Niedzielne referendum (16 kwietnia br.) w Turcji, podczas którego rozstrzygało się to, czy prezydent Erdogan znajdzie papierowe oparcie dla dzierżonej aktualnie władzy, zakończyło się minimalnym zwycięstwem nieoficjalnego sułtana Turcji. Przy frekwencji rzędu 85% wygrał on jednak stosunkiem głosów 51 do 49. Zważywszy na to, że od zeszłorocznego „puczu” w Turcji rozpętano prawdziwy cyrk w postaci aresztowań dziesiątek tysięcy osób, zwalniania wojskowych, nauczycieli, sędziów etc., a kampania na NIE była bardzo mało widoczna, trudno uznać legitymację Erdogana do wprowadzania głębokich zmian za silną. Nie przeszkodzi mu to jednak w podjęciu tej próby. Jego przeciwnicy mogli się jednak policzyć i z tego ćwiczenia płynie jeden wniosek – jest ich wielu, a pozycja Erdogana nie jest nie do podważenia.
Przeciwnicy prezydenta próbują jeszcze podważać wyniki referendum, ale mało prawdopodobne jest to, by ludzie Erdogana, którzy odpowiadają za liczenie głosów, nagle zmienili zdanie. Erdogan przejmie zatem w oficjalny sposób władzę, którą i tak sprawował, tylko że robił to siłą swego autorytetu. W Turcji odchodzi zatem w zapomnienie system – jakkolwiek ułomnej – demokracji parlamentarnej, a w jego miejsce wejdzie ustrój prezydencki. Prezydent będzie mógł w zasadzie wszystko, włącznie z mianowaniem sędziów. To kluczowe, gdyż jak trzeba będzie kogoś skazać albo rozwiązać jakąś partię bądź obronić swoich ludzi przed zarzutami, posłuszni sędziowie są do tego niezbędni. Dlatego tak ważne jest w każdej demokracji to, by władza wykonawcza nie mogła kontrolować sądów ani sędziów, by sądy były od władzy niezależne, a sędziowie niezawiśli.
Kto nie z Mieciem, tego zmieciem
Co dalej? Erdogan na pewno czuje, że jego zwycięstwo nie jest pełne. Że otrzymany w referendum mandat od suwerena jest słaby. Dlatego z jeszcze większą niż dotychczas zaciekłością będzie realizował swój plan. Wie, że przeciwnicy zmian konstytucji zjednoczeni byli tylko w tej sprawie i że znowu się podzielą. Stąd trzeba działać szybko. I z rozmachem. Będzie coraz mniej przyjemnie i coraz bardziej autorytarnie. Erdogan sam wepchnął się na ścieżkę, która prowadzi do dalszej radykalizacji i w zasadzie uniemożliwia nie tylko wykonanie kroku w tył, ale nawet zrobienie krótkiej, taktycznej pauzy. Musi iść dalej, ostrzej. To może się udać, bo opozycja jest podzielona zarówno pod względem politycznym, jak i etnicznym. Czy uda się odtworzyć referendalny front?
Jednak klasyk słusznie rzekł, że walka zaostrza się wraz z postępami rewolucji. Dlatego nawet po wejściu w życie konstytucyjnych zmian Erdogan nie będzie mógł spocząć na laurach. Państwo i jego struktury nigdy nie będą wystarczająco „czyste”, a aresztowania czy pokazowe procesy mogą trwać latami. W końcu ruch Fethullaha Gulena – niegdyś najbliższego sojusznika Erdogana, a od nie tak dawna jego największego wroga, sekularyści i puczyści czy inspirowani z Zachodu wrogowie niezależnej Turcji są mocno okopani. I jest ich wielu – jak pokazało referendum, połowa narodu nie chciała, by Erdogan mógł decydować o najważniejszych aspektach ich życia.
Po drugiej stronie lustra
O ile zmiany w konstytucji udało się Erdoganowi przewalczyć, to zarówno w gospodarce, jak i w polityce zagranicznej nie jest już tak łatwo. Ta pierwsza jest chybotliwa, notując na zmianę spadki i wzrosty. Polityka prezydenta jest jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy. Trudno winić inwestorów, zarówno krajowych, jak i zagranicznych, że ostrożnie podchodzą do wykorzystywania swojego kapitału w kraju, w którym zły humor prezydenta może wywrócić warunki ich działania do góry nogami. W polityce zagranicznej Erdogan w teorii umocnił się w ostatnim czasie, głównie poprzez zawarcie taktycznego sojuszu z Władimirem Putinem. Jednak sojusz ten ma głębokie luki, a Rosja nie traktuje Turcji jako równorzędnego partnera. Relacje z Iranem, innym głównym aktorem w regionie, są niezbyt dobre. Wojna domowa w Syrii, w trakcie której Turcja opowiedziała się za odejściem syryjskiego prezydenta Baszara al-Assada, nadal trwa. Terroryści i radykałowie z ISIS i innych organizacji zagrażają bezpieczeństwu Turcji, co ma ogromny wpływ na branżę turystyczną. Relacje z państwami arabskimi też nie są najlepsze, gdyż Erdogan mocno wsparł Bractwo Muzułmańskie, które na krótki czas przejęło władzę w Egipcie po obaleniu prezydenta Mubaraka. Turcja jest zatem w dużej mierze osamotniona, a kampania przedreferendalna i przegłosowane zmiany w konstytucji wpłyną na pogorszenie – i tak chłodnych – stosunków z UE. Przydałby się teraz pozytywny sygnał od Donalda Trumpa, ale ten zaczął wreszcie prowadzić bardziej konwencjonalną politykę zagraniczną. Przynajmniej na chwilę.
Przede wszystkim próżność
Przed Erdoganem stoi zatem wiele wyzwań, z którymi – jako oficjalny jedynowładca – będzie musiał sobie poradzić. Teraz już nie zwali winy na rząd, parlament czy innych „bojarów”, bo ich pozycja po zmianach w konstytucji znacząco zmaleje. Prawdziwą władzę będzie miał jeden człowiek. Patrząc od lat na trajektorię zmian jego osobowości można odnieść wrażenie, że jego głównym zajęciem będzie budowanie własnego miejsca w historii. Inne sprawy będą miały drugorzędne znaczenie.
Piotr Wołejko