Gdy 10 lat temu, mniej więcej w chwili, gdy piszę te słowa, w bliźniacze wieże World Trade Center wbijały się porwane przez terrorystów samoloty było jasne, że kończy się pewien etap w polityce międzynarodowej. Przekonana o swojej potędze Ameryka próbowała naprawić świat i ułożyć go wedle własnych interesów, popełniając błąd za błędem. Dzisiaj widzimy efekty decyzji, które zapadały w chwili, gdy nad zgliszczami WTC unosiły się kłęby dymu.
Zmiany na geopolitycznej mapie świata
Po rozpadzie ZSRR wydawało się, że Stany Zjednoczone na długie dekady pozostaną globalnym hegemonem, z którym nikt nie będzie mógł rywalizować. Jak się okazało, taki stan rzeczy potrwał tylko dekadę, a jednym z kluczowych momentów tego okresu było postraszenie Chin w 1996 roku – Waszyngton wysłał pod nos Pekinu dwie grupy lotniskowce i przypomniał ChRL, że Tajwan znajduje się pod ochroną USA. Czy moglibyśmy liczyć na powtórkę takiego scenariusza w dniu dzisiejszym, gdy administracja Obamy boi się sprzedać Tajwanowi kilkadziesiąt samolotów F-16, a Pekin publicznie poucza Waszyngton, by ten wziął się za poważną reformę własnego budżetu?
Koszty wojen w Afganistanie i Iraku, a także skala marnotrawstwa podczas działań zbrojnych w tych dwóch krajach są, przepraszam za zużyte już w polskim dyskursie publicznym sformułowanie, porażające. Dekadę, którą Amerykanie spędzili na wojnie, niektóre kraje wykorzystały na rozwój. Chiny, Indie czy Brazylia znajdują się dziś w zupełnie innym miejscu niż dziesięć lat temu. Mało kto w Waszyngtonie czy w Europie zwracał jednak na to uwagę. Dopiero wybuch kryzysu finansowego w latach 2007-2008 pokazał Zachodowi, że grupa państw pokonała kilka poziomów rozwoju i trzeba liczyć się z ich zdaniem. Może dopiero wtedy skończyła się epoka kolonializmu i protekcjonalnego podejścia do tzw. państw rozwijających się?
Dziś możemy nasłuchać się mnóstwa argumentów, spośród których niewiele znajduje poparcie w faktach. Kilka dni temu spotkałem się z tezą (nie pamiętam niestety źródła ani autora, Czytelnicy muszą uwierzyć mi na słowo), iż gdyby nie obalenie Saddama, nie mielibyśmy dziś do czynienia z tzw. arabską wiosną i obaleniem Ben Alego, Mubaraka i Kaddafiego, ani protestami w Syrii. Powiązanie faktów jest w tej układance bardzo luźne i z łatwością można znaleźć kilka bardziej przekonujących argumentów, chociażby istotną podwyżkę cen żywności, z jaką świat miał do czynienia na przełomie 2010 i 2011 roku.
Jesteśmy bezpieczniejsi, ale nie do końca
W 10 lat po WTC kierownictwo Al-Kaidy, odpowiedzialnej za przeprowadzenie zamachów, zostało w większości pojmane bądź wyeliminowane, natomiast organizacja jest rozbita. Istnieje jednak mnóstwo jej klonów i „sióstr”, które nadal mogą stanowić zagrożenie. Przegnani z Afganistanu czy Iraku znajdują bezpieczne schronienie w Somalii, Jemenie czy Sudanie. I zawsze znajdą bezpieczną przystań, gdyż nie da się zabezpieczyć każdego skrawka terytorium. Po wydaniu bilionów dolarów Amerykanie mają wreszcie świadomość tego prostego faktu.
Dekadę po zamachach drastycznie rozrosły się struktury bezpieczeństwa na Zachodzie, a w USA w szczególności. Już ponad 800 tys. osób posiada uprawnienia dostępu do tajnych informacji, z czego ok. 1/3 stanowią pracownicy prywatnych firm i korporacji z szeroko rozumianego sektora „bezpieczeństwa” (chociażby ex-Blackwater, dziś Xe). Prywatyzacja wojny postępuje, a swego czasu były szef Blackwater Erik Prince twierdził, iż byłby w stanie wystawić kilkunastotysięczną armię najemników, która mogłaby pod auspicjami ONZ zaprowadzić porządek w kraju takim jak Somalia. Nie wykluczam, że kiedyś takie operacje (niekoniecznie pod banderą ONZ) będą przeprowadzane.
Powyższe uwagi to zaledwie garść przemyśleń, którymi chciałbym się z Wami podzielić i które poddaję pod dyskusję. Mam nadzieję, że w komentarzach dodacie coś od siebie.
Piotr Wołejko