Wiele wylano atramentu na temat proklamowanej przez ówczesnego prezydenta Rosji Władimira Putina „dyktatury prawa”, którą zamierzał wprowadzić w czasie swoich rządów. Już samo połączenie słów „dyktatura” i „prawo” było dość osobliwe i pozwalało domniemywać, że owa dyktatura nie będzie równoznaczna z rządami prawa.
Dość osobliwe podejście do rządów prawa, czyli „dyktatura prawa” oznaczała ni mniej ni więcej tyle, że państwo, którego emanacją był prezydent, znowu jest silne i może zrobić z obywatelem co zechce. Usankcjonowano dyskrecjonalność na niemalże każdym poziomie podejmowania decyzji, de facto legalizując w ten sposób korupcję. W tym samym czasie pozwolono niewielkiej grupie ludzi blisko związanej z Kremlem wzbogacić się w ekspresowym tempie. Dyktatura prawa okazała się karykaturą rządów prawa i zaprzeczeniem czegoś znanego nam jako „demokratyczne państwo prawne”.
Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, że i w naszym, rzekomo demokratycznym i cywilizowanym świecie istnieje zjawisko bardzo niebezpieczne i szkodliwe – tytułowa „dyktatura sędziów”. Nie wdając się w dłuższe wywody należy stwierdzić, że opiera się ona na europejskim pojmowaniu wolności i praw człowieka z jednej, a także koncepcji „żyjącego aktu prawnego” z drugiej strony.
Miałem przyjemność wysłuchać dzisiaj wykładu Antonio Scalii, sędziego amerykańskiego Sądu Najwyższego, który gościł na wydziale prawa Uniwersytetu Kopenhaskiego. Scalia znany jest z rygorystycznego podejścia do tekstu konstytucji, zwanego tekstualizmem – „prawo oznacza to, co zostało zapisane„. Jak ujął to podczas wykładu Scalia, w ten sposób można znaleźć odpowiedź na wiele trudnych pytań, np. czy konstytucja USA pozwala na dokonywanie aborcji (w tym na życzenie) oraz czy związki homoseksualne powinny być dopuszczone. Odpowiedź mianowanego przez Ronalda Reagana w 1986 roku sędziego jest prosta – nie, nie pozwala.
Scalia jest przeciwnikiem koncepcji „żyjącego (żywego) aktu prawnego”, a zwłaszcza „żyjącej konstytucji”, której interpretacja zmienia się wraz ze zmianą realiów, postępem itd. Argument Scalii przeciwko tej popularnej w Europie koncepcji jest następujący – zamiast zmieniać interpretację przepisów, należy po prostu zmienić przepisy. Jeśli taka jest wola większości, nie będzie to specjalnie trudne. Niech zadziała demokracja, czyli głównie wybierane przez społeczeństwo parlamenty.
W innym przypadku, na co zwraca uwagę Antonio Scalia, sędziowie otrzymują dodatkowe uprawnienia w postaci możliwości dokonywania zmian w prawie. Nie tylko jest to ingerencja w kompetencje władzy ustawodawczej, ale także zadanie, które nie powinno spoczywać na barkach sędziów. Ci mają patrzeć na prawo takie, jakie jest i na jego podstawie wydawać wyroki. Nie ma miejsca na interpretację czy kreatywność sędziowską.
Swoboda w podejmowaniu przez sędziów ważkich decyzji rośnie z roku na rok. Jest to szczególnie widocznie w przypadku sądów międzynarodowych, takich jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości (ETS) czy Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC). Sądy te, na podstawie dość generalnych i ogólnych tekstów traktatów, dyrektyw czy konwencji (ETPC) podejmują często bardzo precyzyjne decyzje. Już wiele dekad temu ETS zapoczątkował tradycję wyinterpretowywania norm prawnych z tekstu traktatu, których w samym traktacie próżno szukać.
Dopóki interpretacja ta szła w kierunku pro-obywatelskim, czyli prowadziła do znoszenia różnych kłopotliwych barier dla obywateli – mało kto protestował. Jednak rosnąca rola prawników i ETS-u w szczególności zaczyna budzić wątpliwości. Sędziowie z osób opierających się na prawie stanowionym niemalże sami zaczęli stanowić prawo. Jak bowiem inaczej określić dokonywane przez nich interpretacje? Ta swoboda w „kreowaniu” prawa (jego rozumienia) wynika m.in. z powszechnej w Europie (w USA jest to pogląd kwestionowany) idei „żywego aktu prawnego”, który powinien być „czytany” z uwzględnieniem obecnych realiów.
Tutaj lokuje się fundamentalna różnica pomiędzy tekstualistami, reprezentowanymi przez wspomnianego sędziego Scalię, a zwolennikami dostosowywania interpretacji aktu prawnego do panujących w danej chwili warunków. Jak słusznie zauważył Scalia, istnieje niedoceniane niebezpieczeństwo takiego myślenia – większość może przeforsować interpretację niekorzystną dla mniejszości, a „konstytucja ma właśnie chronić mniejszości przed większością„.
Koncepcją konstytucji jest utrudnianie zmian, pewna petryfikacja stanu z chwili jej uchwalenia. Nie można więc przyjąć koncepcji ustawy zasadniczej jako dokumentu „żywego”, który większość w danym momencie może interpretować inaczej niż, dajmy na to, przed dwiema dekadami. Jeśli większości zależy na zmianach, demokracja zapewnia odpowiednie po temu procedury. Może nie będzie to najszybsza droga, ale z pewnością najlepsza dla demokracji. Przecież to parlament najlepiej odzwierciedla obecne przekonania społeczeństwa i przedstawiciele obywateli powinni wprowadzać w życie zmiany, których domaga się ich elektorat.
Nie powinna to być w żadnej mierze działka sędziów. Sędziowie nie mają obowiązku (ani prawa) wsłuchiwać się w głosy „większości” ani tym bardziej dostosowania interpretacji do obecnych realiów i poglądów tejże „większości”. To zadanie wyłącznie dla parlamentów. Coraz intensywniejsze wkraczanie sądów w kompetencje władzy ustawodawczej budzi poważne wątpliwości.
Choć są ogromne różnice pomiędzy „dyktaturą prawa”, która sankcjonuje prawo silniejszego, a „dyktaturą sędziów”, obie są skrajnie szkodliwe dla powszechnego na Zachodzie ustroju liberalnej demokracji. O ile pierwsza jest koncepcją rosyjską, druga zakorzeniła się (niepostrzeżenie) w Europie i w bliższej bądź dalszej przyszłości może stać się problemem. O ile można zrozumieć chęć wspomożenia kulejącej władzy ustawodawczej na gruncie czysto ludzkim, na gruncie prawnym (zwłaszcza ustrojowym) trudno zaakceptować przejmowanie kompetencji legislatywy przez judykaturę.
Po to w demokracji istnieje trójpodział władzy, aby go przestrzegać. Obawiano się, aby władza wykonawcza bądź ustawodawcza nie miała zbyt wielkiego wpływu na władzę sądowniczą, gdyż mogłoby to zagrozić prawom obywateli. Nie przewidywano jednak sytuacji odwrotnej, w której to judykatura przejmuje uprawnienia tychże władz, w ten sposób je ograniczając.
Dla zdrowia demokracji i utrzymania równowagi pomiędzy trzema władzami, byłoby wskazane, aby sądy powściągnęły swoje zapędy kreatorsko-interpretatorskie i zajęły się tym, do czego są powołane. Konsekwencje utrzymania obecnego stanu są trudne do przewidzenia, ale jest mało prawdopodobne, aby przyniosły one pożytek obywatelom.
Piotr Wołejko