Nieformalny szczyt szefów państw i rządów państw Unii Europejskiej skończył się niczym. Zza kurtuazyjnej wymiany uprzejmości i typowego brukselskiego pustosłowia wyziera pustka oznaczająca brak decyzji, w którym kierunku należy podążać. Im więcej słyszymy o jedności unii i solidarności jej członków, tym mniej ma to wspólnego z rzeczywistością.
Każde państwo UE ma swój własny sposób na radzenie sobie ze skutkami kryzysu finansowego, który pozbawił kapitału nie tylko wielkie instytucje finansowe, ale także sporą grupę państw, którą z grubsza można określić mianem „Nowej Europy”. Niegdysiejsze „Bałtyckie Tygrysy” dziś ledwo zipią, a Łotwa musiała zapożyczyć się w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. To samo uczyniły Węgry, a w kolejce czekają także Bułgaria i Rumunia. Niepewna jest sytuacja gospodarcza w Estonii i na Litwie, a wielbiona przez polski rząd Słowacja może poważnie odczuć załamanie w sektorze motoryzacyjnym.
Spotkanie w Brukseli zakończyło się przyjęciem wspólnego stanowiska, którego główne punkty są następujące: 1. Budowanie zaufania i wspieranie stabilności finansowej; 2. Przywrócenie właściwego funkcjonowania realnej gospodarki; 3. Współpraca na poziomie globalnym. Zachęcam do lektury pełnej wersji wspólnego komunikatu prasowego, w którym każdy z powyższych punktów został pokrótce omówiony.
Najgorsze dla Unii i dla nas, Polaków, jest zignorowanie przez decydentów problemów Europy Środkowej i Wschodniej. Każde państwo myśli o sobie, egoizm narodowy wziął górę. Francuzi, choć podpisują się pod hasłami zwalczającymi protekcjonizm, nie cofają się ani o krok w kwestii wspierania własnego przemysłu motoryzacyjnego. Ot, zamiast prawnego, będzie moralne zobowiązanie do chronienia w pierwszej kolejności miejsc pracy we Francji. Ciekawe, co na to pracownicy fabryk na Słowacji, w Czechach czy w Rumunii.
Niemcy, choć same bardzo mocno poobijane przez kryzys, kontynuują politykę spokojnego reagowania na wydarzenia. O ile należy chwalić kanclerz Merkel za nie uleganie panice i owczemu pędowi do pompowania miliardów w poszczególne sektory gospodarki, nie dostrzega ona jednego bardzo ważnego aspektu obecnej sytuacji. Jeśli nowe państwa unijne zostaną zostawione na pastwę losu, Niemcy ucierpią na tym najbardziej – jako największy kraj unii, a także główny partner handlowy takich państw jak np. Polska.
Liberalny gospodarczo brytyjski tygodnik The Economist ostrzega, że zostawienie Europy Środkowej i Wschodniej na pastwę losu jest bardzo ryzykowne dla Brukseli i dla Berlina (w szczególności). Jednak przywódcy państw takich jak Węgry, Łotwa czy Ukraina (która nie jest członkiem UE) nie oczekują na powtarzanie w co drugim zdaniu słowa solidarność lub jedność. Niezbędne są konkretne decyzje o uruchomieniu dla tych państw środków finansowych, które pozwolą im przetrwać trudny czas.
Powinno na tym zależeć nie tylko Niemcom, ale także Austrii, Szwecji czy Włochom. Banki z tych państw pożyczały nowym członkom UE pieniądze na ogromną skalę i jeśli państwa te staną się niewypłacalne, banki (a w konsekwencji ich macierzyste kraje) dostaną rykoszetem nokautujący cios. Zamiast bezproduktywnego gadania potrzebne są działania, a werbalną solidarność musi zastąpić solidarność realna. W innym wypadku Unia kopie pod sobą dołek, w który bez wątpienia wpadnie.
Piotr Wołejko