Prawie dwa lata temu, we wrześniu 2006 roku, tajska armia przeprowadziła zamach stanu, obalając premiera Thaksina Shinawatrę oraz rząd jego partii Thai Rak Thai (TRT). Generałowie, przy akceptacji powszechnie szanowanego króla Bhumibola, zdecydowali się na przejęcie władzy, aby położyć tamę autorytarnym zapędom Shinawatry oraz panoszącej się korupcji.
Zamach stanu poparły ugrupowania opozycyjne wobec TRT oraz mieszkańcy większych miast, głównie Bangkoku. Armia wyszła na ulice stolicy, gdzie była witana kwiatami, a ludzie robili sobie zdjęcia z żołnierzami. Interwencja wojska obyła się bez rozlewu krwi. Także w bastionach Thaksina, na wsi, było spokojnie. Ludność wiejska popierała i nadal popiera ex-premiera, gdyż ten zapewnił im łatwiejszy dostęp do służby zdrowia oraz edukacji. Tym samym zyskał poparcie większej części społeczeństwa i wygrywał kolejne wybory.
Obalając Thaksina wojsko zapowiadało szybki powrót do demokracji, nowe wybory oraz osądzenie przestępstw Shinawatry oraz jego ekipy. Wybory parlamentarne odbyły się w grudniu, a zdecydowane zwycięstwo odniosła w nich reinkarnacja rozwiązanej przez specjalny trybunał TRT, People’s Power Party (PPP). Wojskowi nie byli w stanie skazać byłego premiera, udało im się jedynie uzyskać zakaz udziału w życiu publicznym na pięć lat dla Shinawatry.
PPP szybko stworzyła koalicję kilkoma mniejszymi partiami, co pozwoliło powołać do życia rząd pod przewodnictwem Samaka Sundaraveja. Postać to bardzo interesująca – zdecydowany monarchista, osobisty wróg przywódcy junty, która obaliła Thaksina – Sontiego Boonyaratglina, a także, jak sam się dumnie określa, „proxy Thaksina” (przedstawiciel, „pacynka” Shinawatry). Postawienie na Sundaraveja miało ochronić nowy gabinet przed wojskowymi jastrzębiami, którym wyniki grudniowych wyborów nie przypadły do gustu. Jak pisałem 23 grudnia ub.r.: „Wyniki wyborów to policzek dla armii oraz rojalistycznego establishmentu”. Lepiej było więc nie drażnić niepotrzebnie generałów.
Przerywając na chwilę wątek polityczny, warto zatrzymać się na chwilę przy roli monarchii w Tajlandii oraz roli króla Bhumibola. Urodzony w 1927 roku monarcha sprawuje rządy od roku 1946. Tajskie prawo surowo karze za obrazę króla lub monarchii – można dostać nawet 15-letni wyrok za, z pozoru, niewielkie wykroczenie, jak np. założenie koszulki z hasłem nawołującym do nie wstawania podczas odgrywania hymnu narodowego.
Wróćmy do polityki. Sytuacja po wyborach daleka była od stabilności. Opozycja antythaksinowska zwierała szeregi, organizowała demonstracje, a także składała masę pozwów do sądów. Złożono również wiele protestów przeciwko wynikom grudniowych wyborów, oskarżając PPP oraz poszczególnych parlamentarzystów tej partii o kupowanie głosów.
W lipcu uznano przewodniczącego parlamentu, a zarazem byłego zastępcę przewodniczącego największej partii koalicji rządzącej – PPP, Yonghutha Tiyapairata za winnego kupowania głosów. Sąd Najwyższy zdecydował o odebraniu mu wszelkich praw politycznych oraz zakazał Tiyapairatowi udziału w polityce przez najbliższych pięć lat. Komisja Wyborcza zdecydowała właśnie o odłożeniu do września rozpatrywania sprawy rozwiązania PPP oraz wyeliminowania z życia politycznego (5-letni zakaz udziału w polityce) 33 najwyższych rangą polityków tej partii, w tym wszystkich członków rządu z premierem Sundaravejem na czele.
Groźba delegalizacji partii rządzącej oraz wyrzucenia z polityki jej liderów jest na tyle realna, że trwają już prace nad powołaniem do życia kolejnego ugrupowania, które ma zebrać wszystkich parlamentarzystów PPP, którzy nie zostaną usunięci z życia publicznego, aby utrzymać obecną koalicję rządową.
Problemy ma także sam Thaksin Shinawatra, który powrócił do kraju po zwycięskich dla jego towarzyszy wyborach parlamentarnych. W tej chwili toczy się kilka spraw w sądach przeciwko Thaksinowi, m.in. o sprzedaż gruntów należących do państwa jego żonie, po zdecydowanie zaniżonych cenach, a także o przyznanie juncie w Myanmarze (Birmie) kredytu z państwowych środków, którym junta płaciła za usugi firmy telekomunikacyjnej należącej do samego Thaksina (trzeba pamiętać, że Shinawatra jest bodaj najbogatszym Tajem, a perłą w jego koronie jest licząca się w regionie Shin Corporation).
Zaskakująco, na początku lipca br. Sąd Najwyższy zakazał Thaksinowi Shinawatrze opuszczania kraju i – równie zaskakująco – zezwolił mu w sierpniu na wyjazd do Pekinu, na ceremonię otwarcia Igrzysk Olimpijskich. Thaksin miał wrócić w ciągu kilkudziesięciu godzin, aby stawić się przed sądem w sprawie, w której jest oskarżony o korupcję. Zamiast powrócić do Bangkoku Thaksin poleciał do Londynu, gdzie wydał oświadczenie, iż nie może wrócić do kraju z powodu obaw o sprawiedliwość procesu. Jak donosi Asia Times, sędziowie byli zszokowani zachowaniem i postawą byłego szefa rządu.
Wątpliwe jest ściągnięcie Thaksina z powrotem do Bangkoku, gdyż rząd tworzony przez jego kolegów nie będzie miał ochoty przeprowadzać procedury ekstradycyjnej z Wielkiej Brytanii, z którą zresztą Tajlandia ma podpisane odpowiednie umowy. Jeśli jednak PPP zostanie zdelegalizowana, a czołowi politycy tej partii usunięci z życia publicznego, były premier może zostać ściągnięty do Tajlandii i stanąć przed sądami w licznych sprawach, które toczą się przeciwko niemu.
Zamieszanie polityczne trwa w najlepsze, a gospodarka cierpi. Inflacja rośnie, wzrost gospodarczy spada, a perspektywy rozwoju są coraz gorsze. Politycy są zajęci bezwględną walką między sobą o wpływy i pieniądze. W dodatku czołowi politycy są oskarżani (bądź już oskarżeni) o korupcję. Czy doczekamy się kolejnego zamachu stanu i rządów wojskowych?
Piotr Wołejko