Zamieszanie wokół Cypru może stanowić bardzo ciekawy przykład nie tylko tzw. „zastępczego pola konfliktu” we współczesnej polityce międzynarodowej, ale również sposobu prowadzenia negocjacji, w którym różnokolorowe paski całodobowych telewizji informacyjnych są bardzo często ich elementem.
Długotrwałe bankructwo Cypru
Obecne kłopoty Cypru nie są dla nikogo zaskoczeniem. Nawet formalnie, bo program ratunkowy jest negocjowany mniej więcej od roku i był jedną, o ile w ogóle nie najważniejszą rzeczą na agendzie niedawnej cypryjskiej prezydencji w Unii. Pewnym zaskoczeniem nie jest skala zamieszania związana z tym programem, co moment „odpalenia” miny. Większość obserwatorów sądziła, że problem cypryjski będzie zalegał pod dywanem przynajmniej do jesiennych wyborów do Bundestagu. Na taki rozwój sytuacji wskazywały wszelki przesłanki. Po pierwsze Cypr jest bankrutem od 2011 roku, kiedy miał miejsce pierwszy bailout, w postaci pożyczki udzielonej przez Moskwę.
Po drugie, cały cypryjski sektor bankowy wisi na kroplówce EBC już od 2011 roku. Oznacza to, że Frankfurt zapewnia Nikozji odpowiednią ilość świeżo wydrukowanych euro. Z perspektywy eurolandu są to ilości śmieszne. Dlatego wydaje się, że obecna odsłona cypryjskiego kryzysu ma więcej wspólnego z polityką, niż z ekonomią. Uznanie jej za kolejną odsłonę spięć na linii Bruksela-Moskwa, choć bliższe prawdy byłoby napisanie, iż chodzi o relacje Berlin-Moskwa, pozwala dość dobrze wytłumaczyć nieoczekiwany zwroty akcji z ostatniego tygodnia.
Odrobina historii
Skąd wzięła się Moskwa na Cyprze? Wbrew pozorom nie dzięki brudnym pieniądzom rosyjskich przestępców czy też oligarchów. Ciepłe spojrzenie na Rosję zarówno z Nikozji jak i Aten wynika głównie z posiadania przez całą tą trójkę jednego geopolitycznego rywala. Jest nim rosnąca w siłę już drugą dekadę Turcja. Łatwo dostrzec, iż najbardziej zagrożony przez Ankarę może czuć się najsłabszy w tej trójce Cypr. Nie tylko z racji położenia, ale dlatego, iż połowa wyspy jest faktycznie okupowana przez Turcję. Specjalne stosunki pomiędzy Nikozją i Moskwą nie mogą w tym kontekście dziwić. Ich aspekt ekonomiczny nie ogranicza się jedynie do depozytów bankowych, związanych – jak to się sugeruje – z praniem pieniędzy czy też unikaniem zbyt wysokich podatków. Warto wskazać że do tych dwóch celów Cypr od czasów przedakcesyjnych, czyli gdzieś 2002 roku, marnie się nadaje.
Wraz z przyjęciem do Unii musiał on bowiem poświęcić nie tylko agresywną politykę podatkową, lecz także tajemnicę bankową, która stanowi sedno prania gotówki. Można oczywiście założyć, że miejscowe władze nie będą specjalnie dociekliwe, ale siatka powiązań prawnych pomiędzy wszystkimi członkami wspólnoty europejskiej powoduje, że pieniędzmi może się zainteresować inny kraj, albo co gorsze – nasz własny. Nikozji będącej członkiem Unii, trudno będzie taki wniosek wyrzucić do kosza. Dlatego jak prać, to na przykład w… Belize albo innym kraju tego typu.
Cypr ma dość istotne znaczenie dla zapewnienia płynności kilku gospodarek WNP. Tłumacząc zadziwiające dane mówiące o tym, że to właśnie Nikozja jest głównym inwestorem w Rosji i na Ukrainie czy też na Białorusi, wraz z informacją, iż to właśnie na Cypr płynie największa część kapitału z tych krajów, należy rozumieć dokładnie tyle, że Nikozja jest odpowiednikiem londyńskiego City dla Wspólnoty Niepodległych Państw. Bez wątpienia w Londynie mamy do czynienia z realnym centrum finansowym, a na Cyprze jedynie z prostą skrzynką pocztową, gdzie – zgodnie z prawidłami ekonomii kapitalizmu – kapitał traci swoją (głownie rosyjską) narodowość. Jest on najczęściej legalny, chociaż jego właściciele na potrzeby rosyjskie wolą pozostać w cieniu. Nie są nimi również celebryci biznesu dawnego bloku wschodniego, czyli oligarchowie.
