Za wzór państwa upadłego wskazuje się najczęściej Somalię, w której już prawie dwie dekady nie ma rządu centralnego, czy Afganistan, gdzie władza rządu nie sięga dalej niż rogatki stolicy. Państwa upadłe uznaje się za przystań dla wszelkiej maści radykałów i terrorystów, którzy – nie niepokojeni przez władze – mogą prowadzić niczym nieskrępowaną działalność. Coraz więcej wskazuje na to, że państwem upadłym jest także Liban.
Swego czasu uznawany za „Szwajcarię Bliskiego Wschodu”, Liban to państwo pełne wewnętrznych sporów i sprzeczności. Religijno-etniczna mozaika z trudem daje się sklecić do kupy. Kiedy chaos w kraju był największy, ościenne potęgi bez pardonu interweniowały, zajmując część terytorium państwa (Izrael) albo narzucając coś na kształt protektoratu (Syria). Można powiedzieć, że Liban już prawie od trzech dekad nie jest państwem suwerennym, a wiele wskazuje na to, że obecnie w ogóle nie jest już państwem. Pomijając trwające półtora roku przedstawienie pod tytułem „wybór nowego prezydenta”, ciężko stwierdzić, kto tak naprawdę rządzi Libanem. Teoretycznie rządzi, posiadający parlamentarną większość, gabinet Fouada Siniory, popierany przez prozachodnią koalicję sunnitów, druzów oraz części chrześcijan. W opozycji są szyici oraz część chrześcijan.
Choć rząd ma większość w parlamencie, nie może przeforsować swojej woli z dwóch powodów. Po pierwsze, przewodniczącym legislatywy – myśl konstytucji – musi być szyita. Po drugie, monopol u szyitów ma Hezbollah, który ani myśli ułatwić prozachodniej koalicji rządzenie. Jeśli dodamy do tego zniszczenia infrastruktury kraju po letniej wojnie z Izraelem z 2006 roku, otrzymamy obraz państwa na krawędzi upadku, które może załamać się pod własnym ciężarem.
To jednak jeszcze nic. Państwo libańskie ma silną konkurencję w postaci Hezbollahu (Partii Boga), który stworzył swoiste państwo w państwie. Partia Boga, finansowana i utrzymywana przez Islamską Republikę Iranu, to instytucja z prawdziwego zdarzenia. Hezbollah to zarówno organizacja terrorystyczna, której celem jest walka z Izraelem oraz obrona Libanu, ale także partia polityczna, która posiada swoją reprezentację w parlamencie oraz ministrów w rządzie. Hezbollah prowadzi szpitale, kliniki, szkoły; posiada własne radio oraz telewizję; utrzymuje świetnie zorganizowaną siatkę wywiadowczą i kontrwywiadowczą, oddziały zamachowców-samobójców oraz armię bojowników; posiada wreszcie ogromny arsenał broni, w tym tysiące rakiet oraz własną infrastrukturę komunikacyjną (o którą toczyła się niedawno bitwa w Bejrucie).
Gdyby nie armia libańska, składająca się z żołnierzy różnych wyznań i grup etnicznych, w Libanie nie istniałaby żadna instytucja spajająca państwo. Armia nie angażuje się jednak w bieżące spory polityczne i stroni od afiliacji z którąkolwiek ze stron sporu. Zresztą, nie jest ona wiele warta i w starciu ze świetnie wyszkolonymi i zdeterminowanymi bojownikami Hezbollahu nie miałaby raczej szans. W końcu Hezbollah potrafił już przechytrzyć i „pokonać” Izrael (w 2006 r.).
Hezbollah mógłby samodzielnie rządzić Libanem, zrywając z fikcją państwa w państwie. Nie da się ukryć, że konfrontacja z obecnie rządzącymi siłami prozachodnimi oraz przejęcie władzy w kraju to tylko kwestia czasu. Partia Boga nie da się rozbroić i nikt jej do rozbrojenia nie zmusi. Protektorzy ugrupowania w Teheranie i Damaszku zadbają, aby Hezbollah otrzymywał dostawy broni oraz pieniądze. Trzeba przyznać, że Partia Boga to wspaniałe dziecko Teheranu – powstało na początku lat 80. ubiegłego wieku, a zaczątkiem organizacji było ponad tysiąc instruktorów irańskich wywodzących się z Pasdaran, Korpusu Strażników Rewolucji (swoją drogą, Strażnicy stworzyli swoje państwo w państwie w Iranie).
