Prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama wygłosił dziś w West Point ważne przemówienie. Ważne nie dlatego, że amerykańscy dziennikarze określali je mianem major speech, lecz dlatego, iż Obama zdefiniował w nim swoją doktrynę polityki zagranicznej. Najwyższy już na to czas, gdyż Obama zbliża się do półmetka drugiej kadencji. To moment, w którym prezydenci zaczynają dbać o swoje miejsce na kartach historii, starają się pozostawić po sobie coś wartościowego. Z racji tego, że zazwyczaj o sukces jest łatwiej poza granicami kraju (z biegiem drugiej kadencji pozycja prezydenta słabnie nawet w jego własnej partii, która powoli zaczyna poszukiwania następcy, opozycja – jak zawsze – nie będzie pomocna w rozwiązywaniu wewnętrznych problemów), lokatorzy Białego Domu kierują swą uwagę ku sprawom międzynarodowym.
Skoro Obama zdefiniował wreszcie (po długim namyśle) swoją doktrynę, zacznie rozglądać się za miejscem, w którym z pozytywnym skutkiem będzie mógł ją zaaplikować. Na czym polega doktryna Obamy?
Po pierwsze, Obama podkreślił, iż Stany Zjednoczone są gotowe użyć siły militarnej w każdej sytuacji, w której ich interesy będą zagrożone.
Po drugie, użycie siły militarnej nie stanowi rozwiązania każdego problemu. Obama użył zgrabnego chwytu retorycznego – samo to, że posiadamy najlepszy młotek, nie czyni z każdego problemu gwoździa. Mówiąc inaczej, Stany Zjednoczone są nadal numerem jeden na świecie, zarówno pod względem potęgi sił zbrojnych, jak i gospodarki, ale nie oznacza to, że pierwszą lub główną reakcją na światowe kryzysy będzie użycie sił zbrojnych.
Po trzecie, co wynika z powyższego, niezmiernie istotne jest budowanie koalicji ad hoc i bardziej trwałych sojuszy, by móc skutecznie rozwiązywać problemy. Siła militarna może być skutecznie wykorzystywana najczęściej w towarzystwie dyplomacji.
Po czwarte, Stany Zjednoczone najlepiej wypełniają swoją rolę lidera na arenie międzynarodowej, gdy dają dobry przykład innym aktorom i gdy stosują się do norm i standardów, które głoszą. Instytucje i prawo międzynarodowe to ważne narzędzia w arsenale Stanów Zjednoczonych. Tutaj Obama zwrócił uwagę na trudności w wyperswadowaniu Chinom agresywnego zachowania na otaczających je akwenach wodnych i zastosowaniu norm zawartych w Konwencji Praw Morza z 1982 r. w sytuacji, gdy Senat USA cały czas odmawia ratyfikacji tego dokumentu. Dzieje się tak mimo lobbingu ze strony wojskowych, którzy widzą w ratyfikacji konwencji czynnik poprawiający bezpieczeństwo narodowe.
Po piąte, w najbliższej przyszłości największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych jest terroryzm. Po zabiciu Osamy bin Ladena i wielu innych liderów Al-Kaidy zagrożenie rozpierzchło się po znaczącym obszarze świata. Mowa bowiem o afrykańskim Sahelu, Maghrebie, Półwyspie Arabskim, Lewancie, Kaukazie, Afganistanie, Pakistanie, Indonezji etc. Tam właśnie funkcjonują lokalne oddziały Al-Kaidy bądź lokalne ugrupowania mniej lub bardziej z nią powiązane. Odpowiedzią Obamy na to wyzwanie nie będzie inwazja na kolejne państwa, gdzie miejscowi radykałowie wyżej podniosą głowę, lecz wsparcie lokalnych władz – pieniądze, szkolenia, uzbrojenie, współpraca wywiadowcza. Plus mniej lub bardziej intensywne wykorzystanie dronów i sił specjalnych, co obserwujemy od lat w Afganistanie i Jemenie.
Po szóste, Obama podkreślił przywiązanie to idei amerykańskiej wyjątkowości (exceptionalism). Zwrócił uwagę na fakt, że Stany Zjednoczone opowiadają się za promowaniem praw człowieka i wolności obywatelskich – i traktują to jako swój interes narodowy, a więc są gotowe użyć siły militarnej, by praw i wolności bronić.
Po siódme, Stany Zjednoczone zdają sobie sprawę ze swojej potęgi militarnej i gospodarczej, a także z faktu, iż są teraz najbezpieczniejsze od wielu dekad. Żaden kraj nie zagraża w tej chwili Ameryce i nie może wyrządzić jej poważniejszej szkody. Motyw ten pojawiał się wielokrotnie w publicystyce prominentnego realisty Stephena Walta i zdaje się, że Obamie jest blisko do prezentowanego przez Walta punktu widzenia. Logicznym wnioskiem z tak postawionej diagnozy jest stwierdzenie, że Stany Zjednoczone będą powściągliwie korzystać ze swojej potęgi, bo tylko nieliczne sytuacje będą wymagały zdecydowanej reakcji.
Przemówienie prezydenta Obamy w West Point każdy może przeczytać i przeanalizować we własnym zakresie. Zachęcam do podjęcia wyzwania, gdyż z doktryny Obamy także Polska powinna wyciągnąć wnioski. W innym przypadku nasze oczekiwania mogą znacząco rozminąć się z tym, co Stany Zjednoczone będą mogły nam zaoferować.
Piotr Wołejko