Wyobraźmy sobie Włochy w 50 lat po zdobyciu władzy przez faszystów. Mussolini najpewniej już by nie żył, ale system państwowy zbudowany przez niego najpewniej istniałby nadal, co najwyżej z niewielkimi zmianami. W Rzymie władzę sprawowałaby partia faszystowska, ale elitę tworzyliby profesjonalni politycy, technokraci, skorumpowani i cyniczni – a nie zindoktrynowani i zideologizowani faszyści, tacy jak uczestnicy słynnego marszu czarnych koszul.
System polityczny opierałby się nie na charyzmie, ale na represjach politycznych, a główną ideologią stałoby się podkreślanie na każdym kroku „wielkości narodu włoskiego”, zapewne przywołujące także świetność poprzednich pokoleń – sięgające bez żadnych wątpliwości aż do antycznego Rzymu.
Zamieńmy teraz na „wielki naród chiński„, pisze w Far Eastern Economic Review Michael Ledeen – ekspert z American Enterprise Institute, i wszystko zdaje się brzmieć dziwnie znajomo. W Chinach nie ma już reżimu komunistycznego, ani – de facto – partii komunistycznej. Partia istnieje i nawet komunistyczną się zowie, ale nie ma w niej krzty ideologii i dawnego zapału, którym cechował się kilka dekad temu przewodniczący Mao realizując utopijne pomysły – które kosztowały życie dziesiątki milionów ludzi.
Ledeen wskazuje, że Chińczycy przyjęli odwrotną taktykę od kierownictwa sowieckiego, czyli zapewniło maksimum wolności ekonomicznej, utrzymując jednocześnie żelazną wręcz kontrolę polityczną. Metody polityczne stosowane przez przywódców chińskich są bardzo podobne do tych, jakie stosowali europejscy faszyści 80 lat temu. Mówiąc krótko – Pekin realizuje pomysły zaczerpnięte z klasycznego faszyzmu.
Rządzący dziś w Chinach, w przeciwieństwie do „klasycznych” komunistycznych dyktatorów – jak choćby Mao – z wielkim zaangażowaniem odgrzewają wielowiekowe tradycje oraz historię wskazującą na wielkość Chin czy chińskie osiągnięcia. Przecież w wiekach średnich to Chiny przodowały pod względem rozwoju wielu technologii, które Europejczycy rozwinęli dopiero w XVI czy XVII wieku. Analogicznie postępował Mussolini, który zamierzał odbudować Imperium – poczynając od zajęcia Libii i Etiopii. To samo Hitler i jego „Tysiącletnia Rzesza”.
Podobnie jak Europejczycy, Chińczycy domagają się poczesnej roli w dzisiejszym świecie powołując się na swoją historię i kulturę, a nie wyłącznie w oparciu o ich aktualną potęgę. Chiny próbują wprowadzić w życie nawet takie pomysły europejskich faszystów, jak samowystarczalność w produkcji zbóż – autarkiczne idee promowane przez Hitlera i Mussoliniego. Chińskie kierownictwo jest również bardzo nieufne w stosunku do świata zewnętrznego. Pekin obawia się, że jeśli obywatele dowiedzą się zbyt wiele o zagranicy, władza partii zostanie zagrożona. Stąd, mniej lub bardziej oficjalne, wspieranie przez chińską wierchuszkę ksenofobii oraz nacjonalizmu. Nacjonalizm chiński stał się, w obliczu braku jakiejkolwiek ideologii, obowiązującą ideologią. Na czym opiera się ten nacjonalizm? Chociażby na podgrzewaniu nienawiści do Japonii z powodu wydarzeń z pierwszej połowy XX wieku. Istnieją uzasadnione obawy, że podczas Igrzysk w Pekinie dojdzie do skandalu w postaci antyjapońskich wystąpień.
Kolejne podobieństwo do europejskich faszyzmów, to widoczne poczucie zdrady oraz wykorzystania przez innych. Niemcy czuły się rozgoryczone po traktacie wersalskim, podobnie jak Italia. Dzisiejsze Chiny czują się podobnie, czego najlepszym przykładem są histeryczne reakcje na zachodnie oburzenie pacyfikacją Tybetu. Władze organizują (i organizowały parę lat temu przeciwko Japonii) liczne demonstracje, które mają na celu pokazanie jedności narodu oraz jedności narodu z partią. Czyż nie tak samo było w faszystowskich Niemczech czy Włoszech? Analogią jest także olimpiada – Berlin 1936 i Pekin 2008. Historia zatacza koło, zdaje się pytać Ledeen?
Amerykański ekspert przestrzega przed ekspansjonistycznym nastawieniem Chin, czyli klasyczną dla faszyzmu potrzebą rozszerzania wpływów. Hitler żądał przyłączenia tzw. Sudetenlandu do Rzeszy, dokonał anschlussu Austrii a następnie anektował Czechy i zaatakował Polskę. Mussolini napadł na Etiopię i Grecję, a także prowadził wojnę w północnej Afryce. Gdzie i jak uderzą Chiny? Ledeen przewiduje, póki co, ekonomiczną ekspansję oraz przejęcie Tajwanu. Czy Tajwan będzie Sudetenlandem XXI wieku? Analogie są aż nadto widoczne.
Jak demokracje powinny odpowiedzieć na faszyzujące Chiny? Przede wszystkim, argumentuje Ledeen, muszą wyzbyć się przekonania, że bogactwo gwarantuje im spokój. Rosnące jak na drożdżach Chiny wcale nie łagodzą swojej retoryki. Związek Radziecki, finansowany zachodnimi kredytami, wspierał komunistyczne partyzantki i terrorystów na całym globie. Bogate Chiny nie oznaczają automatycznie, że Pekin zrezygnuje z grożenia Tajwanowi wojną.
Przeciwnie, Chiny mogą na poważnie przyłączyć się do wyścigu zbrojeń i projektować swoją militarną siłę na o wiele większym obszarze. Jak głosi starorzymskie przysłowie: si vis pacem, para bellum – jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny. Ledeen twierdzi, że dla zabezpieczenia się przed wrogimi Chinami, Zachód powinien coraz poważniej rozważać opcję wojny z Chinami. Może okazać się ona nieunikniona, jeśli faszystowskie chińskie państwo zechce na poważnie odgrywać rolę ogólnoświatową.
Druga część recepty – docieranie do miliarda Chińczyków i tłumaczenie im, że w ich interesie leży walka o wolność – wolność słowa, wolność zgromadzeń, wolność prasy i swobodny dostęp do informacji – wydaje się bardzo trudna do zrealizowania. Rozwój Internetu oraz nowoczesnych technologii daje nadzieję, że takie wysiłki miałyby pewne szanse, ale trzeba od razu przypomnieć, że Chiny bardzo skutecznie blokują przepływ informacji w sieci, a wszystkie największe koncerny takie jak Google czy Yahoo wiodą prym we współpracy z chińskim państwem.
Poglądy Ledeena są z pewnością kontrowersyjne – nazwanie Chin państwem faszystowskim to odważna teza. Amerykański ekspert argumentuje ją jednak solidnie i muszę mu przyznać sporo racji. Czy sam odważyłbym się powiedzieć o Chinach „faszystowskie państwo”, tego nie wiem. Sprawa wymaga dogłębnej analizy, którą każdy musi przeprowadzić sam.
Więcej: From Communism to Fascism? – Michael Ledeen, The Wall Street Journal
Piotr Wołejko