Francja i Niemcy to dwa najpotężniejsze państwa na Starym Kontynencie. Ich potęga gospodarcza stanowi i sile Unii Europejskiej, a prawodawstwo stanowiło od stuleci wzór dla pozostałych członków rodziny europejskiej. Dziś jednak oba kraje są poważnie chore, czego dobitnym przykładem są paraliżujące transport strajki związków zawodowych.
Paryż i Berlin – wielkie metropolie – zostały niemalże unieruchomione przez strajkujących kolejarzy, pracowników komunikacji miejskiej i metra. Paraliż dotknął nie tylko stolice, ale to właśnie obrazki z paryskich i berlińskich ulic i dworców dominują w przekazie medialnym.
Dlaczego dwa największe państwa w Europie drżą w posadach z powodu strajku transportowców? Odpowiedź jest prosta, ponieważ bardzo silną rolę odgrywają związki zawodowe. Organizacje pracownicze w firmach państwowych mają mocną pozycję i mogą posuwać się do tak drastycznych dla zwykłych obywateli metod. Walczą o kolejne przywileje socjalne, podwyżki pensji oraz utrzymanie starych przywilejów – choć wiele z nich najzwyczajniej w świecie nie powinno im już przysługiwać. Każdą zapowiedź reformy związkowcy traktują jako zamach na prawa socjalne i stawiają sprawę na ostrzu noża.
We Francji sytuacja jest o tyle lepsza, niż w Niemczech, że większość społeczeństwa (od 60 do 70 procent) popiera obcięcie rozdętych przywilejów i praw socjalnych pracowników sektora publicznego. Z takim mandatem (i programem) doszedł do władzy Nicolas Sarkozy, więc gdyby zaniechał reform, rozczarowałby ogromne rzesze wyborców. Tym bardziej, że jego własny premier Francois Fillon stwierdził kilka tygodni temu, że Francja jest de facto bankrutem. Zbilansowanie budżetu i racjonalizacja wydatków są koniecznością – pod nóż muszą więc pójść wydatki socjalne.
Zupełnie odmiennie przedstawia się sytuacja w Niemczech. Wg podanego bodajże wczoraj sondażu, 55 procent Niemców popiera roszczenia związkowców. Państwowy moloch Deutsche Bahn na razie nie chce się ugiąć, ale wkrótce presja polityczna – zarówno ze strony przechodzącej na pozycje coraz bardziej socjalistyczne SPD, jak i socjalizującej CDU. W obliczu zbliżających się wyborów (co prawda dopiero 2009 rok), obie partie nie pozwolą sobie na otwartą wojnę ze związkami.
Podobne do niemieckich i francuskich problemy gnębią także Italię. Kraj ten jest praktycznie totalnie sparaliżowany przez związki zawodowe, uniemożliwiające jakiekolwiek – choćby połowiczne – reformy. Co kilka miesięcy Włochami wstrząsają strajki – jak nie dziennikarzy, to taksówkarzy; jak nie taksówkarzy, to pracowników Alitalii (znajdującego się w poważnych tarapatach finansowych państwowego przewoźnika) etc. Efektem zastopowania reform jest katastrofalny stan finansów państwa i bardzo niewielki wzrost gospodarczy, przez wiele lat oscylujący ledwo powyżej 0.
We Francji większosć społeczeństwa zdecydowała, że czas na zmianę. Nowy prezydent dysponuje mandatem do przeprowadzenia reform, często bolesnych, ale niezbędnych. Czy to mu się uda, zależeć będzie od jego determinacji i wytrwałości. Republika ma długą historię porażek rządu w starciu z protestującą ulicą. Na Sarkozy’ego czeka wiele min i pułapek, ale gdzieś tam daleko w ciemnym tunelu tli się światełko – światło uzdrowienia finansów i państwa francuskiego.
Zupełnie inaczej wygląda to w Niemczech oraz we Włoszech. Nie ma tam przyzwolenia na reformy i ograniczenia przywilejów socjalnych. Społeczeństwo nie dostrzega takiej potrzeby, a wręcz popiera związkowców – często wbrew własnemu interesowi, a z pewnością wbrew interesom własnego państwa. Decydenci w Berlinie i Rzymie nie zdecydują się nigdy na drastyczne rozwiązania i głębokie cięcia, ale pewna – sensowna – redukcja jest nieunikniona. Wraz ze starzeniem się społeczeństwa, liczba emerytów wzrośnie, a jednocześnie ilość utrzymujących ich pracowników spadnie. Aby uniknąć katastrofry emerytalnej, niezbędne są cięcia.
Jak na razie, strajkokracja wygrywa w starciu ze zdrowym rozsądkiem. Politycy, nawet jeśli mieli wyborczy, demokratyczny mandat do zmian, okazywali się tchórzami i ustępowali w starciu z rozlewającymi się po ulicach wielkich miast protestami. Wyzwania tymczasem nie znikają, tylko stają się coraz większe. Bardzo wiele, w walce z europejską strajkokracją, zależy od Nicolasa Sarkozy’ego. Jego sukces może zachęcić polityków, a także przekonać wyborców – że zmiany są naprawdę niezbędne i – co ważniejsze – że da się je przeprowadzić. Natomiast klęska francuskiego prezydenta może być gwoździem do trumny reformatorów, a także budżetów państw, o których traktuje niniejszy wpis.
Piotr Wołejko