„Wszelkie odmiany ingerencji (rządowej) w zjawiska rynkowe nie tylko nie pozwalają osiągnąć zamierzonego przez ich autorów celu, ale na dodatek powodują, że zaistniała sytuacja nawet z ich punktu widzenia jest mniej pożądana, niż poprzednia, którą zamierzali zmienić.„
Nauki Ludwiga von Misesa, wybitnego ekonomisty, przedstawiciela szkoły austriackiej, poszły w las albo w odstawkę. Plan Paulsona – 700 miliardów dolarów. Najnowszy plan Browna – 500 miliardów funtów szterlingów. Pomniejsze plany ratowania poszczególnych firm: Fannie Mae, Freddie Mac, AIG, Fortis, Hypo Real Estate, Dexia etc. – kolejne miliardy dolarów i euro. Efekty? Odwrotne od zamierzonych. Giełdy jak leciały w dół, tak lecą. Nawet obniżenie stóp procentowych przez Fed, EBC i kilka innych banków jednocześnie nic nie dało.
Na blogu Instytutu Ludwiga von Misesa ekonomista Mark Thornton odpowiada na pytanie, czy banki centralne i rządy powinny, w tym momencie, robić cokolwiek by zapobiec upadkowi systemu bankowego: nie powinny robić nic poza odwołaniem planów ratunkowych i powróceniem do swojej normalnej działalności. Zdaniem Thorntona, wsparcie finansowe upadających instytucji powoduje, że recesje przekształcają się w głębokie ekonomiczne depresje. Rządy i banki nie powinny wydawać pieniędzy podatników i zadłużać się, ratując firmy i managerów, którzy odpowiadają za kryzys.
Łatwo się domyślić, że pieniądze wydawane teraz na ratowanie systemu finansowego (z marnymi zresztą skutkami) przydałyby się bardziej w przyszłości. Upadki firm, nawet tych największych, to coś najzupełniej normalnego w rynkowej gospodarce. Często przedsiębiorcy i bankierzy muszą uczyć się na błędach – własnych albo swoich kolegów. Z każdego kryzysu firmy i instytucje wychodzą silniejsze i bogatsze o bezcenne doświadczenia.
Ratowanie na siłę upadających firm to marnowanie publicznych pieniędzy i pogłębianie kryzysu, a także powstrzymywanie naturalnego procesu samooczyszczania się sektora. Dopiero po interwencji rządowej kryzys finansowy może rozprzestrzenić się na tzw. prawdziwą gospodarkę. Co mogło być niezbyt poważną recesją i problemem, z którym można sobie poradzić, staje się powoli wielką depresją, dewastującą kolejne kraje w ekspresowym tempie.
Nie mam jednak złudzeń, że nagle nastąpi otrzeźwienie i zaprzestanie gaszenia pożaru kanistrami pełnymi benzyny. Rządy wpadły w pułapkę wydawania pieniędzy podatników, aby im rzekomo ulżyć. Wyjdzie jak zwykle – koszty kryzysu będą odbijały się na poszczególnych państwach przez wiele, wiele lat. Złudna wiara w zbawienną ingerencję państwa ponownie zostanie ukarana. Zapłacą za to ci, którzy mieli być uratowani, czyli zwykli obywatele.
Piotr Wołejko