Chorwacja oficjalnie jest już członkiem Unii Europejskiej, co zapowiedział w języku chorwackim przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. To drugie państwo powstałe w wyniku rozpadu Jugosławii, które wstąpiło do UE (po Słowenii). W kolejce czekają Serbia, Kosowo, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra czy Macedonia. Czy unia powinna wchłonąć państwa bałkańskie, utwierdzając w ten sposób terytorialno-narodowościowy status quo?
Przyjmując Chorwację unia „zapewniła” sobie blisko 1000-kilometrową granicę z Bośnią i Hercegowiną, więc od problemów bałkańskich nie ma ucieczki. Bruksela jest zresztą bardzo zaangażowana w problemy regionu, m.in. w proces normalizacji relacji między Serbią a Kosowem. Teraz wymiar bałkański z pewnością zyska na znaczeniu, gdyż Chorwacja będzie zabiegać o stabilizację swojej najbliższej okolicy. Z pomocą instrumentów unijnych można zdziałać dużo więcej niż w pojedynkę.
Wydaje się, że Chorwacja na pewien czas wyczerpuje potencjał akcesyjny UE. Negocjacje z Turcją są farsą, Ukraina nadal nie określiła swojej tożsamości międzynarodowej, Szwajcaria, Norwegia czy Islandia nie mają zamiaru do unii wstępować, a pozostałe kraje bałkańskie są lata świetlne od gotowości do akcesji. Unia może zająć się więc temu, czemu poświęciła znaczną część ostatniej dekady, a w zasadzie większość czasu od swego powstania – sprawom wewnętrznym. Jest co robić. Nawet bez kryzysu gospodarczego spraw do załatwienia nie brakowało. Traktat lizboński pozwolił bowiem na „wzmocnioną współpracę” i mechanizm ten powoli rozkwita. Zdaje się, że „unia wielu prędkości”, której wielu w Polsce się obawia, to wzór przyszłej integracji.
Unia wielu prędkości może być zagrożeniem, lecz może być też szansą. Trudno nawigować okrętem, w którym jest 28. kapitanów. Zrozumiano to zaraz po rozszerzeniu z 2004 r., gdy do 15 ówczesnych członków UE dołączyło 10 państw. Mechanizm wzmocnionej współpracy pozwala na zachowanie daleko idącej elastyczności. Unia przestaje być jednym organizmem. Zamiast tego staje się federacją państw funkcjonujących w rozmaitych konfiguracjach. Pozwala to na pełniejszą realizację wspólnych interesów. Z drugiej strony, naturalnie ogranicza kompetencje takich instytucji jak Komisja czy Parlament Europejski – są to przecież instytucje wspólnotowe, powszechne, a ich władza może nie sięgać do integrujących się podgrupek. Kolejna odsłona, wpisanego w historię UE, kryzysu instytucjonalnego? Na to wygląda.
Akcesja Chorwacji powinna przejść niepostrzeżenie, ponieważ jest to mały kraj, do tego położony na uboczu. Pewne problemy mogą wyniknąć z trudnej sytuacji gospodarczej kraju – czy nie będzie potrzebny pakiet ratunkowy? Co więcej, korupcja może wywołać poważne zakłopotanie. Niemniej, unia ma teraz większe problemy niż niewielka Chorwacja. Za rok wymianie ulegnie skład Parlamentu oraz Komisji, a wzmocniona współpraca w różnych dziedzinach (vide podatek od transakcji finansowych) będzie coraz bardziej widoczna na europejskim horyzoncie.
Piotr Wołejko