Partia Boga stanowi świetne narzędzie do walki z wpływami „małego” i „dużego szatana”, jak irańscy mułłowie oraz członkowie Hezbollahu i palestyńskiego Hamasu nazywają odpowiednio Izrael i Stany Zjednoczone. Dzięki takim ugrupowaniom Iran może prowadzić skuteczną walkę ze swoimi wrogami z dala od własnych granic – tzw. proxy wars. Okazuje się, że taktyka wojny partyzanckiej pozwala efektywnie walczyć z najsilniejszą armią regionu (izraelską) oraz największym światowym supermocarstwem (USA).
Notowania Hezbollahu w Libanie oraz przywódcy organizacji, Hassana Nasrallaha, w regionie nieustannie rosną. Jeśli użyć słów Nasrallaha, „pasmo zwycięstw” Hezbollahu trwa i będzie trwać w przyszłości. Początkiem sukcesów jest oczywiście porażka izraelskiej ofensywy w Libanie z lata 2006 roku, która zakończyła się ogromnymi stratami w infrastrukturze Libanu, śmiercią setek cywilów i kilkudziesięciu żołnierzy, a także rozmieszczeniem na granicy izraelsko-libańskiej żołnierzy ONZ. Hezbollah zaś nie tylko zasypał Izrael gradem rakiet, ale zniszczył wiele izraelskich czołgów. Co więcej, Hezbollah po wojnie otrzymał dodatkowe uzbrojenie z Iranu, uzupełniając zapasy.
Hezbollah pokazał swą siłę oraz skuteczność także później, kiedy rozprawił się z rządem Siniory i podległymi mu siłami (maj br.), a teraz przeprowadził bardzo korzystną wymianę – ciała dwóch izraelskich żołnierzy (od porwania których rozpoczęła się wojna z 2006 roku) wymieniono na kilku więźniów oraz ciała poległych bojowników Hezbollahu. Jednym z uwolnionych jest Samir Kantar, skazany na pięciokrotne dożywocie przez izraelski sąd, za zamordowanie kilku osób, w tym małego dziecka. Kantar siedział w więzieniu od 1979 roku. Powitanie go w Bejrucie przez prezydenta Michela Suleimana, byłego szefa armii libańskiej, oraz wielka feta w stolicy wzbudziły oburzenie w świecie w Izraelu i wprawiły w osłupienie światową opinię publiczną. Kantar zapewniał na ogromnym wiecu poparcia dla Hezbollahu, że wraca do walki z Izraelem.
Na wiecu w stolicy pojawił się także lider Hezbollahu Hassan Nasrallah, który jednak zniknął po kilku chwilach i przemawiał z ukrycia. Nasrallah panicznie obawia się izraelskiego nalotu, który mógłby pozbawić go życia. Swoją drogą, jeśli Izraelowi naprawdę zależy na śmierci Nasrallaha, łatwo było domyślić się, że pojawi się na fecie z okazji kolejnego zwycięstwa nad Izraelem. Wielka feta i obecność Suleimana każą postawić pytanie, czy Hezbollah już teraz nie pociąga za sznurki w Libanie? Jeśli nawet nie wydaje poleceń organom państwa, politycy wywodzący się z przeciwnych opcji obawiają się wyłamać i poddają się naciskom Partii Boga. Suleiman był uważany za postać niezależną i niezaangażowaną. Powitanie Kantara, którego można określić mianem zwykłego zbrodniarza i bandyty, chwały Suleimanowi nie przynosi.
W obawie przed przejęciem władzy przez Hezbollah i represjami wobec sunnitów lider koalicji Saad Hariri udał się do Nadżafu na spotkanie z ajatollahem Alim Sistanim – postacią niezwykle wpływową wśród szyitów – aby prosić o wsparcie i obronę sunnitów przed represjami ze strony szyitów z Hezbollahu. O wyjątkowym spotkaniu donosi portal DEBKAfile, uznawany za powiązany z izraelskim wywiadem.
Przeglądnąłem niedawno listę państw wspierających terroryzm (state sponsor of terrorism) przygotowaną przez amerykański Departament Stanu. Znalazłem na niej Kubę, Iran, Syrię, Koreę Północną i Sudan. Jak natomiast zakwalifikować Liban, którego państwowość jest zagrożona od wewnątrz przez alternatywne (i skuteczniejsze) instytucje stworzone przez Hezbollah? Czy Liban jest państwem wspierającym terroryzm, czy jest państwem, w którym organizacja terrorystyczna przejęła władzę? Coś na kształt Prus, gdzie armia posiadała państwo? A jak określić Strefę Gazy, rządzoną i administrowaną przez inne ugrupowanie terrorystyczne – Hamas?
Piotr Wołejko