Amerykanie nie sprzedadzą Tajwanowi 66 nowoczesnych myśliwców F-16 w wersji C/D. Zamiast tego zmodernizują flotę ponad 140 posiadanych już przez Tajpej F-16 za kwotę ponad 5,3 mld dolarów. Pekin nie jest zadowolony, co od razu głośno wyraził. Czy Stany Zjednoczone oddają Tajwan walkowerem? Czy modernizacja samolotów to nie decyzja „na alibi”, która właściwie nie wpływa na poprawę bezpieczeństwa Republiki Chińskiej?
O wahaniach administracji Obamy ws. sprzedaży nowych F-16 na Tajwan pisałem już w lipcu br. Na końcu artykułu postawiłem tezę, iż brak zgody na transakcję może oznaczać przyzwolenie na przejęcie przez Chiny kontroli nad Tajwanem. Oba państwa są bardzo blisko związane ekonomicznie, lecz Tajwan nie pali się do powrotu pod kontrolę Pekinu. Jednocześnie wyspiarze zdają sobie sprawę, że nie ma w tej chwili sprzyjających warunków na arenie międzynarodowej do ogłoszenia niepodległości. Zresztą, w przypadku jej ogłoszenia, Chiny zarezerwowały sobie prawo do odpowiedzi zbrojnej.
Azjatyckie Monachium?
Rozważania militarno-polityczne dotyczące Tajwanu są bardzo ciekawe, acz do tej pory czysto teoretyczne. Półtorej dekady temu amerykańskie lotniskowce powstrzymały zapędy Jiang Zemina, jednak dzisiaj mogłyby w ogóle się w Cieśninie Tajwańskiej nie pojawić. Nie chodzi nawet o zwiększający się potencjał militarny Chin (a mówi się o rakietach balistycznych – niszczycielach lotniskowców; modernizują się flota i lotnictwo), a o brak woli politycznej. Wydaje się, że Biały Dom pogodził się z utratą Tajwanu, a wrześniowa decyzja o modernizacji tajwańskich F-16 to pierwszy zwiastun odwrotu. Amerykanie próbują zachować twarz (i zarobić pieniądze), jednak spisali już Tajwan na straty.
Może nie jest to Monachium w wykonaniu Wuja Sama, jednak skutki ustępstwa względem Chin w stosunku do Tajwanu będą dla regionu bardzo daleko idące. Osłabieniu ulegnie wizerunek Stanów Zjednoczonych jako gwaranta status quo na Pacyfiku i w Azji Południowo-Wschodniej. Jeśli nawet USA ustępują pod presją Pekinu, to jak mają zachować się państwa takie jak Filipiny, Wietnam, a także Japonia. Różni je potencjał gospodarczy i militarny, łączy spór terytorialny z Chinami. Spór, który Pekin rozgrywa bardzo twardo i kategorycznie. Chiny domagają się uznania swoich żądań, a pole do negocjacji jest niewielkie.
Zmiana układu sił
Twierdzenie, że Tajwan będzie pierwszą kostką domina (znamy to już z historii, prawda?), upadek której będzie oznaczać przejęcie przez Chiny kontroli nad znaczną częścią Azji, byłoby daleko posuniętą futurologią, a może nawet nadużyciem. Warto jednak zwrócić uwagę na wczorajszy artykuł publicysty Financial Times’a Gideona Rachmana, który pyta, jak długo interesy gospodarcze i polityczno-militarne państw azjatyckich mogą pozostać rozbieżne (gospodarka to Chiny, główny partner handlowy; polityka to USA, ewentualny protektor i sojusznik pomagający balansować wpływy Chin). Czy w którymś momencie nie nastąpi odwrócenie sojuszy?
W myśl teorii realistycznej, kraje danego regionu, w obliczu rosnącej potęgi jednego z nich, próbują zawrzeć sojusz między sobą, a także poszukują zewnętrznej potęgi, która wesprze ich wysiłki. Zdarzały się jednak w historii przypadki, gdy zamiast balansowania państwa wybierały uznanie interesów lokalnej potęgi i przyłączenie się do niej (kosztem pewnych koncesji, np. terytorialnych lub handlowych). Gdy kraje azjatyckie dostają sygnał od jedynego zewnętrznego mocarstwa zdolnego oprzeć się Chinom – Stanów Zjednoczonych, iż mogą one opuścić swojego sojusznika, chęć do wybrania opcji numer dwa (przyłączenie się do regionalnego mocarstwa) raczej wzrasta, niż maleje.
Dla Ameryki Tajwan to naturalny lotniskowiec na Dalekim Wschodzie (podobnie jak Izrael na Bliskim Wschodzie). To także lokalna potęga gospodarcza. Oddanie takiego atutu w ręce globalnego rywala (zawsze należy pamiętać, że może to być potencjalny przeciwnik militarny) trudno uznać za rozsądne (ciekawie pisał o tym tygodnik The Economist). Czy USA rzucają ręcznik na Pacyfiku?
Piotr Wołejko