Siłę państwa najłatwiej mierzyć siłą jego gospodarki. To ona jest miernikiem potęgi narodowej, choć zdarzają się odstępstwa od reguły (vide Rosja, której mocarstwowy status opiera się na tysiącach głowic nuklearnych). Dlatego nadrzędnym celem każdej władzy, niezależnie od jej opcji politycznej, powinno być zapewnienie probiznesowego otoczenia prawno-instytucjonalnego, a także wspieranie ekspansji rodzimych przedsiębiorców poza granicami kraju.
To, co oczywiste dla jednych, dla innych jest niezrozumiałe. Stąd niektóre państwa wspierają swoje firmy lepiej od pozostałych. Zapewniają im tym samym przewagę konkurencyjną, w szczególności w sektorach, które w większym niż zazwyczaj stopniu zależą od decyzji politycznych. Przykłady z ostatnich miesięcy pokazują, jak najwięksi gracze zabiegają o interesy przedsiębiorców – Francja i Wielka Brytania w Chinach, Chiny na Ukrainie, Francja i Stany Zjednoczone w Indiach, Chiny w USA.
Władza trzyma biznes na dystans
Na próżno szukać analogicznych, ze zrozumiałych względów na o wiele mniejszą skalę, informacji dotyczących Polski i polskich przedsiębiorstw. Co zadziwiające, kolejne polskie rządy przyjęły wobec rodzimego biznesu taktykę „byle jak najdalej” – trzymając się od przedsiębiorców z daleka. Ba, można śmiało stwierdzić, iż choroba ta postępuje, a władza wręcz szczyci się odseparowaniem od biznesu.
Ta anormalna sytuacja znajduje uzasadnienie w obawie polityków i urzędników o posądzenie o korupcję. W Polsce przedsiębiorca, w powszechnym odbiorze, to złodziej lub, w najlepszym przypadku, cwaniak, który swój sukces zawdzięcza znajomościom lub kopertom wręczanym politycznym bądź urzędniczym decydentom. W związku z tym władza pielęgnuje tradycję nieutrzymywania stosunków z biznesem, mając w pamięci doświadczenie tzw. afery Rywina.
Pobocznym efektem postępowania władzy wobec biznesu jest całkowity brak wsparcia dla ekspansji zagranicznej polskich przedsiębiorców. Podczas gdy we Francji, Wielkiej Brytanii czy Indiach czymś zupełnie naturalnym jest zabieranie przez premiera lub ministra towarzyszącej mu delegacji biznesowej, w Polsce szef rządu i jego ministrowie „nie hańbią” się podróżami z przedsiębiorcami i wsparciem ich działalności zagranicznej. Podcinają tym samym gałąź, na której siedzą, o czym pisałem we wstępie.
Co ciekawe, zapytani wprost przez Dziennik Gazetę Prawną (z dn. 20-22 maja br.) o pomoc polskiemu biznesowi we wchodzeniu na rynki wschodzące politycy dość zgodnie odpowiadają, iż dyplomacja powinna takiej pomocy udzielić. Tomasz Poręba z PiS stwierdzi, iż „należy opracować strategię zaangażowania polskiej dyplomacji w pomoc naszym firmom„, a Maciej Raś z SLD dodaje, iż „dyplomacji powinni być przygotowani do promocji firm„. Zdaniem Rasia, „biznesowi powinna także służyć kultura„. Klarowane „tak” dla wsparcia zagranicznej ekspansji biznesu przez dyplomację mówią również Andrzej Halicki z PO oraz Marek Migalski z PJN. Ten ostatni uważa, iż udzielanie wsparcia „powinno być jednym z podstawowych zadań polskich placówek dyplomatycznych. Taka polityka przynosi profity zarówno państwu, jak i przedsiębiorcom„.
Migalski wyraża więc myśl, którą sformułowałem we wstępie artykułu i którą staram się w sposób przekonujący uzasadnić. Skoro więc wszystkie główne partie polityczne obecnej kadencji polskiego parlamentu zgadzają się w kwestii konieczności uczynienia ze wsparcia biznesu jednego z głównych celów naszej dyplomacji, dlaczego realia są całkiem inne? Dlaczego zamyka się placówkę w Mongolii, która staje się jednym z głównych zagłębi surowcowych świata?
Dyplomacja dla biznesu
Większe nakłady na dyplomację, choć konieczne, nie wystarczą, jeśli nie zmieni się filozofia polityczna. Globalizujący się świat wymaga elastycznego podejścia od wszystkich, publicznych i prywatnych aktorów. Rywalizacja o rynki, kontrakty i pozycję biznesową zaostrza się. W tym wyścigu, z powodu niezrozumiałych przesłanek i braku odwagi decydentów, polskie firmy – a przez to i polska gospodarka – tracą dystans do konkurentów.
Istnieje pilna potrzeba zmiany polityki i znalezienia synergii pomiędzy władzą a biznesem. W grę wchodzi tutaj bowiem interes narodowy – siła gospodarki, miejsca pracy, poprawa poziomu życia obywateli. Dla niektórych zabrzmi to jak herezja, jednak osobiście uważam, iż można znaleźć odpowiedni balans w relacjach biznes-władza, który nie będzie równoznaczny ze zgodą na patologie, m.in. korupcję. Czy polscy politycy są w stanie taki balans wypracować?
Piotr Wołejko