżka cen biletów autobusowych w jednym z miast. Jednak prawdziwe przyczyny protestów są inne (lista jest dość długa, podam więc tylko kilka): korupcja, nepotyzm, nieudolność władz, znacząco przekroczone wydatki na budowę stadionów przy jednoczesnym zaniedbaniu rozbudowy komunikacji oraz – a może przede wszystkim – instytucji użyteczności publicznej, jak szpitale czy szkoły. W przeciwieństwie do premiera Erdogana, brazylijska prezydent Dilma Rouseff uznała zarzuty protestujących za słuszne i postawiła na dialog. Zmiany zajmą jednak lata, bo miejscowa polityka to prawdziwa stajnia Augiasza.
Przeciwko filozofii „niedasie”
Kim są protestujący na ulicach Tunisu, Madrytu, Nowego Jorku, Stambułu i Rio de Janeiro? W dużej części są to młodzi i wykształceni ludzie. Ta grupa dostrzega modernizację gospodarczą, o ile w danym kraju ona nastąpiła, lecz wraz z postępem staje się coraz bardziej wymagająca. Jednak na ulice wychodzi tzw. cały przekrój społeczny (różny wiek, wykształcenie, klasa społeczna, religijność). Może teza ta jest zbyt daleko idąca, natomiast dostrzegam w tych wszystkich protestach wspólny mianownik post-ideologiczności. Protestujący na pierwszym miejscu stawiają przyziemne sprawy, które dotyczą ich bieżącego życia, a dopiero na dalszym planie pojawia się ideologia. Ludzie na ulicach chcą, żeby politycy/władza/urzędnicy zajęli się rozwiązywaniem problemów. Mają dość nieudolności i bezczynności, zasłaniania się przepisami bądź ich brakiem albo niemożnością współpracy różnych instytucji. Interesuje ich osiągnięcie celu, mniej metoda, którą władza przyjmie, by go zrealizować. A spory ideologiczne, chociaż nadal rozpalają umysły radykałów, większość społeczeństwa nużą i są traktowane jako tematy zastępcze. Protestujący zdają się nieść na transparentach hasło: „więcej pragmatyzmu, mniej ideologii”.
Na razie rządzący tracili władzę w krajach autorytarnych, lecz poważne wstrząsy dotykają także demokracji (Turcja, Brazylia). Również Europa nie jest immunizowana na ewentualne masowe demonstracje i żądania ustąpienia rządu/prezydenta. Także na starym kontynencie społeczeństwa są coraz bardziej zniecierpliwione nieudolnym przywództwem i miałkością elit rządzących. Dziś wystarczy kilkadziesiąt minut, by zorganizować wielotysięczną demonstrację. Obieg informacji jest błyskawiczny. Łatwiej się komunikować, trudniej coś ukryć. W szczególności trudno ukryć wpadki bądź niedociągnięcia. Żyjące w atmosferze panicznego wyścigu po jakąkolwiek informację media szybko podchwytują nawet najbardziej banalne i błahe sprawy, byle tylko mieć newsa.
Jak dobrze rządzić?
W takich realiach rządzącym jest naprawdę coraz trudniej. Realia instytucjonalno-prawne ograniczają zazwyczaj możliwości działania, przeprowadzania zmian. Z drugiej strony, presja społeczna na rozwiązywanie problemów jest większa niż kiedykolwiek. Sytuacji nie ułatwia to, iż u władzy zamiast wizjonerów i mężów stanu mamy bezbarwnych technokratów. Ludzie ci są często niezdolni do odważnego działania. Jednak nawet będący absolutną przeciwnością bezbarwnego technokraty premier Erdogan, który akurat zmieniał dużo i w sposób daleko idący, spotkał się w końcu z mocną kontrą ze strony społeczeństwa. Jego przypadek pokazuje, że oprócz odwagi do przeprowadzania zmian potrzebne są wrażliwość na odmienne opinie oraz zdolności koncyliacyjne.
Z daleka wygląda to na kwadraturę koła i sytuację, w której – tak czy owak – można tylko polec na polu chwały. Wcześniej można jednak zrobić wiele dobrego. Wiadomo, że nie uda się rozwiązać wszystkich problemów. Warto jednak rozwiązać ich jak najwięcej (vide prezydent Lula, który nie zmienił wiele w brazylijskiej polityce, lecz w kwestiach społecznych miał ogromne osiągnięcia – odchodząc ze stanowiska cieszył się ponad 80-procentowym poparciem). Doskonałą pointą tego tekstu będą słowa (ówczesnego premiera) Marka Belki, które padły w 2005 r. z mównicy sejmowej: „dość teatru politycznego, do roboty”. To właśnie mówią protestujący na ulicach miast i miasteczek, niezależnie od szerokości geograficznej, kierując swój gniew przeciwko rządzącym.
Piotr Wołejko