Państwo Islamskie, rękoma zapewne pochodzącego z Wielkiej Brytanii bojownika, dokonało egzekucji na amerykańskim dziennikarzu Jamesie Foleyu. Radykałowie wysyłają sygnał do zachodniej, a w zasadzie do cywilizowanej opinii publicznej, iż są gotowi na wiele, by ich sprawa zwyciężyła. Wysyłają sygnał, który ma nas przerazić. Mówią – „Kochamy śmierć tak mocno, jak wy życie. I pozbawimy was go z uśmiechem na ustach„.
Mordercy z kalifatu
Jak radzić sobie z tak szokującą sytuacją? Przede wszystkim nie można przyjąć narracji, którą chce narzucić Państwo Islamskie. Ostatnie miesiące wielokrotnie przynosiły co najmniej równie szokujące doniesienia o zbrodniach dokonywanych przez radykałów z ISIS. Dla nich nie ma świętości, a litość nie występuje w ich słowniku ani wrażliwości (o ile w ogóle można o czymś takim w ich przypadku mówić). Wyznają skrajnie uproszczoną, brutalną, ale przez to – jak na razie – skuteczną wiarę. Ich światopogląd jest ograniczony i nie dopuszcza do pojawienia się jakichkolwiek wątpliwości. Prowadzą wojnę fizyczną, zajmując terytoria i mordując ludzi – bez znaczenia przeciwników czy cywilów, prowadzą też wojnę psychologiczną i propagandową. Dążą do tego, by na samą wieść o ich rzekomym natarciu przeciwnikom przynajmniej drżały nogi, a najlepiej żeby wzięli nogi za pas i się wycofali. Wtedy, jak stwierdził wybitny chiński strateg Sun Zi, zwycięstwo jest najpełniejsze. Zwycięstwo bez walki. A jeśli walka, to na naszych warunkach.
Z Państwem Islamskim, które zamierza odtworzyć sunnicki kalifat, nie było, nie ma i nie będzie żadnych rozmów. Do tych ludzi przemawia tylko brutalna siła. Podkreślam – brutalna. Dlatego konieczne jest uzbrojenie Kurdów, jedynej rozsądnej (choć daleko na horyzoncie mamy bojowników z Partii Pracujących Kurdystanu i ich liczne zamachy w Turcji) siły zaangażowanej w trwający w Syrii i Iraku konflikt, a także zapewnienie im wsparcia wywiadowczego i lotniczego.
Teraz mamy unikalną okazję do wyeliminowania jak największej liczby bojowników walczących pod flagą kalifatu. Setki, a zapewne tysiące z nich to Europejczycy i Amerykanie, którzy mogą za kilka miesięcy bądź lat wrócić do domu. Czy warto czekać na wybuchy bomb, masakry i morderstwa w Amsterdamie, Brukseli, Londynie, Kolonii czy Marsylii? Raczej nie. Zdecydowanie bardziej rozsądną opcją jest użycie siły już teraz i pokonanie Państwa Islamskiego cudzymi rękoma – Kurdów, armii irackiej, czy nawet Assada. Z perspektywy czasu okazuje się, że Saddam i Assad gwarantowali spokój w i tak niespokojnym regionie. W dekadę od obalenia Saddama Bliski Wschód płonie, a coraz liczniejsze grono rozmaitych aktorów tylko dolewa benzyny do ognia. Miejscowi gracze, głównie państwa Zatoki i Iran, rozgrywają własne porachunki na terytorium państw trzecich. Katar czy Arabia Saudyjska z jednej strony mają usta pełne obaw i frazesów o konieczności powstrzymania kalifatu, lecz z drugiej to oni zapewniają pieniądze (domena Kataru) i bojowników (domena Saudów) dla najbardziej radykalnych ugrupowań.
To nie kalifat powinien budzić nasze obawy
Egzekucja Jamesa Foleya nie jest pierwszym przypadkiem zabicia dziennikarza przez radykałów bądź terrorystów. Nie jest też ostatnim. Nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego. Warto jednak pamiętać, że Państwo Islamskie nie jest przyczyną, tylko skutkiem. A zwalczanie skutków nigdy nie rozwiązuje problemów. Problemem nie jest tymczasem chaos w Iraku, lecz porządek panujący w Rijadzie, Abu Zabi, Dosze, Bejrucie, Damaszku i Teheranie. Bowiem to te porządki odpowiadają za nieporządek w Syrii, Iraku czy wcześniej w Egipcie. Wielkie ambicje, głębokie i trudne do zrozumienia podziały oraz niewyobrażalne bogactwo okazały się wyjątkowo groźnym dla Bliskiego Wschodu połączeniem. Kolejne kryzysy pojawią się prędzej, niż nam się wydaje, chyba że ktoś lub coś powstrzyma pędzącą ruletkę, którą podkręcają jeszcze wyżej wymienieni gracze.
Piotr Wołejko