Chavez w drodze ku Socjalizmowi XXI wieku

Trudno ukryć, że prezydent Wenezueli – lewicowy populista Hugo Chavez – to jeden z moich „ulubionych” tematów. Kiedy już naprawdę jest niewiele ciekawego do skomentowania, można liczyć właśnie na „nowego Bolivara”, jak sam lubi się przedstawiać Czerwony Hugo. Agencje i gazety donoszą dziś, że rządzący od 1999 roku Chavez zamierza poważnie zmienić konstytucję, aby osiągnąć cel, jakim jest zbudowanie „Socjalizmu XXI wieku”.

Droga Chaveza do osiągnięcia sukcesu jest prosta jak budowa cepa. Posiadający niczym nieskrępowaną władzę prezydent – poza ogromnymi uprawnieniami swojego urzędu „posiada” także całkowicie posłuszny mu parlament oraz sporą część mediów – zamierza znieść limit kadencji prezydenckich oraz wydłużyć okres trwania kadencji z 6 do 7 lat. W końcu, o czym wielokrotnie wspominał, zamierza rządzić przynajmniej do 2021 roku – ta właśnie data została wyznaczona na zakończenie budowy wspomnianego wcześniej socjalizmu w Wenezueli. W planach byłego wojskowego jest także zniesienie autonomii banku centralnego oraz przekazanie głowie państwa kontroli nad rezerwami finansowymi kraju. Będzie mógł więc Chavez absolutnie poza jakąkolwiek kontrolą decydować o wydawaniu publicznych pieniędzy. A wiemy, że na 1 dobry pomysł, przypada u niego co najmniej kilka złych. Złych z punktu widzenia społeczeństwa wenezuelskiego, gdyż Hugo Chavez w swej krucjacie przeciwko Waszyngtonowi finansuje m.in. tani olej napędowy Londynowi, wspiera swoich lewicowych sojuszników w Nikaragui, Boliwii i Ekwadorze, kupuje coraz to nową broń od Rosji, tworzy z Iranem bank mający wspierać kraje antyamerykańskie („oś dobra”, jak określili to obaj przywódcy) itd., itd.

Ciężko oprzeć się wrażeniu, że wenezuelski prezydent jest w drodze, ale do zniszczenia gospodarki swojego kraju i dalszego pauperyzowania społeczeństwa. Na rynku krajowym już brakuje niektórych produktów żywnościowych, a to dlatego, że rząd wprowadził ceny maksymalne – które narażałyby producentów i sprzedawców na straty. Jak powiedział Milton Friedman, wprowadzenie cen maksymalnych to najlepsza droga do gwałtownego zmniejszenia podaży i narastania spirali cen (na czarnym rynku). Niewiele jest decyzji ekonomicznych, które mogą bardziej uderzyć w tych, dla których teoretycznie ceny maksymalne się wprowadza – uboższą część społeczeństwa. Populizm Chaveza widać tu jak na dłoni, ponieważ wprowadza decyzję przeciwko elektoratowi, dzięki któremu jest prezydentem – a jednocześnie zrzuca winę na… znamy to skądś – spekulantów.

Nacjonalizacje firm naftowych, energetycznych i telekomunikacyjnych można jakoś przekłnąć, gdyż każda autorytarna władza pragnie mieć kontrolę nad tzw. „strategicznymi sektorami gospodarki”. Zaraz ktoś powie, że i w krajach demokratycznych władza utrzymuje nad wspomnianymi sektorami kontrolę. I słusznie, jednak często dopuszcza prywatnych akcjonariuszy, a jeśli nie, to łatwo zobaczyć jak zachowują się państwowe spółki z państw demokratycznych, a jak te z autorytarnych (vide rosyjski Gazprom). Nie o tym chciałem jednak napisać – zabrnąłem w dygresję i już wracam do właściwego toku myślenia.

W drodze do niszczenia gospodarki Hugo Chavez sięga po broń, której efekty okazały się katastrofalne dla takiej potęgi jak Republika Francuska. Ma zamiar skrócić dzień pracy z 8 do 6 godzin. Biedna Wenezuela, kraj na dorobku, zamierza wprowadzić najkrótszy ze znanych mi we współczesnym świecie tydzień pracy. Nawet lewicowe i lewackie związki zawodowe z Francji nie zdobyły się na takie żądania i pozostały przy 35-godzinnym tygodniu pracy (od którego nowy prezydent zamierza powoli odchodzić, gdyż widzi fatalne skutki podjętej kilka lat temu decyzji). Nietrudno stwierdzić, że im mniej pracy, tym mniej wytwarzanego bogactwa – a więc więcej biedy. W kogo skrócenie czasu najbardziej uderzy? Co oczywiste, w najuboższych, którzy pracują za marne kilka dolarów (w przeliczeniu). Dla nich każdy cent jest na wagę złota – na wagę przeżycia. Ale przecież budujemy socjalizm, ustrój powszechnej szczęśliwości.

Socjalizm (komunizm) to ustrój, który zawsze i wszędzie doprowadza do powiększenia obszarów biedy, który niszczy gospodarkę i państwo oraz to, co każdy kraj ma najlepszego – rzutkich, przedsiębiorczych, otwartych obywateli. Socjalizm zabija inicjatywę, pozbawia ludzi chęci do rozwoju, do doskonalenia swoich umiejętności, a w efekcie do marazmu oraz przyzwyczajenia, że czy się robi, czy się leży, tysiąc złotych się należy. Klasyczną cechą socjalizmu jest brak wystarczającej ilości towarów – a więc puste półki i kolejki. Skoro nic nie można załatwić oficjalnie, szerzy się korupcja. Każdy, kto może cokolwiek załatwić staje się nagle bardzo ważny. Są to zwykle osoby szemranego autoramentu – bierni, mierni, ale wierni „kacykowie” (urzędnicy) oraz sklepowe, hydraulicy itd. Znamy to doskonale z czasów PRL, gdzie pani sklepowa to był ktoś, wszyscy zabiegali o jej względy, gdyż to od niej zależało, czy dostaniemy kawałek mięsa, nową meblościankę etc. Socjalizm wreszcie, to ustrój, w którym elita rządząca jest całkowicie odseparowana od społeczeństwa – pławi się w luksusach, niczego jej nie brakuje. Ustrój rażących niesprawiedliwości społecznych, budowany przeciwko ludowi w jego imię. Pomijam tu kwestie totalitarnych metod działania policji (w tym politycznych) oraz służb specjalnych, cenzurę itd. – są to rzeczy absolutnie oczywiste.

Takie państwo, opierając się na na wzorcu castrowskiej Kuby, pragnie zbudować Chavez. Pierwsze efekty już udało mu się osiągnąć. Jednak do 2021 roku pozostało jeszcze sporo czasu. Może zanim zniszczy swój kraj doszczętnie i pozostawi po sobie zgliszcza komuś uda się go powstrzymać, odebrać mu władzę. Pozostaje tylko współczuć narodowi, który dał się omamić populistycznej retoryce Chaveza i przeklinać ropę naftową, dzięki której może on realizować swoje wizje i plany.

Piotr Wołejko

Share Button