Próba wyjścia z cienia przez marginalizowaną sekretarz stanu, czy ważne przemówienie [pełny tekst tutaj] kluczowej postaci amerykańskiej administracji? Pomijając spekulacje o konflikcie między Białym Domem a Departamentem Stanu oraz o centralizowaniu kierownictwa nad amerykańską polityką zagraniczną przez Baracka Obamę, warto przyjrzeć się bliżej przemówieniu Hillary Clinton w waszyngtońskim oddziale Council on Foreign Relations.
Clinton przedstawiła priorytety Stanów Zjednoczonych, wśród których prym wiedzie zapobieganie proliferacji broni jądrowej (stąd należy spodziewać się skupienia uwagi na Korei Północnej oraz Iranie) oraz, co jest osobistym numerem jeden pani sekretarz, podniesienie rangi wsparcia rozwojowego (development) jako podstawowego filaru amerykańskiej polityki zagranicznej. Do tej pory, co samokrytycznie zauważa Hillary, Ameryka przekazywała mniejszy odsetek PKB na pomoc rozwojową od innych państw rozwiniętych.
Sekretarz stanu na wstępie stwierdza, że nie ma powrotu do XIX-wiecznego koncertu mocarstw lub XX-wiecznej równowagi sił. Z dwóch powodów jest niemożliwe. Po pierwsze, żaden kraj nie jest w stanie poradzić sobie z globalnymi wyzwaniami samodzielnie; po drugie, przed wieloma państwami stoją podobne zagrożenia. Jak temu zaradzić? Niezbędna jest nowa architektura globalnego systemu, wyraźnie ukierunkowana na współpracę i wypełnianie swoich zobowiązań oraz zniechęcającą do bierności bądź siania niezgody i zachęcania do podziałów.
Ameryka będzie działać w ramach istniejących instytucji i reformować je, jednocześnie tworząc nowe formy współpracy. Przewodnia rola Waszyngtonu będzie sprowadzała się do zachęcania do współpracy jak najszerszej grupy partnerów, nie tylko państw, ale NGO-sów oraz osób indywidualnych. Ujmując to prościej, Stany Zjednoczone retorycznie podkreślając przywiązanie do świata wielobiegunowego, wcale nie zamierzają działać w jego ramach. Raczej, zmierzają w stronę minilateralizmu, koalicji zainteresowanych państw (coalition of the willing, tudzież ad hoc coalition – brzmi znajomo?), dzięki którym będą mogły realizować własne interesy. O koncepcji minilateralizmu szerzej na portalu Polityka Globalna, w artykule Jana Barańczaka.
Wspomniane partnerstwa mogą także służyć, w razie podminowywania działań Waszyngtonu, jako koalicje do ograniczania lub powstrzymywania przeciwników Ameryki. Clinton jasno stwierdza, żeby nie liczyć na naiwność Stanów Zjednoczonych: „Nasza gotowość do rozmów nie jest oznaką słabości, która może być wykorzystana. Nie zawahamy się bronić naszych przyjaciół, naszych interesów (…) w razie potrzeby wykorzystując najsilniejszą armię na świecie„.
Z drugiej strony, słowa Hillary Clinton dotyczące NATO nakazują postawić duży znak zapytania dotyczący obietnicy ochrony przyjaciół przez Amerykę. Zdaniem Clinton NATO jest „najwspanialszym sojuszem w historii„, ale stworzono go na potrzeby Zimnej Wojny. „Nowe NATO jest demokratyczną wspólnotą prawie miliarda ludzi, rozciągającą się od Bałtyku na wschodzie po Alaskę na zachodzie„. Demokratyczną wspólnotę trudno uważać za synonim sojuszu wojskowego, którego zadaniem jest zbiorowa obrona.
Clinton broni także otwartości na dialog, w domyśle z krajami takimi jak Iran czy Syria. Wyraźnie nawiązując do słów Georga W. Busha, Hillary stwierdza, że dzielenie państw według kryterium: jesteś z nami albo przeciwko nam, jest zbyt kosztowne, aby znalazło zastosowanie w dzisiejszym świecie. Przywiązanie do naszych wartości nie może blokować współpracy tam, gdzie to możliwe – mówi Clinton.
