Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale jednym z najbliższych sojuszników rządzonego przez ajatollahów Iranu jest Armenia – najstarszy chrześcijański kraj świata. W ramach zacieśniania przyjaźni i współpracy do Erewania, z dwudniową wizytą, udał się prezydent Mahmud Ahmadineżad. Oprócz spotkania z prezydentem Koczarianem, irański przywódca wystąpi przed ormiańskim parlamentem, a także spotka się ze studentami.
Ahmadineżad zamierza także wypowiedzieć się na temat tzw. masakry Ormian, która miała miejsce w latach 1915-17 – sprawa ta jest kością niezgody między Turcją a Armenią i uniemożliwia nawiązanie normalnych stosunków dyplomatycznych. Nie jest to oczywiście jedyny problem turecko-ormiański, ponieważ sporną kwestią jest Nagorny Karabach – znajdujący się pod kontrolą ormiańską obszar na terytorium Azerbejdżanu. Czy irański prezydent zdecyduje się na przyznanie racji Erewaniowi (i faktom historycznym) w sporze o pierwsze ludobójstwo XX wieku? Znamy przecież Ahmadineżada jako głównego kontestatora Holocaustu.
Wróćmy jednak do stosunków Armenii z Iranem, które są bardzo ciepłe i przyjazne (nie tak jak z Rosją, która stanowi dla Ormian naturalne oparcie, ale drugie po Matiuszce Rassiji). Co połączyło historycznie chrześcijański kraj z fundamentalistycznym Iranem? Odpowiedzi udziela w fantastycznym tekście, zamieszczonym na portalu Dyplomacja.org, Tomasz Iwanicki. Posłużę się cytatami z tego artykułu, aby przybliżyć genezę bliskiej współpracy Armenii z Iranem:
„Konflikt etniczny między Ormianami i Muzułmanami, tłumiony przez lata radzieckiego panowania, rozgorzał z nową siłą, gdy panowanie to zaczęło chylić się ku upadkowi. Pierwsze walki wybuchły w 1988 r. Mieszkańcy Górskiego Karabachu w referendum opowiedzieli się za niezależnością od Azerbejdżanu. W odpowiedzi Azerowie, wspierani początkowo przez Armię Czerwoną, przystąpili do czystek etnicznych w zbuntowanym okręgu.
Ryszard Kapuściński, któremu udało się wówczas przedrzeć incognito do Górskiego Karabachu (pasjonującą relację tej wyprawy przeczytać można w „Imperium”), przewidywał, że ormiańska społeczność okręgu jest skazana na zagładę. Okazało się jednak, że nie docenił bitności i uporu Ormian. Na czystki etniczne odpowiedzieli rewoltą. Zaś Armenia zaczęła ich coraz skuteczniej wspierać, wysyłając na front dostawy broni, ochotników i regularne oddziały wojskowe. Mimo sukcesów na bitewnych polach sytuacja była krytyczna. Turcja, sojuszniczka Azerbejdżanu, zamknęła granicę z Armenią. W Gruzji szalała wojna domowa, paraliżując dostawy niezbędnych surowców energetycznych – przede wszystkim gazu ziemnego. Przez trzy lata Armenia była niemal całkiem pozbawiona energii elektrycznej. Nocami nie było światła, zimą – ogrzewania. Całkowita zapaść gospodarcza dotknęła przemysł. Wydawać by się mogło, że bezlitosna blokada gospodarcza zdusi Armenię. Do dziś Ormianie nazywają tamten czas „mrocznymi latami” i niechętnie doń powracają.
A jednak, mimo wszystkich trudności, trzymilionowa Armenia pokonała siedmiomilionowy Azerbejdżan i opanowała Górski Karabach, ormiańską enklawę na azerskiej ziemi. Mimo, że w świetle prawa międzynarodowego, a szczególnie zasady poszanowania integralności terytorialnej państw, zabór ten jest nielegalny, okupacja trwa do dziś. Zresztą, z pełnym poparciem ormiańskiej ludności spornego regionu. Pod osłoną wojsk armeńskich powołali oni do życia Republikę Górskiego Karabachu, nieuznawaną przez żaden kraj na świecie.”
Efektem sukcesu Ormian były liczne retorsje ze strony Turcji oraz Azerbejdżanu. Granice tych państw są zamknięte dla obywateli oraz towarów pochodzących z Armenii, a o sile wzajemnych animozji wymownie świadczy fakt, iż Azerowie i Ormianie będąc w tej samej grupie eliminacyjnej Euro 2008 (wraz z Polską) nie zagrali ze sobą żadnego meczu, a oba spotkania zweryfikowano jako walkowery dla gospodarzy. Polacy zresztą narzekali na utrudnienia komunikacyjne, gdyż aby dostać się drogą lotniczą z Baku do Erewania należy najpierw wykonać lot do Moskwy. Oddajmy jednak ponownie głos Tomkowi Iwanickiemu:
„By zniwelować skutki trwającej do dziś blokady gospodarczej na granicy z Turcją i Azerbejdżanem, a także by uchronić się przed konsekwencjami konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, Armenia rozwinęła kontakty handlowe z Iranem. Stosunki między obydwoma krajami są wzorowe. Jak mówi irański minister ds. ropy naftowej, Hadi Nejad-Hosseinian, przed końcem roku 2006 zostanie uruchomiony budowany wspólnie przez obydwa państwa gazociąg. W perspektywie czasu pozwoli on Armenii na pełne uniezależnienie się od niepewnych dostaw z Rosji przez Gruzję.
Sojusz Ormian z ajatollahami przynosi obydwu stronom wymierne korzyści. Armenia zyskuje potężnego sprzymierzeńca w regionie, co w obliczu turecko-azerskiego aliansu wydaje się nieocenione. Iran zaś zabezpiecza sobie północno-zachodnią flankę i zdobywa rynek zbytu dla swych surowców naturalnych, których eksport – z uwagi na będący w toku program nuklearny – jest stale zagrożony europejskim embargiem.
Czy można z czystym sumieniem ganić Armenię za układy z teokratycznym mocarstwem? Logika realpolitik jest nieubłagana. Otoczeni przez wrogów i stale niepewni jutra Ormianie nie mogą wybrzydzać w doborze przyjaciół. Niech Europa Zachodnia i Stany Zjednoczone mają luksus moralnej wyższości nad reżimem ajatollahów. Ale niech pozwolą też Armenii iść odmienną drogą. Na Zakaukaziu bowiem gra toczy się o przetrwanie: narodu, państwa i wiary.
I tylko przetrwanie się liczy. Nikt nie wie tego lepiej, niż Ormianie.”
Spotkanie Koczariana z Ahmadineżadem przynosi kilka umów, m.in. dotyczących budowy elektrowni wodnych oraz ropociągu z Iranu do Armenii. Na początku miesiąca Iran otworzył także granice dla ormiańskich ciężarówek transportujących towary do irańskich portów na Morzu Kaspijskim – tworząc alternatywną i bardziej bezpośrednią drogę do Azji Centralnej i południowej Rosji, niż dotychczasowa droga przez Gruzję (skłóconą z Rosją). Armenia nie ma wyboru, jednak jej przykład pokazuje, że z Iranem można się dogadać. Ważne przesłanie płynące z pozornie mało istotnego spotkania prezydentów.
Piotr Wołejko