Kolejne kraje informują o znaczącym spadku bądź całkowitym wstrzymaniu odbioru rosyjskiego gazu. Problemy zaczynają mieć nawet Włosi, Francuzi i Niemcy, nie mówiąc o Słowacji, Bułgarii, Rumunii, Grecji, Serbii czy Turcji. Polska również otrzymuje śladowe ilości gazu przesyłanego przez terytorium Ukrainy i polega na dostawach gazociągiem biegnącym przez Białoruś.
Naftohaz i Gazprom, choć zapewniają o woli natychmiastowych rozmów, rozmawiać będą dopiero w czwartek. Tymczasem już wczoraj premier Putin, co pięknie pokazano w telewizji, wydał nakaz znaczącego ograniczenia ilości gazu pompowanego w ukraińskie rury. Ukraina broni się przed podwyżką ceny za 1000 metrów sześciennych i domaga się zwiększenia opłat za tranzyt surowca przez swoje terytorium. Gazprom zaś żąda spłaty długu szacowanego na 2 miliardy dolarów oraz podwyższenia cen błękitnego paliwa.
W tle rozgrywa się polityczna walka pomiędzy ex-sojusznikami z Majdanu, Julią Tymoszenko i Wiktorem Juszczenką, a Rosjanom z pewnością nie chodzi wyłącznie o gaz.Spór ukraińskiej wierchuszki jest mniej istotny, stąd skupmy się na tym, co dzieje się po stronie rosyjskiej. Jak pisałem 30 grudnia ub.r., tuż przed „zakręceniem kurka” Ukrainie, Gazprom dramatycznie potrzebuje twardej waluty, stąd stawia sprawę ukraińskiego zadłużenia na ostrzu noża. Kijów natomiast jest w jeszcze trudniejszej sytuacji a brak dewiz jest realnym problemem. Nie tylko spłata zadłużenia, ale i wywiązywanie się z płatności wg nowego taryfikatora na 2009 rok stoją pod znakiem zapytania.
Argument mówiący o tym, że Rosjanie poprzez obecny gazowy cyrk chcieli pokazać, że Ukraina jest niewiarygodnym krajem tranzytowym i w związku z tym budowa Gazociągu Północnego jest koniecznością podytkowaną zdrowym rozsądkiem jest tylko częściowo do kupienia. Owszem, Ukrainie daleko do wiarygodności i przejrzystości (a kradzież gazu to, jak mówił dziś znający się na rzeczy Aleksander Gudzowaty, tradycja sięgająca co najmniej dwóch dekad) i budowa Nord Streamu w tym sensie byłaby świetnym rozwiązaniem, ale pojawia się problem finansowania.
Kapitalizacja Gazpromu spadła ponad trzykrotnie w ciągu ostatnich miesięcy, a długi spółki sięgają prawie 50 miliardów dolarów. Koszt budowy rury bałtyckiej wzrósł tymczasem z 3-5 miliardów euro do 10-12 miliardów. Dołączenie Gaz de France do konsorcjum budującego gazociąg niewiele zmienia. W tej chwili nie ma pieniędzy na sfinansowanie Nord Streamu i wątpliwe, aby projekt ten został zrealizowany. Jest w tym duża szansa dla Polski, gdyż w takiej sytuacji powstanie drugiej nitki Jamału może wrócić na stół. Nie wierzmy w gaz z Norwegii, gdyż Skandynawowie nie są w stanie uratować ani nas ani Europy. Norweski koncern StatoilHydro poinformował właśnie, że możliwości zwiększenia wydobycia są niewielkie, gdyż jest ono prawie maksymalne.
Mamy więc pieniądze, Gazociąg Północny oraz zrozumiałą chęć Rosji wywołania zamieszania na Ukrainie i pokazania, że Kijów nie jest poważnym partnerem dla Zachodu. Jednak Rosja także nie pokazuje się w tej sytuacji z dobrej strony i ona również traci wiarygodność. Straty są po obu stronach, a zakręcenie przysłowiowego kurka także dla odbiorców zachodnioeuropejskich wywołuje szok i niedowierzanie. Ciekaw jestem teraz miny oddanego adwokata Putina Berlusconiego czy Angeli Merkel, która niewiele robiła międzylądowań w Warszawie w drodze do Moskwy (używam oczywiście przenośni, mając na myśli podejmowanie decyzji będących w interesie niemieckim, ale niekoniecznie polskim czy unijnym – patrząc z perspektywy solidarności).
Dla Rosji zapala się światełko alarmowe. Dopóki gaz nie trafiał do jakiejś tam Słowacji, Polski czy Rumunii, można było okopać się na własnym stanowisku i mówić, że piłeczka jest po stronie ukraińskiej. Teraz sytuacja się zmienia i braki w dostawach odczuwają przyjazne Moskwie stolice – Berlin, Rzym i Paryż. Nu pogodi i no pasaran w jednym. Nie można zrażać do siebie przyjaciół, więc należy spodziewać się przyspieszenia negocjacji.
