Po regularnych walkach, jakie ogarnęły kilka dni temu stolicę Czadu – Ndżamenę, Unia Europejska podjęła decyzję o tymczasowym wstrzymaniu wysłania kilku tysięcy unijnych żołnierzy do tego kraju, nad granicę z sudańską prowincją Darfur.
Przez chwilę wydawało się, że rebelianci, którzy przypuścili szturm na stolicę, przejmą władzę i obalą urzędującego od 18 lat prezydenta Idrissa Deby’ego. Doniesienia z Ndżameny mówiły o zabarykadowanym w pałacu prezydencie oraz rebeliantach zmierzających w kierunku jego siedziby. Francuscy żołnierze stacjonujący w byłej kolonii Paryża rozpoczęli akcję ewakuacji Europejczyków i zaoferowali Deby’emu, że i jego bezpiecznie wydostaną z ogarniętej rebelią stolicy.
„Na szczęście” Deby utrzymał się przy władzy, a stolica wróciła pod jego kontrolę. Rebelianci grożą, że wycofali się tylko chwilowo i wkrótce przypuszczą decydujące natarcie. Jakkolwiek by tych gróźb nie oceniać, należy jasno stwierdzić, że nad misją UE w Czadzie zawisł wielki znak zapytania. Powinien on zresztą pojawić się już wcześniej, gdyż cała ta eskapada nie ma większego sensu. Pozostawmy na boku wielomiesięczne mozolne ciułanie helikopterów i sprzętu. Skupmy się na celowości samej operacji.
Pomysł wysłania ok. 4 tysięcy żołnierzy na liczącą grubo ponad tysiąc kilometrów granicę sam w sobie wygląda na niepoważny. Jeśli jednak dodamy do tego zadanie postawione przed tym nielicznym kontyngentem, otrzymamy pomysł zakrawający na absurd – 4 tysiące żołnierzy ma chronić w Czadzie oraz w Republice Środkowoafrykańskiej chronić uchodźców z Darfuru. Misja unijna ma uzupełniać niejako inną, większą misję, która pod egidą ONZ i Unii Afrykańskiej ma działać w samym Darfurze (i składać się z ok. 26 tysięcy żołnierzy).
Zadanie ochrony setek tysięcy uchodźców przed islamskimi milicjami oraz zbrojnymi bandami zakładanymi przez samych uchodźców w wyżej przedstawionych warunkach jest niemożliwe do wykonania. Zbyt małe siły, zbyt duży obszar działania, zbyt dużo osób do ochrony i zbyt wiele zagrożeń, które czają się na uchodźców oraz siły humanitarne. Zresztą największym zagrożeniem dla tychże sił jest ich niewystarczająca liczebność oraz problemy z zebraniem odpowiedniego sprzętu, logistyka.
Misja w Czadzie to oczko w głowie francuskiego prezydenta Nicolasa Sarkozyego. Czad od ogłoszenia niepodległości jest częściowo niesuwerenny, gdyż dawna metropolia utrzymuje w kraju znaczące wpływy. Francuzi, jeśli chcą, powinni samodzielnie interweniować w Czadzie – co zresztą zapowiedział dziś Sarkozy (o ile zaistnieje taka konieczność, nie zawahamy się – stwierdził). Jednak należy odróżnić interwencję w sprawy wewnętrzne Czadu od zapewnienia bezpieczeństwa uchodźcom z Darfuru. Bolesna prawda jest taka, że należy rozwiązać problem u jego źródła, a nie zwalczać jego skutki. Mówiąc wprost – Darfur i Sudan powinny być celem wszelkich misji humanitarnych. Czad to temat zastępczy, niejako krzyk rozpaczy wobec niemożności skutecznej interwencji w Darfurze, którą blokuje rząd w Chartumie na czele z prezydentem Omarem al-Bashirem.
Misję czadyjską należy anulować. Nic tam po nikłych siłach unijnych. Niech syndrom białego człowieka dostosowany do XXI wieku nie sprawia, że tracimy zdrowy rozsądek. Powinniśmy pomagać Afryce i innym kontynentom w rozwiązaniu problemów, ale musimy czynić to w przemyślany sposób. Pokazowe działania nie uszczęśliwią uciemiężonych uchodźców, ani w żaden sposób nie zmniejszą naszych wyrzutów sumienia. Albo robi się coś na poważnie, z maksymalnym zaangażowaniem, albo należy dać sobie spokój.
Piotr Wołejko