Wycofanie się przez Stany Zjednoczone z budowy tarczy antyrakietowej zostało na Kremlu przyjęte jako wielkie zwycięstwo Rosji. Premier Władimir Putin pochwalił decyzję Baracka Obamy zastrzegając jednocześnie, że spodziewa się, iż podążą za nią kolejne. Dzień po ogłoszeniu decyzji Stanów Zjednoczonych ze swoim pierwszym ważnym przemówieniem wystąpił nowy szef NATO Anders Fogh Rasmussen. Co z tego wszystkiego wynika?
Traktowanie rezygnacji Ameryki z radaru w Czechach i 10 rakiet w Polsce jako sukcesu Rosji jest dużym uproszczeniem. Owszem, Rosjanie cieszą się z tego faktu i ogłaszają swoje zwycięstwo, ale nie było intencją Obamy wywieszanie białej flagi. Biały Dom podpiera swoją decyzję wielotygodniowymi analizami na różnych szczeblach. Zmianę koncepcji (zamiast przechwytywania rakiet dalekiego zasięgu skupienie się na rakietach krótkiego i średniego zasięgu) została Obamie rekomendowana zarówno przez polityków, jak i wojskowych.
Z drugiej strony, nie da się oprzeć odczuciu, że Praga i Warszawa w szczególności, a Europa Środkowo-Wschodnia generalnie zostały potraktowane w sposób wątpliwy z punktu widzenia interesów Waszyngtonu. Chodzi o to, że nie traktuje się krajów przyjaźnie nastawionych w sposób arogancki, lekceważący. Niektórzy zwracają uwagę, że na wschodzie Europy prezydent Obama cieszy się mniejszym uznaniem od swego poprzednika, ale inni zauważają, że ignorowanie naszego regionu rozpoczęło się za administracji Georga W. Busha.
Obawy takich państw jak Polska czy kraje bałtyckie są głęboko zakorzenione w historii i dotyczą Federacji Rosyjskiej. Tymczasem, powstało wrażenie, że Stany Zjednoczone zamierzają ponad naszymi głowami dogadywać się z Rosją, zezwalając jej na odbudowę dawnej strefy wpływów (do czego Moskwa bez wątpliwości dąży). Europa Zachodnia, w szczególności Francja, od dawna jest zafascynowana Rosją i jej nastawienie jest takie, aby za wszelką cenę się z Rosjanami dogadać. Warto pamiętać, że gdyby nie presja Amerykanów, nasi dzisiejsi partnerzy z Unii Europejskiej nie wpuściliby nas do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Nie mogąc liczyć na Europę Zachodnią, kraje naszego regionu w sposób naturalny zwróciły się w kierunku Waszyngtonu, poszukując dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa.
Niestety, coraz wyraźniej widać, że NATO nie jest już sprawną maszyną militarną gwarantującą bezpieczeństwo. Dziesięć lat po przyjęciu nowych członków (i kolejnych rozszerzeniach w następnych latach) nie opracowano planów obrony nowo-przyjętych państw. Tkwią one w strategicznej próżni, teoretycznie bezpieczne, ale praktycznie bezbronne i zdezorientowane. Czy niemieccy, francuscy bądź hiszpańscy żołnierze będą umierać za Tallin, Warszawę czy Tiranę?
Słynny artykuł V traktatu ustanawiającego NATO stanowi, że atak na jednego członka jest atakiem na wszystkich. W czasach Zimnej Wojny było wiadomo, przeciwko komu artykuł V może zostać wykorzystany. Obecnie, po końcu i powrocie historii nie bardzo wiadomo, kto jest hipotetycznym zagrożeniem dla członków Sojuszu. Z politycznego tchórzostwa nie można przygotować planów obrony nowych członków w przypadku agresji ze wschodu. Najbardziej prawdopodobny przeciwnik, Rosja, jest przez NATO traktowana niejednoznacznie. Dotychczasowi członkowie Sojuszu nie widzą w niej potencjalnego przeciwnika, Waszyngton pozostaje czujny, ale nie artykułuje głośno swych obaw, a część nowych członków jest otwarcie antyrosyjska.
Z tego galimatiasu nie wynika nic dobrego. NATO nie ma wizji swojego istnienia w XXI wieku i nie bardzo wiadomo, na jakie wyzwania mogłoby odpowiedzieć. Pierwszorzędnym celem powinno być utrzymanie bezpieczeństwa w Europie. Pokój nie jest dany raz na zawsze, trzeba o niego dbać. Dominujący pogląd w Sojuszu jest taki, aby budować wspólne bezpieczeństwo razem z Rosją. Nie można bowiem pozwolić sobie na pominięcie tak istotnego gracza w kontynentalnej układance.