Cypryjski „hub finansowy” jest jednak istotny dla płynności rosyjskiej (i nie tylko) gospodarki, stąd – chociaż czynniki oficjalne tego nie potwierdzają – problem Cypryjski nie jest dla Moskwy mniejszy niż dla Brukseli. Skoro dla tych dwóch stolic Nikozja stanowi istotny, ale niezbyt znaczący problem, to rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki. Niestety, do tanga trzeba dwojga. Najprawdopodobniej to właśnie pogarszające się relacje na linii Bruksela–Moskwa (choć nazywając rzeczy po imieniu należałoby wskazać jako adwersarzy Berlin i Moskwę), odpowiadają za obecną odsłonę bankructwa Cypru. To właśnie Bruksela wywarła presję zarówno na Nikozję jak i Moskwę. Co trzeba podkreślić – z uporem wartym zdecydowanie lepszej sprawy.
Długie bankructwo Cypru
Cofając się nieco, tj. do 2011 roku, znajdujemy całkowicie odmienny krajobraz geopolityczny wokół Cypru. Nikozja uniknęła bankructwa, w zasadzie dzięki bezwarunkowej rosyjskiej pożyczce w kwocie 2,5 miliarda dolarów. Europejscy partnerzy Cypru w zasadzie nie zareagowali, a wręcz przyklasnęli takiemu rozwiązaniu dość peryferyjnego problemu. Prawdopodobnie, gdyby nie wymuszona redukcja greckiego długu, Cypr uniknąłby obecnych problemów. Jednak obcięcie kilkudziesięciu procent greckiego zadłużenia przez prywatne instytucje finansowe okazało się zabójcze dla małych, w zasadzie nawet w polskich realiach cypryjskich banków. Problem rozwiązano biorąc te instytucje na kroplówkę EBC, który formalnie dostarczał płynności, w praktyce drukował euro na potrzeby nie tylko cypryjskich banków. Bailout Cypru nie wydawał się być szczególnie skomplikowany ani kosztowny. Był też negocjowany bez specjalnego pośpiechu czy zainteresowania mediów.
Gwałtowną zmianę przyniosły narastające napięcia w stosunkach Berlina z Moskwą. Cypr, z ‘dziecka szczęścia”, pieszczonego zarówno ze wschodu jak i zachodu, nieoczekiwanie dla siebie znalazł się na linii konfrontacji. Pierwszą jej medialną odsłoną był szczyt Unia–Rosja, podczas którego ‘problem cypryjski” odegrał istotnąrolę. Moskwa nie chciała występować jako wystawca czeku i, w zamian za pieniądze (kolejny kredyt), zażądała wpływu na sam proces „bailoutu”.
W praktyce oznaczałoby to nie tylko udział przedstawiciela Rosji w „trójce”, ale też wpływ na same warunki programu pomocowego. Ten egzotyczny z polskiego punktu widzenia pomysł był po cichu popierany przez Nikozję. Cypr liczył, że włączenie czynnika pozaunijnego spowoduje lżejsze warunki pomocy. Być może w realiach sprzed 2-3 lat taka współpraca byłaby możliwa, jednak nie dziś. Decydenci unijni na taki koncept zareagowali dość alergicznie i rozegrali sprawę upokarzająco zarówno dla Nikozji, jak i dla Moskwy. Propozycja współudziału Rosji w ratowaniu Cypru i w ogóle w walce z globalnym kryzysem nie tylko została zignorowana, ale i sam fundusz pomocowy został znacznie obcięty. Zmusiło to Cypr do szukania częściowego finansowania gdzie indziej. Wbrew medialnym przekazom w naszym kraju, usiłowano znaleźć pieniądze nie tylko w Rosji, ale np. w Chinach.
Finał Cypryjskiej tragedii
Co się więc zadziało w ostatnim tygodniu? W mediach pojawiło się wystarczająco dużo informacji, aby zrekonstruować nie tylko sam przebieg negocjacji w trójkącie Moskwa-Bruksela-Nikozja, lecz również same stanowiska negocjacyjne. Bez wątpienia nie tylko Cypr został zaskoczony decyzjami Rady Europejskiej z 14-15 marca 2013 roku. Nikozja, postawiona pod ścianą, zareagowała w sposób niezwykle profesjonalny. Obiektywnie miałaby szansę na wyjście zwycięsko z tej sytuacji, gdyby uzyskała wsparcie Moskwy. I na to najwyraźniej grano w pierwszych dniach zeszłego tygodnia.
Cały pakiet działań w obszarze samego bailoutu podjęty na wyspie Afrodyty był faktycznie skierowany do Rosji. „Zamrożono” cały system finansowy oraz upubliczniono pomysł jednorazowego podatku od depozytów, o dość umiarkowanych stawkach. Faktycznie nie byłby to podatek, gdyż właścicielom depozytów obiecywano udziały w ratowanych bankach. De facto była to więc forma wewnętrznej, co prawda przymusowej, ale jednak pożyczki. Zaproponowane stawki „podatku” – obiektywnie niskie – dawały jeszcze szanse na ocalenie cypryjskiego sektora finansowego.
