Budowanie zamków z piasku jest czynnością równie pożyteczną i dalekowzroczną jak układanie domków z kart. Do 2050 roku kosztem minimum 400 miliardów euro może powstać największy system elektrowni słonecznych, zlokalizowanych głównie na afrykańskiej Saharze.
Projekt zakłada współpracę kilkudziesięciu państw regionu Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej oraz Unii Europejskiej oraz partnerów prywatnych, od koncernów energetycznych, przez instytucje finansowe, po producentów poszczególnych elementów infrastruktury. Za pomysłem wykorzystania promieni słonecznych wypalających pustynię na innym kontynencie stoją głównie Niemcy, zarówno rząd, jak i wielki biznes (Deutsche Bank, E.ON, RWE, Siemens i inni). Złośliwcy z Francji twierdzą, że przez Desertec, bo tak nazwano wspomniany projekt, Berlin planuje przejąć kontrolę nad ukochanym dzieckiem prezydenta Sarkozy’ego, Unią Śródziemnomorską. Twór ten powstał wbrew kanclerz Merkel i był swego czasu przyczyną ostrego sporu pomiędzy dwoma motorami napędowymi Unii Europejskiej.
Papier zniesie wszystko (kliknij na mapę), więc na deskach kreślarskich i biurkach decydentów wszystko prezentuje się wręcz cudownie. Panele słoneczne, ogniwa fotowoltaiczne, instalacje do odsalania wody, elektrownie i elektrociepłownie zużywające biomasę oraz hydroelektrownie i elektrownie wiatrowe i geotermalne – ulokowane na północy Afryki, na Bliskim Wschodzie, w Europie a nawet na Islandii. Desertec jest projektem kompleksowym, który ma zaspokoić potrzeby energetyczne państw północnoafrykańskich, bliskowschodnich oraz, przede wszystkim, wspomóc wysiłki Unii Europejskiej na rzecz zmniejszania emisji gazów cieplarnianych.
Gdy jednak przyjrzymy się sprawie bliżej, aż nadto widoczne są problemy związane z gigantycznym przedsięwzięciem. Przede wszystkim, ma on zapewnić Europie zaledwie 15 procent ogółu zużywanej energii elektrycznej. Bardzo mało jak na min. 400 miliardów euro inwestycji. Może jacyś specjaliści przeliczyliby ile to jest wiatraków i ogniw fotowoltaicznych, które można instalować np. na dachach budynków. Kto miałby zapłacić 400 mld euro? Oczywiście państwa członkowskie UE. Słusznie niektórzy krytycy Desertec pytają, czy plan nie ma na celu subsydiowania prywatnych uczestników projektu – głównie niemieckich, co zaznaczyłem na wstępie.
Nawet jeśli przyjąć, że za mniej niż jedną piątą produkcji elektryczności warto zapłacić takie pieniądze, pojawia się dużo poważniejszy problem, który będzie trudny do pokonania. Desertec zakłada niemal wzorową współpracę państw arabskich od Maroka po Arabię Saudyjską, a także współpracę tych państw z Izraelem, którego większość z nich nie uznaje. Pomijając Izrael, same kraje arabskie są tak podzielone, skłócone i mają często tak sprzeczne interesy oraz historię wzajemnej rywalizacji i sporów, że trudno przewidywać efektywną współpracę przy realizacji tak trudnej i potężnej inwestycji.
Poza polityką kolejnym polem minowym na drodze do realizacji projektu jest prawo, a w zasadzie jego brak bądź luźne do niego podejście, ujmując całą sprawę dość delikatnie i elegancko. Ograniczenie korupcji to jedno, usprawnienie administracji i biurokracji to drugie, a pozostaje jeszcze stworzyć jasne, przejrzyste i sprzyjające inwestycjom zagranicznym prawo. Oprócz tego, prawo musi być przestrzegane i egzekwowane. W większości państw regionu MENA (Middle East & North Africa) oznacza to światopoglądowe i systemowe trzęsienie ziemi.
Jest jeszcze jedna kwestia wymagająca rozwiązania – zabezpieczenie własności infrastruktury (np. przed nacjonalizacją, konieczność zapewnienia godziwego odszkodowania i jego egzekucji) oraz jej bezpieczeństwa. Powiada się, że z tym drugim nie będzie większych kłopotów, bo panele, kable i reszta infrastruktury będzie zlokalizowana na trudno dostępnych i praktycznie niezamieszkanych terenach. Z racji powierzchni, na której wszystko to będzie się znajdować, elementy produkujące i przesyłające elektryczność trudno będzie chronić i mogą stać się łatwym celem dla terrorystów.
Kolejnym kłopotem są sprawy społeczno-środowiskowe – jaki będzie wpływ tak wielkiej inwestycji na środowisko naturalne? Czy natura nie okaże się zbyt nieprzyjazna dla chociażby paneli słonecznych, czyniąc ich utrzymanie kosztownym przedsięwzięciem? Niektórzy wreszcie pytają, czy Europejczycy nie zadbają tylko o siebie (a kraje producenckie o siebie), tzn. czy Afryka subsaharyjska cokolwiek zyska z powstania Desertecu?
Wątpliwości wobec projektu jest bez liku. Koszty są ogromne, a korzyści dyskusyjne. Transfer technologii do państw afrykańskich to jedna z niewielu zalet, a przecież know-how można transferować za mniejsze pieniądze. Trudności z realizacją przedsięwzięcia trudno będzie pokonać. Nawet, jeśli za planem stoją Niemcy, a projekt najpewniej uzyska silne wsparcie Brukseli.
Zamiast liczyć na pustynię, należałoby raczej skupić się na inwestycjach o mniejszej skali, łatwiejszych do zrealizowania i mniej kosztownych. Desertec powinien być jedną z opcji, ale raczej nie pierwszą, z której Europa powinna skorzystać.
Piotr Wołejko
grafika: Wikipedia