Stąd nie dziwi tematyka wystąpienia Andersa Rasmussena, który 18 września br. nawoływał do nowego otwarcia w stosunkach NATO-Rosja. Przypomina to trochę „reset” Waszyngtonu, który po zmianie prezydenta w wyraźny sposób odnawia stosunki z Rosją. Rasmussen zastrzega, żeby nie brać go za osobę naiwną, która nie rozumie faktu, iż pomiędzy NATO a Rosją istnieje wiele różnic. Mówi jednak, że jest kilka kwestii, których uregulowanie żywo interesuje obie strony: terroryzm, Afganistan, rozprzestrzenienie broni jądrowej oraz technologii rakietowych.
Rzeczywiście, wskazane przez Rasmussena problemy interesują kraje NATO oraz Federację Rosyjską. W racjonalnym świecie Sojusz powinien współpracować z Moskwą celem minimalizacji ryzyka i zwalczania zagrożeń. I choć Rosja częściowo współpracuje z NATO w wyżej wskazanych dziedzinach, istnieje poważna wątpliwość co do jednego z głównych założeń sekretarza generalnego NATO: stabilniejsza i dobrze prosperująca Europa przyczynia się do zwiększenia bezpieczeństwa Rosji.
Jak można podważyć tak oczywistą, wydawałoby się, tezę? Bardzo prosto – czy aby na pewno Rosji zależy na stabilności państw znajdujących się w czasach sowieckich w orbicie jej wpływów (bądź pod jej kontrolą)? Co bardziej zwiększa bezpieczeństwo Rosji – stabilność i prosperity Europy, czy większe wpływy rosyjskie w Europie i większa strefa wpływów Moskwy? Historia pokazuje, że druga alternatywa cieszyła się większym zainteresowaniem władców Rosji. Czemu teraz miałoby być inaczej?
Ciekawie przedstawiają się także dwie inne kwestie w relacjach NATO-Rosja, które skupiają na sobie coraz większą uwagę. Pierwszą z nich jest lansowana przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa nowa koncepcja bezpieczeństwa Starego Kontynentu. Drugą, propozycja współpracy z Rosją w dziedzinie obrony przeciwrakietowej. Na trudności z tą ostatnią wskazuje Richard Weitz z Hudson Institute. Warto przeczytać jego tekst, aby zrozumieć skalę problemów, o której nie mówią nam politycy, gdy roztaczają przed nami piękną wizję kooperacji z Moskwą dla naszego wspólnego dobra.
Odnośnie nowej architektury bezpieczeństwa w Europie wiemy niewiele. Prezydent Miedwiediew zobowiązał się do przedstawienia kompleksowych rozwiązań, ale na razie wzywa tylko wszystkich do potraktowania jego propozycji poważnie. Czekając na wyłożenie kawy na ławę można przewidzieć, że Rosjanie będą chcieli zminimalizować rolę NATO, próbując wypchnąć Stany Zjednoczone z tworzonego przez siebie ładu. Jeśli uda się ograniczyć rolę Ameryki w Europie, Rosja zyska decydujący głos w sprawach europejskiego bezpieczeństwa. Nikt istotny, może poza Wielką Brytanią, którą można jednak zignorować (wyspa, Anglosasi etc.), nie postawi się Moskwie. Chyba, że ktoś wierzy, iż Francja, Niemcy czy Włosi powiedzą Putinowi stanowcze i kategoryczne „nie”.
Czekając na konkretne propozycje autorstwa rosyjskiego prezydenta należy stwierdzić, że wzmocnienie NATO oraz utrzymanie roli Sojuszu w zapewnianiu bezpieczeństwa Europie leży w interesie Polski i powinniśmy intensywnie działać w tym kierunku. Niestety, zamiast tego, do tej pory realizowaliśmy inną strategię – pogodziliśmy się ze słabnącą pozycją NATO i szukaliśmy ekskluzywnych relacji dwustronnych ze Stanami Zjednoczonymi. Nie wiem, czy polscy decydenci wierzyli w to, że możemy być Izraelem nad Wisłą czy nie, ale lekceważenie istniejących instytucji i próba budowania zamków z piasku okazały się całkowitym fiaskiem. NATO nadal jest kolosem z opaską na oczach i związanymi rękami, a do skonsumowania rzekomo intymnych stosunków z Ameryką nie doszło.
Pogłoski o głębokim kryzysie NATO są oczywiście przesadzone, jednak organizacji tej brak tożsamości. Anders Fogh Rasmussen ma trudne zadanie koordynowania wypracowania nowej strategii oraz rozwiania obaw nowych członków Paktu. Nie ma bowiem nic gorszego w stosunkach pomiędzy przyjaciółmi od braku zaufania.
Piotr Wołejko