Jednocześnie na potrzeby głównie rosyjskiej opinii publicznej rzucono informację o cypryjskich łupach – czyli o złożach gazu, mających – jak w przypadku Polski – zmienić ten kraj w drugi Katar. Gazprom, wykładając pieniądze, mógłby utrzymywać, że wcale nie ratuje Cypru, lecz kupuje aktywa. Z takim wsparciem wysłano do Moskwy, prosto z Brukseli, ministra finansów Cypru, by – pod pretekstem prolongaty spłaty pożyczki – usiłował przekonać Moskwę do zaproponowanych przez Cypr rozwiązań. Działania Nikozji stanowiły zaskoczenie dla europejskich partnerów, którzy robili wszystko, by utrudnić porozumienie Nikozji z Moskwą. Kanclerz Merkel wydała chłodne oświadczenie, które stanowiło powtórzenie stanowiska ze szczytu Unia–Rosja. Reprezentacja Komisji Europejskiej dojechała do Moskwy dopiero po trzech dniach.
Zaskoczona Moskwa
Niestety, nadzwyczaj sprawne działania Nikozji niewiele dały, ponieważ Kreml okazał się równie zaskoczony jak Bruksela. Co gorsza, wizyta cypryjskiego oficjela stawiała jego gospodarzy w trudnej sytuacji. Wypisanie czeku oznaczałoby otwarte postawienie stopy w drzwiach procesu decyzyjnego eurogrupy, a więc konflikt z Brukselą. Nikozja mogłaby wtedy, bazując na rosyjskich pieniądzach, nawet odrzucić warunki bailoutu.
Opcja druga to zignorowanie cypryjskiego gościa, co oznaczałoby nie tylko ugięcie się przed Berlinem, ale też – via paski informacyjne – wzięcie części odpowiedzialności za upadek Nikozji. Jak wiadomo, Moskwa wybrała właśnie ten drugi wariant, choć starano się unikać jawnego pokazania gościowi czarnej polewki, rozgrywając sprawę na miękko. Gościa z Cypru wpuszczono na przedpokoje, poczęstowano czajem, wydając przy tym kilka wodnistych i złośliwych wobec Brukseli oświadczeń.
W tym momencie wyspiarze rzucili na stół ostatni argument – parlament Cypru odrzucił propozycję opodatkowania depozytów, ignorując groźne pomruki kanclerz Merkel, lecz Putin i Miedwiediew nie „kupili” tego rozwiązania, pozostawiając Nikozję na pastwę eurogrupy.
Egzekucja
Wobec takiego rozwoju sytuacji, Cypr musiał przyjąć warunki eurogrupy, która zakomunikowała wprost o egzekucji sektora bankowego tego państwa. Nie chodziło jedynie o karanie „niepokornego” partnera. Mając przeciwnika na deskach, bez większego problemu można było na niewielkiej wyspie przeprowadzić eksperyment polegający na „twardej” restrukturyzacji sektora finansowego. Trzeba podkreślić, że był to jak dotąd eksperyment udany. Nie było ani klasycznej paniki bankowej, ani ludzie nie wylegli na ulice w obronie swoich oszczędności.
Lista przegranych jest dużo dłuższa. Jest nim w sposób oczywisty Moskwa, która nie tylko nie była w stanie obronić swojego przyczółka, ale także swoich pieniędzy. Co ciekawe, w ramach kary dla Moskwy skasowano unijne wsparcie dla południowego potoku. Wielkim przegranym jest też Wielka Brytania, która nie tylko ze względu na bazy wojskowe, miała specjalne relacje z Cyprem. Dla obserwatorów areny europejskiej nie jest to wielkim zaskoczeniem, bo polityka unijna premiera Camerona jest tyle hałaśliwa, co bezskuteczna. Nie trzeba też wielkiej wnikliwości, żeby dostrzec, iż Londyn w Brukseli znajduje się w całkowitej izolacji.
Przegranym nie jest nawet południe Unii, które obserwowało egzekucję Cypru w całkowitej ciszy, ale duet Merkel-Holland, dotychczas dominujący w eurogrupie. Wyraźnie widać, że Niemcy wraz z „jastrzębim” skrzydłem, w skład którego wchodzi Holandia, Austria i Finlandia, przejęły nad tym ugrupowaniem kontrolę. „Opozycja” w eurogrupie zdobyła się na dwa oświadczenia. Jedno wydane przez szefa francuskiej dyplomacji, drugie przez premiera Luksemburga.
Największy przegrany to… instytucje Unii Europejskiej, które nie miały żadnego udziału ani w procesie negocjacji, ani w wypracowywaniu samego porozumienia. Ich udział ograniczył się do udostępnienia na potrzeby spotkania kilku sal konferencyjnych w budynku Justus Lipstus.
Co znacznie istotniejsze – „ratowanie” Cypru przez upadek pokazuje rozmiar deficytu demokracji w całej Unii, gdzie przywódcy jednych krajów mogą z łatwością narzucać rozwiązania słabszym, gdyż nie odpowiadają przed wyborcami tych właśnie państw, tylko przed własnymi.
Marek Bełdzikowski, Czytelnik bloga Dyplomacja