Rozpoczęła się wizyta prezydenta Nicolasa Sarkozyego w Wielkiej Brytanii. Francuski przywódca został powitany z wielką pompą, gdyż według wszelkich znaków na niebie i ziemi jego intencją jest zbliżenie z Londynem i Waszyngtonem. Politolog Emmanuel Todd twierdzi, że Sarkozy „burzy tradycyjną francuską linię, gdzie staliśmy w opozycji do Ameryki„. Zdaniem Todda, „to była istotna część składowa francuskiej obecności na arenie międzynarodowej„. Cytaty pochodzą z dzisiejszego wydania „Dziennika„. Chciałbym się skupić na wypowiedziach sławnego politologa.
Sławnego, gdyż w latach 70. przewidywał upadek ZSRR – choć zdaniem większości ówczesnych ekspertów oraz polityków, Sowiety trzymały się mocno. Teraz Todd wieszczy, że Ameryka „nie podoła roli jedynego supermocarstwa„. Jego stosunek do Stanów można określić jako umiarkowanie negatywny, natomiast jego ocena zbliżenia Paryża z Waszyngtonem jest już zdecydowanie negatywna – „jako sojusznik USA staniemy się krajem o przeciętnym znaczeniu” a wtedy „będziemy bezużyteczni„.
Czy Francji grozi transformacja w „kolejnych klakierów Stanów Zjednoczonych” i „utrata historycznej i geopolitycznej roli„? Czy działania Sarkozyego to tylko i wyłącznie „burzenie polityki zagranicznej mojego kraju, którą wypracowywano przez dziesięciolecia” – jak twierdzi Todd? Jeśli rzeczywiście głównym osiągnięciem francuskiej polityki przez kilka dekad był antyamerykanizm, to należy z politowaniem spojrzeć na francuską dyplomację, a z pobłażaniem na samego Todda. Oczywiście upraszczam i generalizuję, ale dość zabawnie brzmi w ustach wybitnego politologa fraza o tym, że de facto to antyamerykanizm jest osią francuskiej dyplomacji, jej najważniejszym fundamentem.
Niestety, ale tak bywało. Za prezydentury Jacquesa Chiraca antyamerykanizm był wręcz demonstracyjnie eksponowany. Efektem takiej polityki Pałacu Elizejskiego był kryzys w jednoczącej się po półwieczu podziału żelazną kurtyną Europie. Wtedy padły słynne słowa skierowane do Polaków: „straciliście okazję, żeby siedzieć cicho„. Sojusz z „czystym jak łza demokratą” Putinem oraz twórcą tego komicznego określenia rosyjskiego prezydenta – kanclerzem Niemiec Schroederem – ugruntował pozycję Francji na biegunie antyamerykańskości.
Co Francja zyskała przez lata swojego antyamerykanizmu? Podziw w świecie, większe wpływy, prawdziwą niezależność? Możliwe, że po trochu tak. Czy było to jednak nieosiągalne bez antyamerykańskiego nastawienia? Myślę, że nie. Francuzi i tak prowadziliby swoją politykę wspierania proparyskich watażków w Afryce, utrzymaliby bliskie relacje ze swoimi byłymi arabskimi koloniami w basenie Morza Śródziemnego. Tak samo stawialiby na atom w energetyce.
Emmanuel Todd ma rację. Sarkozy stara się odchodzić od tradycyjnej gaullistowskiej polityki. Widzi, że potrzebna jest nowa linia polityki zagranicznej – nowe cele, nowe zadania, nowe środki ich realizacji oraz nowe otwarcie na partnerów i sojuszników. Polityka Francji w XXI wieku powinna zasadzać się na czymś innym niż antyamerykanizm. Zgrana karta, na której niewiele można już ugrać. Więcej można ugrać mając Amerykanów po swojej stronie. W konkursie na najbardziej proamerykańskiego przywódcę w Europie Sarkozy szybko zdystansował nawet kanclerz Angelę Merkel.
Przestawienie optyki francuskiej dyplomacji nie oznacza jednak, że Paryż z oponenta stanie się głównym piewcą amerykańskich poczynań. Sarkozy to wytrawny gracz. Krytykował Chiny za nieprzestrzeganie praw człowieka, ale w kilka miesięcy później pojechał na czele delegacji francuskich polityków i biznesmenów do Pekinu, która przywiozła do domu kontrakty warte kilkadziesiąt miliardów dolarów. Teraz ponownie krytykuje Chiny, oczywiście za poczynania w Tybecie.
Spodziewam się więc, że Sarkozy równie koniunkturalnie podejdzie do odnowienia więzów transatlantyckich. Sarko jest proamerykański, co wielokrotnie zresztą podkreślał, ale przede wszystkim dba o interesy republiki. Być może spodziewane ocieplenie relacji z Londynem i Waszyngtonem to m.in. skutek/przyczyna (każdy musi zdecydować sam) niedawnej decyzji Pentagonu o przyznaniu kontraktu na samoloty-cysterny (air tankers), wartego ok. 40 miliardów dolarów, konsorcjum złożonemu z EADS (spółki-matki Airbusa) i amerykańskiego Northrop Grumman. Ważą się także losy podobnego zamówienia w Wielkiej Brytanii (wartego 26 miliardów dolarów w trakcie 27-letniego trwania umowy), które najpewniej wygra Airbus A330. Z pewnością rozmawiali o tym dzisiaj premier Brown z prezydentem Sarkozym.
Francuski prezydent zapowiada także, iż Francja może powrócić do militarnych struktur NATO, a także obiecuje wysłanie dodatkowych żołnierzy do Afganistanu. Zaiste przełomowe decyzje, które mogą wielu przywiązanych do tradycyjnej, antyamerykańskiej linii Paryża, zadziwiać i irytować.
Zapraszam także do lektury bardzo ciekawego tekstu o redukcji arsenału atomowego przez Francję oraz propozycji Sarkozyego dotyczącej rozbrojenia, znajdującego się na zaprzyjaźnionym blogu Rzut oka na świat.
Piotr Wołejko