Smutne są wyniki najnowszej edycji raportu Freedom House „Nations in Transit„, przygotowywanej corocznie od 1995 roku analizy stanu demokracji na obszarze postsowieckim i na Bałkanach. Po raz pierwszy więcej państw jest rządzonych twardą ręką przez autorytarne reżimy, a rządy prawa i poszanowanie wolności obywatelskich, czyli demokracja, znalazły się w odwrocie. Niestety, nasz kraj też zanotował spadek wskaźników i w efekcie otrzymał niższą ocenę końcową, choć nadal przynależy do kategorii państw o „skonsolidowanej demokracji”. Czy będzie tak można powiedzieć za rok, mając na uwadze rozpoczęcie prac nad ustawą o Krajowej Radzie Sądownictwa? Jeśli OBWE i Rada Europy mówią ci, że ustawa łamie podstawowe standardy i trzeba ją wyrzucić do kosza, a ty brniesz dalej, to wzbudza to niepokój.
Historia determinuje przyszłość?
Dlaczego kraje postsowieckie, czyli Wyszehrad, Bałkany, państwa bałtyckie oraz środkowoazjatyckie są tak podatne na autorytaryzm? W części z nich nikomu nie były znane jakiekolwiek inne formy rządów. Przynajmniej od kilku dekad. W Azji Środkowej dawni sekretarze lokalnych organizacji partyjnych zmienili szyldy na drzwiach swoich gabinetów i stali się prezydentami. Jeden nawet został Turkmenbaszą – ograniczała go tylko wyobraźnia, bo żadna prawdziwa opozycja się w krajach Azji Środkowej nie ukształtowała.
Trochę inaczej wyglądało to bardziej na zachód, w Europie Środkowej. Tutaj życie polityczne było bardzo bujne, powstawały rozmaite partie i ugrupowania, zmieniały się rządy. Zmianie nie ulegał jednak kierunek – państwa te chciały integrować się z instytucjami świata zachodniego, z Unią Europejską i z NATO. Azji Środkowej wystarczał wielki brat w Moskwie. Warszawie, Rydze ani Pradze dawny okupant nie miał zbyt wiele do zaoferowania. Państwa Europy Środkowej pragnęły powrócić do cywilizacji zachodniej, do której należały przez stulecia swego istnienia – czy to w ramach suwerennych organizmów politycznych, czy jako części większego imperium.
Instytucje, głupcze!
Trudna droga od sowieckości do europejskości, co cywilizacji zachodniej, wiedzie przez budowę instytucji państwowych oraz społeczeństwa obywatelskiego. Te pierwsze muszą być silne, w miarę skuteczne i wyposażone w kompetencje blokujące możliwość zdominowania przez inne instytucje – system tzw. checks & balances (monowładza nikomu, poza tą władzą, nie służy. Jest nieskuteczna, nieefektywna, podatna na korupcję i prowadzi do autorytaryzmu). Natomiast społeczeństwo obywatelskie uzupełnia instytucje, animując i kanalizując aktywność obywateli w tych obszarach, w których instytucje nie prowadzą działalności albo działalność ta jest ułomna.
Nie można się jednak oszukiwać, że przez ćwierć wieku nadrobimy jakieś 200-250 lat zaległości wobec Zachodu. Instytucje potrzebują się „zestarzeć”, wypracować i ugruntować tradycję i zasady funkcjonowania. Muszą wryć się w pamięć społeczną, zbudować zaufanie u obywateli. Z kolei społeczeństwo obywatelskie wymaga zarówno aktywności obywatelskiej, jak i pieniędzy. W którymś momencie samo zaangażowanie i dobre chęci nie wystarczą. A w warunkach naszego regionu, gdzie kapitału ciągle było mało, pieniędzy zawsze brakowało. Nie wykształciła się jeszcze klasa filantropów ani społeczne przekonanie o istotności przekazywania części zarabianych pieniędzy organizacjom pozarządowym. Wielki sukces przekazywania 1% podatku na rzecz organizacji pożytku publicznego to dopiero wstęp do tego, czego należy oczekiwać w „skonsolidowanej demokracji”.
Skoro zabrakło czasu i funduszy, nie stanowi żadnego zaskoczenia to, że instytucje i społeczeństwo obywatelskie w obszarze postsowieckim są słabe – podatne na manipulacje polityków, którzy chcą realizować własną politykę, niekoniecznie wpisującą się w tradycję cywilizacji zachodniej – choć czasem pod hasłem powrotu do prawdziwych wartości tejże cywilizacji. Stąd tak łatwy jest demontaż instytucji lub czynienie z nich fasad, za którymi straszą sparciałe rusztowania. Takie działania polityków są szalenie ryzykowne, gdyż – jak udowodniono w książce „Why Nations Fail” – upadek państw w dużej mierze wynika z upadku instytucji. To na instytucjach opiera się funkcjonowanie państwa, nie na woli lidera ani partii politycznej. Nawet najbardziej szczegółowe wielkie plany nie sięgają tak głęboko, by dać dyrektywy urzędnikom na najniższych szczeblach. A to oni odpowiadają za działanie państwa. Odbudowa instytucji czy budowa nowych to bardzo trudne zadanie.
Zdarzają się przyjemne zaskoczenia
Patrząc na raport „Nations in Transit” trudno o optymizm. Wschodnia część mapki wydaje się zabetonowana na amen, choć trzeba pamiętać, iż za fasadą braku nadziei i szans na zmianę zawsze mogą tlić się iskierki zmian. Mało kto spodziewał się w 1980 czy 1981 r. tego, że za dziesięć lat runie Mur Berliński a Związek Radziecki przestanie istnieć. Aktualne wydarzenia na Białorusi mogą doprowadzić do upadku dyktatury Łukaszenki, ale szanse na to nie są duże. W Rosji szykuje się kolejna runda represji, a Ukraina – rozdarta przez Rosję – nieustannie balansuje na granicy demokracji i samodzierżawia. Z tego punktu widzenia bardzo ważne było wymuszenie przez setki tysięcy protestujących dzień w dzień obywateli Rumunii powstrzymania planowanych przez miejscowy rząd zmian prawnych, którymi władza chciała uwolnić od odpowiedzialności za korupcję swoich obecnych i byłych reprezentantów. Społeczeństwo obywatelskie pokazało swą siłę i skuteczność. Jednak to w zasadzie broń ostateczna, bo co pozostaje obywatelom poza wyjściem na ulicę? Bywa tak, że sytuacja wymyka się spod kontroli, a kolejny krok to już chwycenie za broń (w tym kontekście spójrzmy na Paragwaj, gdzie podpalono parlament podczas protestów przeciwko zmianom w prawie zezwalającym urzędującemu prezydentowi na ubieganie się o reelekcję).
Piotr Wołejko