Główny faworyt w wyścigu po schedę po Yasuo Fukudzie, czyli tekę premiera rządu Cesarstwa Japonii, zwyciężył. Nowym szefem rządu będzie, uznawany za jastrzębia w sprawach polityki zagranicznej, Taro Aso – dotychczasowy sekretarz generalny rządzącej Liberalno-Demokratycznej Partii Japonii (LDP).
Aso nie dał szans swoim konkurentom, ministrowi finansów Kaoru Yosano oraz ex-minister obrony Yuriko Koike – której nie udało się zostać pierwszą w historii Japonii kobietą na stanowisku premiera. Wewnątrzpartyjne głosowanie przyniosło Aso 351 z 525 ważnych głosów.
Nowy premier ma bardzo trudne zadanie. Społeczeństwo jest zmęczone nieustanną walką na szczytach władzy, klinczem politycznym spowodowanym porażką LDP w wyborach do wyższej izby parlamentu z lipca 2007 roku oraz nieudolnością i wewnętrznymi sporami w łonie partii rządzącej. Sondaże chwilowo przyniosą Aso i jego ugrupowaniu wzrost poparcia, ale w dłuższej perspektywie szanse na utrzymanie wysokich słupków są niewielkie.
Wiele wskazuje na to, że już wkrótce Japonię czekają wybory do niższej izby parlamentu, w której LDP, wraz ze swoim sojusznikiem – Nowym Komeito, posiada bezwzględną większość 2/3 głosów. Wybory mogą być zarówno szansą jak i ogromnym zagrożeniem dla LDP i jej nowego lidera. Utrata kontroli nad izbą wyższą parlamentu w 2007 roku kosztowała fotel premiera Shinzo Abe. Była także ciężkim ciosem dla LDP. Partii tej zajrzało w oczy widmo utraty władzy – a LDP rządzi Japonią, z niewielkimi przerwami, od połowy lat 50. ubiegłego wieku.
Efektem słabości klasy politycznej w Japonii i sporów, które sprawiają, iż główne partie LDP oraz DPJ (Demokratyczna Partia Japonii) stały się sparaliżowane i w dużej mierze dysfunkcyjne, będzie dalsza marginalizacja drugiej gospodarki globu na światowej scenie. Rząd Aso musi skupić się raczej na przeforsowaniu budżetu oraz reform gospodarczych. Japoński dług publiczny sięga 180 procent produktu krajowego brutto, inflacja rośnie, a wzrost gospodarczy spada. Kryzys gospodarczy i kryzys polityczny to niezbyt dobre warunki dla dużej aktywności na zewnątrz.
W Izraelu natomiast po raz pierwszy od ponad trzech dekad na fotelu premiera może zasiąść kobieta. Cipi Liwni o włos wygrała partyjne wybory, wyprzedzając swojego głównego rywala, ministra obrony Shaula Mofaza, o mniej niż dwa procent głosów. Minister spraw zagranicznych i była agentka Mossadu ma teraz trochę czasu na stworzenie swojego gabinetu. Jeśli uda jej się zebrać wystarczające poparcie w rozdrobnionym Knessecie, uniknie wyborów i przejmie władzę.
Efekty zwycięstwa Liwni są już widoczne. Mofaz zdecydował o wycofaniu się, zapewne tymczasowym, z polityki. Kadima, partia na której czele stanęła Liwni, jest głęboko podzielona. W cień usuwa się także Ehud Olmert, który spędzi teraz sporo czasu w sądach. Co zmiana na stanowisku premiera oznacza dla Izraela? O ile nie będzie szybkich wyborów, niewiele. Gabinet Liwni będzie opierał się w większości na tych samych ugrupowaniach. Program rządu również nie będzie różnić się zanadto od poprzedniego rządu.
Prawda jest taka, że Izrael „wisi” w oczekiwaniu na wynik wyborów prezydenckich w USA – nie należy spodziewać się żadnych istotnych ruchów aż do przejęcia władzy przez nową administrację. W sprawach wewnętrznych niezbędnych jest wiele reform, ale nie ma żadnych szans ich realizacji. Jeśli nie stanie się nic nieprzywidywalnego, najbliższe wybory wygra prawicowy i niechętny porozumieniom z Palestyńczykami Likud. Jest wielce prawdopodobne, że wybory odbędą się wcześniej, niż wymaga prawo, czyli przed 2010 rokiem (podobnie zresztą jak w Japonii, gdzie nowe wybory muszą odbyć się najdalej we wrześniu 2009 roku).
Piotr Wołejko