Pół roku temu zajmowaliśmy się tym, o co chodzi w Jemenie? Wyjaśniałem wtedy kulisy trwającej w tym państwie wojny domowej oraz nabierającej wówczas rozpędu saudyjskiej interwencji wojskowej. Wypada zatem wrócić do Jemenu i sprawdzić, jak wygląda sytuacja.
Najlepszą odpowiedzią na tytułowe pytanie byłoby zacytowanie byłego szefa polskiego resortu spraw wewnętrznych, czyli „ch…, d… i kamieni kupa”. Piszę to ze smutkiem, gdyż kilka miesięcy wojny domowej oraz saudyjskiej (odbywającej się pod banderą Rady Współpracy Zatoki, ze współudziałem monarchii z Zatoki), w połączeniu z niedawnym cyklonem Chapala (i zbliżającym się Megh), doprowadza Jemen i jego mieszkańców do przekraczania kolejnych granic biedy i ubóstwa. W porównaniu do 2014 r., jemeńskie PKB straciło 35% – spadek z 13,3 do 8,7 mld dolarów. Pi razy drzwi wychodzi PKB mniejsze niż deficyt zapisany w budżecie Polski na bieżący rok. A tendencja jest oczywista. Saudyjska blokada ekonomiczna sprawia, że z miesiąca na miesiąc narasta ryzyko klęski głodu. Szacunki ONZ wskazują, że połowa populacji zmaga się z niedoborami żywności. Problemem jest też dostęp do wody pitnej, a elektryczność jest praktycznie niedostępnym luksusem. Co gorsze, trudno zdobyć również paliwo.
Saudyjska interwencja wojskowa, opierająca się na nalotach, powiela znane z innych analogicznych interwencji błędy – przede wszystkim powoduje wiele ofiar cywilnych, których jest już ponad 2 tysiące. Bomby spadały już niejednokrotnie na weselników celebrujących związek małżeński, szpitale (w tym szpital Lekarzy Bez Granic), a także na zaprzyjaźnionych żołnierzy. Wspierający prezydenta Hadiego Saudyjczycy osiągnęli pewne postępy, odbijając niektóre miejscowości i terytoria spod kontroli Hutich, lecz niniejsza mapka dobitnie pokazuje, że po ponad pół roku od rozpoczęcia, interwencja daleka jest od sukcesu.
Nawet jeśli udałoby się znacząco osłabić Hutich, to trzeba pamiętać, że wraz z sojusznikami stanowią oni nawet 1/4 społeczeństwa. Nie ma więc mowy o wyłącznie militarnym rozwiązaniu konfliktu. Problem w tym, że nawet gdy bomby przestaną wreszcie spadać na Jemen, trudno znaleźć nieskompromitowanych liderów politycznych, którzy mogliby wynegocjować – a następnie wprowadzić w życie – porozumienie pokojowe.
Tymczasem pozostająca właściwe poza jakąkolwiek kontrolą opinii publicznej oraz poza zainteresowaniem mediów wojna w Jemenie przynosi niektórym konkretne zyski. Zarabiają koncerny zbrojeniowe, które zaopatrują saudyjską koalicję, a państwa Zatoki – mimo spadających cen ropy – chętnie otwierają portfele przed firmami zbrojeniowymi. Hitem sezonu są… drony. Żadne zaskoczenie, gdyż dziś hype na samoloty bezzałogowe jest niesamowity, a do strzelania z dystansu nadają się nawet lepiej od klasycznych samolotów bojowych. Zestrzelony dron nie oznacza bowiem śmierci pilota bądź załogi, a do tego zapewnia transmisję obrazu podczas lotu.
Konkluzja? Jemen jeszcze przez długi czas będzie przyprawiał nas o ból głowy. Gdy wreszcie uda się zakończyć wojnę domową, wyprowadzanie kraju na prostą będzie gigantycznym wyzwaniem. Złośliwie można napisać, że Saudyjczycy powinni przeznaczyć na odbudowę kraju przynajmniej po milionie dolarów za każdą zrzuconą przez nich bombę i wystrzeloną rakietę. I to, tu już bez złośliwości, byłoby działanie w ich najlepiej pojętym interesie. Około 27 milionów biednych i zdesperowanych ludzi u bram Arabii Saudyjskiej to naprawdę poważny problem.
Piotr Wołejko