Kolejna sprawa to sprawdzenie przez Rosję możliwości poradzenia sobie przez Europę, głównie Unię Europejską, z odcięciem dostaw gazu. Test, który ma pokazać, czy Europejczycy są bardzo uzależnieni od rosyjskiego surowca i jak długo mogą sobie poradzić bez niego. Jaki jest stan magazynów, kiedy trzeba będzie odcinać gaz przemysłowi i tym podobne. Choć to z pewnością interesujące dla Rosjan, to nie rozumiem jak kraj żyjący z eksportu surowców energetycznych może pozwalać sobie, tym bardziej w dobie kryzysu finansowego, na tak kosztowne przedsięwzięcia. Wydaje się więc, że to argument wyssany z palca przez osoby, które w każdym posunięciu Rosji z góry dopatrują się wszystkiego co najgorsze.
Na koniec zostawiłem prawdziwy smaczek, którym poczęstował nas ukraiński ekspert Mychajło Honczar. Według niego Rosja wstrzymała eksport gazu dlatego, że… go nie ma. Honczar w rozmowie z PAP powiedział: „W związku z mrozami doszło do gwałtownego wzrostu spożycia gazu w samej Rosji. Sprawdzają się podejrzenia, że Gazprom po prostu nie ma gazu, by przesyłać go do państw europejskich, dlatego też obcina dostawy na rynki zewnętrzne”.
I dalej: „Przełom nastąpił po wczorajszych doniesieniach, że gaz, który miał popłynąć na Bałkany i dalej do Turcji i Grecji, zniknął w Mołdawii” oraz „Odbiorcy (gazu) w Mołdawii z niezrozumiałych przyczyn i bez uzgodnienia z (…) Naftohazem Ukrainy od 1 stycznia 2009 roku zaczęli pobierać praktycznie całą objętość gazu płynącego gazociągiem tranzytowym Ananiew-Tyraspol-Izmaił, którego trasa częściowo przebiega przez terytorium Mołdawii”.
Niestety nie wierzę Honczarowi na słowo, gdyż jako Ukrainiec jest on po jednej ze stron gazowego sporu. Jest jednak możliwe, że ograniczenie eksportu gazu przez Ukrainę wynika z nagłego wzrostu zapotrzebowania na surowiec w samej Rosji. Sroga zima spowodowała, że więcej gazu Rosjanie zużywają na własne potrzeby. Wiemy, że wewnętrzne zużycie gazu jest w Rosji bardzo duże, a to dlatego, że ceny są utrzymywane na sztucznie niskim poziomie. Nie ma więc zachęty do oszczędzenia i ograniczenia zużycia.
Wiemy również, że Gazprom ma trudności ze spadającym wydobyciem gazu i gdyby nie import (a następnie eksport) gazu z państw Azji Centralnej (Uzbekistan, Turkmenistan czy Kazachstan), rosyjski koncern nie mógłby wywiązać się z lukratywnych kontraktów na sprzedaż gazu na Zachód. Jeśli wierzyć Honczarowi, Rosja pod pretekstem ukraińskiego zadłużenia odcięła gaz, będąc w dramatycznej sytuacji braku gazu na własnym podwórku. Rozgrywa PR-owsko wojnę gazową z Kijowem, gdy tak naprawdę jej własna sytuacja jest dramatyczna. Nie daję do końca wiary takiemu scenariuszowi.
Owszem, jest możliwe, iż w związku z ochłodzeniem temperatury wzrosło zapotrzebowanie wewnętrzne na gaz, ale trudno uwierzyć, że z tego powodu odcina się 80 procent dostaw gazu, za który otrzymuje się sowitą zapłatę w twardej walucie. Wierzę, że przywódcy Rosji działają pragmatycznie i nie odcinaliby się od pieniędzy i nie szargali własnej reputacji bez naprawdę istotnej potrzeby. Oczywiście, taką potrzebą byłoby zapewnienie gazu Rosjanom, ale aby uwierzyć w rewelacje Honczara, potrzebne jest potwierdzenie przez inne, najlepiej niezależne źródło. A będzie o to ciężko, gdyż Rosjanie z pewnością nie zechcą się „pochwalić” swoimi problemami, np. ujawniając aktualne dane.
Bo czyż przystoi, posiadając największe rezerwy gazu na świecie, mieć problemy z wydobyciem takiej jego ilości, aby zaspokoić potrzeby wewnętrzne i wywiązać się z zagranicznych umów? Byłby to powód do wstydu. I dymisji całego kierownictwa Gazpromu.
Piotr Wołejko