Kończąc wybiórcze podsumowanie wystąpienia amerykańskiej sekretarz stanu, należy zwrócić uwagę na wolę powrotu Ameryki do roli moralnego i ekonomicznego lidera świata. Rezygnacja z obozu w Guantanamo ma podkreślić zerwanie z czasami Busha, a twarz, biografia i słowa Baracka Obamy świadczyć o głębokiej zmianie w zakresie pierwszego. Jeśli zaś chodzi o gospodarkę, Clinton zapowiada przywrócenie istotnej roli Departamentu Stanu, w ramach administracji prezydenckiej, w tworzeniu i realizowaniu międzynarodowej polityki gospodarczej. Polityka ekonomiczna ma być ważnym instrumentem w rękach Stanów Zjednoczonych.
W swoim wystąpieniu Clinton przywołała także termin smart power (mądra siła), który ma opisywać „nową” amerykańską politykę zagraniczną. Według sekretarz stanu smart power to: „pełen zakres narzędzi, którymi dysponujemy – dyplomatyczne, ekonomiczne, wojskowe, polityczne, prawne i kulturowe – wybierając odpowiednie narzędzie, bądź ich kombinację, w każdej konkretnej sytuacji.”
Jak wizja Hillary Clinton przekłada się na wspomniane wyżej konkretne sytuacje? W relacjach z Rosją, które dla Polaków są zawsze istotne, Waszyngton chce ugrać jak najwięcej (rozbrojenie atomowe, Iran, Afganistan, Korea Północna), jednocześnie nie dopuszczając do realizacji postulatu Moskwy, tj. powrotu do koncertu mocarstw. Ameryka liczy na współpracę z Rosją, dopuszcza nawet pewien handel, ale windowania kogokolwiek do roli globalnego decydenta nie będzie. Podkreślanie wagi współpracy z potęgami oraz pozostałymi państwami obwarowane jest warunkiem realizowania interesów Ameryki. Zmiana z Busha na Obamę jest więc raczej kosmetyczna: multilateralizmu nie będzie, minilateralizm tylko tam, gdzie współgra to z interesem Waszyngtonu. Pomijam już fakt, iż Ameryka musi przewodzić.
Rozmowy z Iranem czy Koreą Północną mogą być kontynuowane, ale to Teheran i Phenian muszą odpowiedzieć na amerykańskie otwarcie. Oferta Ameryki jest również ograniczona czasowo. Jeśli zostanie odrzucona, Stany wrócą do sankcji i innych podobnych mechanizmów. Pewna miękkość i elastyczność, marchewki, ale jeśli to nie przyniesie zmiany postawy, gruby kij.
Stawianie za główny cel polityki zagranicznej redukcji arsenałów jądrowych, a w dalszym rzędzie walkę z jej proliferacją, jest w dużej mierze obliczone na dobry PR Wujka Sama. Redukcja nie jest trudna do osiągnięcia, większość opinii publicznej na świecie tylko przyklaśnie takiej idei, a przez to stosunkowo łatwo o odniesienie sukcesu. Druga część, tj. non-proliferacja, jest o wiele trudniejsza, a perspektywa powstrzymania Korei Północnej i Iranu daleka.
Trudno uznać wystąpienie Clinton za przełomowe, gdyż nie poświęciła ona ani sekundy rozważaniom dotyczącym amerykańskiej polityki wobec Azji, Afryki, Ameryki Południowej bądź Europy (w tym jej Środkowo-Wschodniej części, której przedstawiciele wystosowali do Baracka Obamy ważny list owarty). Można powiedzieć, że Hillary nie mówi, a działa – wizytując głównie kraje azjatyckie. Spodziewałem się jednak, że w swoim wystąpieniu przedstawi główne założenia polityki wobec poszczególnych regionów, w szczególności Azji.
Amerykański okręt tylko częściowo zmienia kierunek na globalnym oceanie. Kapitan jest bardziej skory do współpracy i dialogu, jednak priorytetem pozostają interesy Stanów Zjednoczonych. Amerykanie nie zamierzają dzielić się władzą z kimkolwiek, a przywrócić blask własnemu przywództwu oraz powab marce USA. Zagrożeniem dla Polski może być ignorowanie takich państw jak nasze (i mniejszych), kosztem dogadywania się z większymi i silniejszymi. Jednak zagrożeniem teoretycznym, które jeszcze się nie zmaterializowało i któremu można zapobiec.
Piotr Wołejko